Impresje - ludzie (1)

Empik. Mało oryginalnie, ale za to zapewne ciekawie. Tylko za kogo się przebrać? Za czytelnika? A któż to jest – czytelnik? Dziwnie ubrany okularnik okupujący miejsce w kącie? Starsza pani przeglądająca z gracją kolejne tomy, które potem odkłada na miejsce, pozostawiając po sobie jedynie połyskujące w świetle jarzeniówek odciski palców? A może „prawdziwych moli już nie ma?” (wyłączając moją szafę, bo to zupełnie inna bajka).

Powiem szczerze – tym razem wybrałam akurat ten wielki sieciowy sklep ze względu na możliwość spokojnego zatopienia się w fotelu (tudzież w trochę mniej wygodnym krześle Empik Cafe – ale, ale, czy można zatopić się „w” krześle?) i obserwowania ludzi kręcących się wokół, w nadziei, że być może już za parę minut stanę się świadkiem (świadczynią?) niezwykłego zjawiska i oto stanie przede mną Inspiracja w czystej postaci, osoba, którą mogłabym opisać i która przeciążyłaby kasety mojego skromnego dyktafonu (uwaga! – warsztat „od kuchni”!) swą druzgocącą historią życia. Na razie pozostawało tylko czekać. Czekać i wtopić się w tłum. A to wbrew pozorom niełatwe. Niełatwe, dlatego że czytelnicy książek zazwyczaj wpadają w kilka kategorii (w zależności od preferowanego rodzaju lektury) i to od tychże kategorii zależy, jakie zrobią wrażenie i jakich ludzi do siebie przyciągną, ergo na jakie nowe znajomości mają szansę. Są więc „Rozważne i Romantyczne” zaczytane w romansach Danielle Steel, są „Fachowcy i Naukowcy” z zamiłowaniem spędzający godziny nad podręcznikiem do hydrodynamiki lub „Fizyką” Feynmana (w trzech tomach), są „Znani i Lubiani”, czytający tylko i wyłącznie to, co akurat znajduje się na top listach nowości wydawniczych w prestiżowej prasie opinii, są... – typologie można by mnożyć. Ale nie ma teraz na to czasu, już zbyt wiele osób przewinęło mi się przed bielą mego oblicza, a przecież każda z tych postaci mogła być potencjalnym nośnikiem tematu, zwojem manuskryptu zapisanym tysiącami wrażeń i przeżyć, myśli, refleksji, choć, nie rzadko, także ich brakiem.

Udaję się pod regał z klasyką literatury światowej, uznając, iż na konserwatyzm najłatwiej będzie mi kogoś zwabić. Postanawiam rozstawić sidła z Kundery, siatkę z Manna i klatkę-pułapkę z Herberta. A gdyby to nie pomogło, zawsze pozostawało mi jedno – wytoczenie ciężkiego działa, artylerii literackiej wagi, prawdziwego opus magna – Katarzyny Grocholi. Tak, wiem, że to przesada, ale prawdą jest, że kto nie złapie się na intelektualistyczny wabik, misterną konstrukcję perełek literatury, z których każda porusza się w swojej, jedynej i niepowtarzalnej małży, ten na pewno złapie się na prostoduszność i dobroć emanujące z książek tej, jakże dziwnie popularnej, autorki. Oto więc byłam przygotowana do polowania. Wizja myśliwego, który jest sprytny i przebiegły, wrażliwy i estetyczny, a jednocześnie wzrusza się każdym opadającym z drzewa listkiem i potrafi ugotować trzydaniowy obiad jedynie z marchewki i chrzanu we własnoręcznie zbudowanym domu nad „piękną, modrą doliną” była w moim mniemaniu jednak zbyt przerażająca dla potencjalnego, złapanego we wnyki, niczego się niespodziewającego zwierzaka, więc postanowiłam nadrobić niepozornością wyglądu. Usiadłam sobie cichutko, z boczku, w kącie wręcz i, sącząc latte z białej filiżanki, zatopiłam się „uważnie” w lekturze, nie spuszczając jednocześnie oczu z przelewającego się między półkami tłumu. Musiałam bardzo ostrożnie trzymać „Niewiedzę”.
Gdyby wypadł z niej notes (albo, co gorsza, zsuwający się przez cały czas z kartek, dyktafon) byłabym zdemaskowana i musiałabym wracać do domu. Nici z myśliwskiego bigosu. Przyczaiłam się. Czekałam.

