A ja nie wiem,

A ja nie wiem,

o Warszawie się wypowiadał nie będę, bom stronniczy.
A Budapesztu, też stronniczo, nie lubię. Przypomina mi takie rozrośnięte Kielce (no offence). To nie jest miasto, gdzie się uśmiecham, kiedy przyjeżdżam.
Pamiętam jak w latach siedemdziesiątych, późnych, w blokach mieszkaniowych wszystkie zasłony były tam w jednym kolorze (dla każdego bloku innym), mocą zwierzchniego nakazu i pokornego podporządkowania się mieszkańców.
Każdy ma inne wspomnienia, więc zazdroszczę Panu

Ale może za mało znam Budapeszt. Albo na moją ocenę wpływa fakt, że w ubiegłym roku przebijałem się przez korki, które nawet mnie jeżdżącemu po Warszawie, wydały się chore.

Ale to faktycznie jakaś jest chemia. Wizytując Węgry przekonałem się, że nie ma reguły. Źle się czułem w Sopronie, a zupełnie fantastycznie w Egerze. Ale to wszędzie tak chyba jest.
W Austri, dla przykłądu Wiedeń jest dla mnie obrazem upadku imperium, Graz miejscem do którego zawsze chętnie wrócę, a z Linzu wyjechałem przed terminem, bo miałem wrażenie, że otacza mnie Herrenvolk.

A ze stolic to, proszę Pana, lubię Lizbonę. I te wsie, które się – dla uproszczenia – nazywa Londynem.


Budapeszt, część 1 By: wenhrin (6 komentarzy) 2 styczeń, 2008 - 14:38