współczucie nie jest egoistyczne. miłość jak najbardziej tak
Miłość przychodzi jako pierwsza, gdy jesteśmy jeszcze egoistami. Przychodzi pod postacią namiętności i zauroczenia, żeby zainicjować proces naszego dojrzewania do współczucia, miłosierdzia i bezinteresowności. Inicjuje ten proces, lecz pod wpływem wielu czynników przeciwstawnych, nie doprowadza inicjacji do końca. Dlaczego? Bo my jej na to nie pozwalamy, bo kultura nas nie wspiera na tej drodze, bo instyktowne impulsy zauroczenia mieszają się w tyglu życia z innymi impulsami naszej natury – gniewem, pychą, pożądaniem, zazdrością, skłonnością do nałogów, lękiem przed przyszłością, strachem przed odpowiedzialnością, deficytem miłości naszych rodziców, itepe, itede…
Miłość przychodzi i uwalnia ogromne siły natury, lecz my wówczas zazwyczaj nie jesteśmy jeszcze gotowi, żeby z tym wszystkim pracować. Wolimy mity o chemii, o połówkach pomarańczy, o rycerzach na koniu i księżniczkach lub bajki serwowane przez rózne Dody i Madonny popkultury. To takie barwne…to takie pociągające.
Polegamy na polu chwały już na pierwszym poziomie inicjacji do miłości. I jako umarli, lecz ciągle żywi, myślimy: ta miłość nic nie przynosi poza rozczarowaniem i cierpieniem; ja go kochałam, a on okazal się podłym skur…Lepiej zamknąć się w bezpiecznych murach czterech ścian a miłość wyrzucić z serca…liczy się tylko chemia i seks. A gdy wpadłem w takie doświadczenie jak to opisane powyżej, wybrałem inną drogę. Drogę wiary w miłość.
Z miłością nie jest łatwo żyć. Zwlaszcza, że jej ścieżka wije się przynajmniej przez 10 poziomów duchowego spektrum rzeczywistości. A my rozwalamy całe myślenie o kant egoizmu pierwszego poziomu i z tego wyciągamy wnioski: a to, że miłość nie istnieje, a to, że istnieje, lecz ma naturę egoistyczną, a to, że jej odwrotną stroną jest zdrada i nienawiść....
docent Stopczyk... A może jest tak?
miłośc ma niewiele wspólnego ze współczuciem
współczucie nie jest egoistyczne. miłość jak najbardziej tak
Miłość przychodzi jako pierwsza, gdy jesteśmy jeszcze egoistami. Przychodzi pod postacią namiętności i zauroczenia, żeby zainicjować proces naszego dojrzewania do współczucia, miłosierdzia i bezinteresowności. Inicjuje ten proces, lecz pod wpływem wielu czynników przeciwstawnych, nie doprowadza inicjacji do końca. Dlaczego? Bo my jej na to nie pozwalamy, bo kultura nas nie wspiera na tej drodze, bo instyktowne impulsy zauroczenia mieszają się w tyglu życia z innymi impulsami naszej natury – gniewem, pychą, pożądaniem, zazdrością, skłonnością do nałogów, lękiem przed przyszłością, strachem przed odpowiedzialnością, deficytem miłości naszych rodziców, itepe, itede…
Miłość przychodzi i uwalnia ogromne siły natury, lecz my wówczas zazwyczaj nie jesteśmy jeszcze gotowi, żeby z tym wszystkim pracować. Wolimy mity o chemii, o połówkach pomarańczy, o rycerzach na koniu i księżniczkach lub bajki serwowane przez rózne Dody i Madonny popkultury. To takie barwne…to takie pociągające.
Polegamy na polu chwały już na pierwszym poziomie inicjacji do miłości. I jako umarli, lecz ciągle żywi, myślimy: ta miłość nic nie przynosi poza rozczarowaniem i cierpieniem; ja go kochałam, a on okazal się podłym skur…Lepiej zamknąć się w bezpiecznych murach czterech ścian a miłość wyrzucić z serca…liczy się tylko chemia i seks. A gdy wpadłem w takie doświadczenie jak to opisane powyżej, wybrałem inną drogę. Drogę wiary w miłość.
Z miłością nie jest łatwo żyć. Zwlaszcza, że jej ścieżka wije się przynajmniej przez 10 poziomów duchowego spektrum rzeczywistości. A my rozwalamy całe myślenie o kant egoizmu pierwszego poziomu i z tego wyciągamy wnioski: a to, że miłość nie istnieje, a to, że istnieje, lecz ma naturę egoistyczną, a to, że jej odwrotną stroną jest zdrada i nienawiść....
serdecznie pozdrawiam
Synergie -- 15.12.2009 - 18:01