Podobno polowanie polega na „nagonieniu” słabych sztuk. W moim przypadku było zupełnie inaczej. Osoby, które wkraczały dziarskim krokiem do Empik Caffe, najczęściej robiły to w konkretnym celu (kofeinowym, naturalnie), były pewne siebie i psychicznie silne. Zamiast książek najczęściej przynosiły ze sobą gazety, co utrudniało mi dokonanie jakiejkolwiek wstępnej oceny ich profilu. Tak naprawdę bowiem to, czy ktoś czyta „Trybunę” (już nie, „świeć Panie…”), czy „Nasz Dziennik” (ekhm…) nie świadczy o jego preferencjach politycznych, a, przynajmniej, świadczyć nie musi. W sieciówkach bardzo często czyta się to, co akurat wpadnie do ręki, czyta się dla zabicia czasu, dla niekupowania, dla wrażenia. Ruda chyba też czytała „Rzeczpospolitą” dla zabicia czasu. Obok położyła bowiem jeszcze „Politykę” (to już zaczęło być ciekawe połączenie) i niemieckiego „Sterna”. Zamówiła dużą czarną kawę, po czym bezceremonialnie postawiła filiżankę na swoim egzemplarzu „Rzeczpospolitej”, zalewając przy tym pół pierwszej strony ciemnym płynem. Czy przeklęła? Nie wiem. Pewnie tak. Po kilku sekundach panicznego oglądu sytuacji ( a może raczej gniewnej frustracji? ) sięgnęła do torebki. Wyciągnęła z niej dwie książki, dwie niepozorne pozycje wydawnicze, które osobno nie budziłyby niczyjego zdziwienia, ale razem…razem stanowiły co najmniej dziwną mieszankę. Bo kto czyta jednocześnie „Spór o granice języka” prof. Jacka Juliusza Jadackiego (osławiony podręcznik do semiotyki logicznej) i „Hańbę” Coetzeego? Kto i – co ciekawsze – dlaczego? Ale jak tu zagaić, jak rozpocząć rozmowę, na jakie tory ją skierować, ażeby nie spłoszyć Rudej, która, wnioskując z tego, jakie lektury nosi w torebce, jest albo bardzo szalona, albo ma skomplikowaną osobowość, albo jest diabelnie inteligentna. Każda z tych opcji wydawała mi się równie intrygująca.
Tymczasem sama Ruda wydawała się nie zwracać uwagi na moje wewnętrzne psychomachie. Siedziała niczym niewzruszona, z postawą wyprostowaną, oczekującą na wyzwanie, które miałoby nadejść nie wiadomo skąd. Czekała. Ewidentnie na kogoś czekała. A może raczej – na coś. Kiedy rozpostarła przed sobą białą okładkę podręcznika prof. Jadackiego, postanowiłam przystąpić do ataku. Lepsza okazja już nie mogła się nadarzyć.

