Bracia Mroczkowi, Karnowscy czy być może nawet Panowie bracia Kaczyńscy powinni poczuć się zagrożeni, gdyż na scenę publiczną wkroczyli nowi bliźniacy, którzy wykorzystując sprawdzone kontakty w mediach na sobie skupiają całą uwagę.
Dochnale bo o nich tu mowa, już od najmłodszych lat byli nierozróżniani, nawet dla matki, a zwłaszcza dla ojca, który, co by tu dużo nie mówić, do Kościoła musiał rzadko zaglądać, toteż Opatrzność pokazała mu czym grozi klonowanie i ukarała go dwoma osobnikami mającymi ten sam kod genetyczny.
Nie rozróżniali ich również sąsiedzi i ten pozytywny zbiegu okoliczności, chłopcy szybko obrali za dobrą monetę, więc aby w wolnych chwilach jeden z braci bezkarnie mógł broić za siedmioma górami, fikcyjnie go uśmiercili, ogłaszając Pani matce, że dotknął go pederasta na białym koniu (nie mylić proszę z gen. Andersem), przez co młody Dochnal zmarł na suchoty.
Nauczyciele muzyki z Instytutu Psychiatrii na Sobieskiego też nie byli się w stanie połapać, gdyż obu braciom dobrze z oczu patrzyło i obaj tańczyli w zespołach ludowych, jako że byli też ze wsi. Psychoterapia okazała się więc bezradna.
Tymczasem jednemu z Dochnalów tak się spodobało owe brojenie, że za nic nie chciał się z bratem wymienić i wstąpił na grzeszną ścieżkę gangsterów z PAX-u, którzy ratowali tony polskiej literatury (zwłaszcza Białe Kruki mistrza Dobraczyńskiego), co Pan Rafał Aleksander Ziemkiewicz w swej ostatniej książce osobiście poświadczył.
Czas biegł niepostrzeżenie, Żydki warcholiły pod Mickiewicza pomnikiem, bracia Kaczyńscy zastanawiali się czy systemowi dać ostatnią szansę, zanim go ostatecznie obalą, Wildstein wieszał nad głową Bader Meinchoff plakaty, a poseł Piecha mordował dzieci nienarodzone. Również po roku 89, każdy z braci inaczej kształtował swe losy, choć nadal pozostawali w kontakcie. Pierwszy kroczył bogobojną, uczciwą ścieżką, na której spotykał masę polityczno-patriotycznych osobistości, które wyposzczone w kamedułowych celach, nauczały go jak rozwodząc się i płodząc dzieci z najrozmaitszymi, nieślubnymi oblubienicami, nadal uchodzić za katolików z pierwszych stron gazet. Drugi poleciał po lewej bandzie, gdzie miesiącami rozważał jaki kolor firanek w S-klasie najbardziej pasuje do wizerunku obrońcy ludu. Jedyne co ich łączyło, to fakt, że współżyli z tymi samymi kobietami, raz po raz je zadziwiając, a to seksem na misjonarza przy zgaszonym świetle, a to orgią z sąsiadem, ponoć aż z Ordynackiej.
W końcu jednego zamknęli, za to, że dawał łapówki, współpracował z mecenasem Widackim i widział szwajcarskie konta lewicy. Wielce się wówczas drugi nastroszył i począł bratu swym zachowaniem, odkupywać mu winy. Hektolitrami kupować miał wino pewnego prałata, chciał nawet dać na budowę pewnej Świątyni na Wilanowie, aż w końcu postanowił uszczęśliwić pewną dziennikarkę śledczą, która nie mając na przysłowiowe waciki, pożyczyła 245 tysięcy złotych od jego teściowej. Źli ludzie podkablowali, myląc złego Dochnala z dobrym, pokorę z pychą, prawicę z lewactwem i patriotyzm ze sprzedajnością.
I nie wiadomo jak by się to skończyło, gdyby nie redaktor Sakiewicz, który, niczym marszałek Żukow, zapewne już spakował szczoteczkę do zębów na wypadek aresztu, dostrzegł, typową podpuchę, wytarte skany i oczywisty fakt, że umowa nie była zawarta o pomoc dla PiS, przez co dziennikarze śledczy Gazety Polskiej znów mogli odetchnąć i węszyć kolejne afery z Tuskiem okradającym dzieci przez sprzedaż własnych albumów.