- Czy nazwa „Świteź” jest nadrzędna w stosunku do „Świtezianki”?
Ruda nie reagowała. Dopiero po chwili zorientowała się, że rzucone w eter pytanie było tak naprawdę skierowane do niej. – Słucham? – miałam teraz cudowną perspektywę na jej wielkie, zdziwione oczy i nieco przyduży, a przez to nieproporcjonalny w stosunku do reszty twarzy, nos. – Jadacki…semiotyka… – kiwnęłam w kierunku trzymanej przez nią książki. – A tak, rzeczywiście – zaśmiała się, po czym wbiła wzrok w którąś z kartek, chyba dotyczącą analizy semantyczno-kategorialnej. Przez dłuższą chwilę trwała cisza, zapowiadało się na koniec „rozmowy” – E, ja mam już dość tych pieprzonych studiów – w jej ustach zabrzmiało to jak wielkie przekleństwo pełne żalu, kompletnie niepasujące do jej delikatnej aparycji. – Filozofii? – Taaaaaa… – uniosła głowę, delikatnie zadzierając brodę. Wyglądała trochę dziwnie – niczym zamyślona muza, istna Debora Vogel, gdyby tak jeszcze wsadzić w jej smukłe palce długiego Carmena, jednocześnie ciskająca w myślach gromy na dziedzinę, którą przyszło się jej zajmować akademicko – Filozofia… – westchnęła. – Który rok? – dopytałam, dla podtrzymania konwersacji i, co może wydać się niegrzeczne, tudzież nachalne, sprowadzenia mojej „rozmówczyni” na ziemię.
Spojrzała na mnie przenikliwie. Zerknęła do pustej już filiżanki, jakby desperacko poszukiwała drogi ucieczki, pretekstu, ażeby jednak nie ciągnąć dalej tego tematu. Zmuszona była się jednak poddać – znikąd pomocy. – Czwarty. I chyba ostatni. Nie widzę sensu w kontynuowaniu studiów. A licencjat…-uśmiechnęła się gorzko i ironicznie – mogę sobie wsadzić...sama wiesz, gdzie – wydawało mi się, że chciała mrugnąć lewą powieką, ale ostatecznie nie zrobiła tego, jak gdyby sama onieśmielona swoją „szelmowskością”.

Nie wyglądała na 23 lata. Nawet pomimo tego, że siedziała na podwyższonym stołku, łatwo było poznać, że była raczej filigranowa, niskiego wzrostu, delikatnej budowy ciała, o młodej, gładkiej twarzy, na którą raz po raz opadały filuternie zabłąkane, rude kosmyki. Była tak piękna, że aż nierealna. Tak inna od świata dokoła, że aż bajkowa. Bajkowa, ale nie groteskowa. I nagle wszystko zaczęło wydawać się nierzeczywiste, obce, zamglone. Spojrzałam w wielkie, zielone oczy Rudej i zadałam jedno proste pytanie, kilka słów, które niczym ostry sztylet przebiły atmosferę przyjemnej rozmowy, jaka jeszcze chwilę temu wypełniała przestrzeń pomiędzy nami i jaka mogła ją jeszcze wypełniać, gdyby nie te kilka prostych wyrazów: – Dlaczego książka profesora Jadackiego? Przecież semiotyka logiczna jest fakultatywna dla drugiego roku filozofii, a ty jesteś na czwartym…

Wbiła we mnie swoje zdumione oczy. Zastygła. Wyglądała niczym kamienna figura, którą ktoś przyniósł do sklepu jako element wystawy, ale nie miał co z nią zrobić i stąd znalazła się ona w Empik Cafe. Przypadkowo, akcydentalnie, nie na miejscu.
Wahała się. Wahała się bardzo. Czułam jej zakłopotanie, jej lęk, czułam ciężar, jaki spadł na nią kilka sekund wcześniej. Czułam i żałowałam zadanego pytania. Tylko czy słusznie?
Ruda spakowała „Spór o granice języka” do torby, wzięła swoją kurtkę, wiszącą swobodnie na oparciu krzesła, do ręki, po czym odwróciła się w moją stronę, rzucając tylko: – Muszę już iść. Miło się rozmawiało.

Nie poczekała nawet na moją replikę. Po chwili jej plecy zniknęły mi z oczu. Pozostała jedynie dziwna aura niedopowiedzenia, tak lekka, jak gdyby nigdy jej nie było. Jej i Rudej. Bo może faktycznie była ona tylko marnym fantazmatem mojej zmęczonej wyobraźni? A jeśli nie, to dlaczego jej postać mogła mnie tak po prostu okłamać? Po co? Nie znałyśmy się, nie miała zatem powodów, by chcieć wywrzeć na mnie pozytywne wrażenie. Może wiedziała, jaki był cel mojego pobytu w Empik Cafe i dobrodusznie zapragnęła dostarczyć mi ciekawego materiału biograficznego? A w momencie, kiedy ja przełamałam Formę anonimowej pogawędki, postanowiła odejść...w swoisty dla siebie sposób. W niezwykle swoisty. Dla siebie.

Średnia ocena
(głosy: 7)

komentarze

No, noo..

Łowy.
Ino języka łowieckiego brak

Gdyby się pani na mnie zasadziła to nie dość, że zeżarłbym panine kanapki, gadając, to na dodatek pożyczyłbym od pani baterie od dyktafonu. ( do pilota od tv )
No i rudy nigdy nie byłem.
Wiadomo, rudy to wredny typ jest.

Ale tak se myślę, że to by Gretchen mogła być, choć to już kobieta podeszła wiekiem jest, bo pod 30-tkę. Tyle, że bywała ruda.

Wychodzi jednak, że to jakieś krakowskie, mało co podrośnięte pino/kio/ było, zabłąkane pomiędzy Krakowem a Polityką.
Bo jak to w Krakowie na Rynku wszystko z każdym się spotyka i krzyżuje.
Amen.


Zapraszam

na łowy do Empiku na krakowskim Rynku.

Znaki charakterystyczne: sympatyczny wygląd, spodnie z łatami na kolanach, herbata na stoliku i skłonność do gwałtownego wybuchania śmiechem.

Ostatnio katuję polską fantastykę.


No, no,

jak zwykle niezłe, a nawet lepsze niż zwykle.

Smakowite znaczy, acz mam ochotę na kawę i jakąś wyrafinowaną ksiązke, ale zamiast tego pozostaje mi napisanie konspektu i wymyślenie testu:(

A w Empiku dawno nie byłem żadnym, bo z prowincji do Empików daleko.

A co do czytania gazet?
fakt, niewiele mówią o poglądach, ja jak byłem fanatykiem prasy i fazę mialem, to kupowałem pięć tygodników w tygodniu, poza tym czytałem “GW”, czasem “Rzepę”, czasem “Najwyższy czas’ (w empikach właśnie) i jeszcze cuś pewnie, a katolickie pisam też, na ten przykład “Nasz Dziennik”, nie wspominam już o bogatej ofercie pism kobiecych, które czasem się dorywało np. w poczekalni u dentysty:) czy fryzjera.

Na szczęście nałóg gazeciany mi przeszedł z czasem.

pzdr


Pani Cierniu!

Ładne.

Pozdrawiam


re: Impresje - ludzie (1)

Empik, Nowy Świat, Warszawa… :)

Może Ruda bywa tam częsciej…

Dzięki za komentarze. Grzesiu, powodzenia z testem! :)

“Nie dawaj kobiecie żadnej rady, bo ona ze złem sama sobie poradzi”, Menander


Szanowna Autorko

Cieniu (zdaje się że Cieniem nazywano takiego jednego gliniarza z polskiego filmu) Cyprysu ( jak to ludzie potrafią mi skomplikować życie! Cieńcyprysu. No niby jakiś sobie nick, ale jak dla mnie to nie taki sobie.. No i głowę łamię dalej, aby odnaleźć właściwy sens tegoż)
Napisałaś bardzo ciekawie – czytanie wciąga. Już po kilku linijkach zdałem sobie sprawę, że czeka mnie (człeka tak prostego, że stając – zwłaszcza od tych trzech dni przed – lustrem zadaję sobie pytanie, czy prosty! – czy może już prostacki tylko?!) niezła przeprawa po literkach alfabetu polskiego, z których ułożysz te wyrazy tak bardzo nie używane na co dzień, a jakże ciekawe. No i tak się stało. Dobrze się stało. Widać warsztat literacki masz. Zasób wiedzy – masz. Zacięcie (póki co) masz. No to tylko szlifuj i pukaj, a nuż Cię któryś małż otworzy…
Z Grocholą w tym dziale literatury światowej, to faktycznie … No ale sama sprytnie dokonałaś inteligentnej krytycznej oceny…
Aby człowiek poznać nie wystarczy zobaczyć co on czyta. Taki wchodząc do Empiku, nawet kiedy kupi to nie wiemy czy przeczyta, czy kupił komoś czy ze zwykłego próżniactwa, bo ktoś tam w pracy się chwalił

Człowieka można poznać na wiele sposobów
Niektórzy mówią, że wystarczy spojrzeć w jakich butach chodzi.
Inni, twierdzą, że to łazienka jest prawdziwym odbiciem…

Szanowna Autorko
Są prawdziwe mole książkowe, nawet tutaj na TXT. Nie będę ich wymieniał bom nieuprawiony, ale taki JJ,Gretchen, Grześ, Magia, Igła, Serg mogliby Ci odpowiedzieć, czy znają jakichś zjadaczy książek.

A zestawy czytanych pozycji mogą być faktycznie zaskakujące.
Ale to inna bajka.
Pozdrawiam


Panie Marku!

U autorki umknęło Panu „r” w pseudonimie. To jest cierń czyli kolec, a nie cień. :)

Pozdrawiam


Cień to jest za to Azraela

wolę Cierń:)


Noooo!

umknęło
Sorry :)
Dziękuję za wskazanie błędu


empik to ostateczność

drogo i nie ma wielu niszowych czasopism, że o muzyce nie wspomnę ... dzięki bogu jest internet

Śnieg. Deszcz. Psy osaczają. Rozpoznaję niektóre z nich


U nas nie ma Emiku

...tylko kiosk ruchu. Gdzie mam usiąść, na chodniku?
To jest niesprawiedliwe!
A takie burżujki naczytają się za darmo. Opiją się kawy pod dachem i rżną przedwojenna inteligencję.

Życie!

Wspólny blog I & J


Jacek,

carmenów nie można palić i muszę raz na czas zjeżdżać windą z drugiego piętra.

Buuuu!


Pino

I jeszcze sobie windą jeździ!

Wspólny blog I & J


Jacku!

we Wrocku jest ich sporo i atmosfera też miła.
Najciekawiej, moim skromnym zdaniem, jest w Empiku we wrocławskiej Renomie.

Pozdrawiam


Nie ma czego zazdrościć :p


Kraków, Kraków...

Zabawne, bo czytam akurat “Mój Kraków” Jalu Kurka. Wydane w 63 to i o Empikach nic nie ma. Ale zali się autor, jak w gimnazjum łaził za nim taki jeden i wyśmiewał w stylu : Kurek, kurek od wodociągów!
Nie byłoby w tym nic dziwnego, pisze dalej Jalu Kurek – ale mój prześladowca nazywał się Gnojek.

Wspólny blog I & J


Czekaj, czekaj...

Baltazara czytałeś? To Mrożek.

Tam były jakieś piękne anegdotki o Jalu, ale już niestety nie pamiętam, a kniga na Wrzecionie.

pozdrawiam


Nie czytałem

Ale spoko. Zapiszę sobie w kajeciku. Kurka też prawie nie znałem. Trochę wierszy – jakieś fragmenty. Ale teraz sobie naznosiłem, hej

Wspólny blog I & J


Kurek chyba dobrze tłumaczył?

Fajne imię, po koreańskiej rzece, jeśli czegoś nie pokręciłam. Heja hej


Imie

Naprawdę Franciszek. gdy go przynieśli po chrzcie do domu wzruszony tata przedstawiał go dzieciakom, ze niby, mały Franiu, a półtoraroczny braciszek, który nie wymawiał dobrze zawołał “Jalu” Mama podchwyciła i tak zostało. Miesiąc później była bitwa nad rzeką Jalu w ramach ros -Japońskiej i Kraków powtarzał tę nazwę, co wprawiało mamę i ojca w znakomity humor,że ich Jalu był pierwszy.

Pozdrawiam

Wspólny blog I & J


Subskrybuj zawartość