Baronów już nie ma lewicy odpowie więc echo

Tagi:

 

Ludzie nie opuszczają swoich ideologii, kiedy ich psychiczne przetrwanie nie jest zagrożone i kiedy czują, że mogą się swobodnie rozwijać. SLD nie zapewniła tego komfortu wiernemu elektoratowi. Postępująca stratyfikacja lewicy jest tego oczywistym dowodem.

Procesy destrukcyjne w SLD, być może, nie rozpoczęły się od afer. Miller, Jakubowska, Szteliga to przykłady i uosobienia złej lewicy. Jednak wykluczenie ich i im podobnym partyjnych Matuzalemów, pod szyldem oczyszczania partii z pozostałości komunistyczno-socjalistycznych reliktów, nie zostało odpowiednio wykorzystane. Możliwości Olejniczaka nie wystarczyły do poradzenia sobie z problemami, które zagrażały przetrwaniu lewicowej ideologii. Tymczasem polska lewica potrzebowała z jednej strony optymiz¬mu, by móc rozpocząć odnowę, a z drugiej musiała stale stawiać czoła frustrującym i narzucającym zbytnią bliskość, ale pozwalającym jej w pełni istnieć, związkom z Demokratami i SdPl Borowskiego. Optymizm, lekko infantylny, widoczny był wyłącznie na twarzy Olejniczaka, a obydwa mezalianse zostały unieważnione.
Pomijając wszystkie ideologiczne aspekty jestem skłonny zaryzykować bardziej prozaiczną tezę odnoszącą się do widocznej już gołym okiem, zapaści lewicy. Tezę tak prostą, że obawiam się, czy nie będę posądzony o prostactwo. Ale trudno. Skoro istnieje wolność wypowiedzi, jest ona także dostępna dla prostych ludzi. A teza ta brzmi tak: SLD znalazł się w stanie ostrego kryzysu, gdyż repertuar mechanizmów kontrol¬nych w partii, został ograniczony przez jej politycznych zarządców do pilnowania własnych stołków.

Po wyporządzeniu sobie przedpola, jednowymiarowy, przewodniczący SLD Napieralski dążył wyłącznie do ustabilizowania swojej pozycji w partii. Oglądał się na boki i za siebie w poszukiwaniu Olejniczaka. Krótko mówiąc nie czuł się oddany sprawie. Dawał wprawdzie sygnały, że lewica istnieje, że będzie się zmieniała, lecz nie artykułował konkretów. Odgrzewane postulaty socjalne stały się nudne, a nowego światopoglądu nie przedstawił. W dynamicznie zmieniającym się otoczeniu polityczno-społecznym SLD, pod przewodnictwem Napieralskiego, weszło w stan zabójczej homeostazy. Pogrążyło się tym samym skutecznie.
Olejniczak czujny, zaprawiony w partyjnych bojach, dożywotni już chyba jak Szmajdziński działacz młodzieżowy trzyma rękę na pulsie. W zależności od wewnątrz partyjnej koniunktury staje raz koło Napieralskiego, by następnie schować się, prowadząc w pozornym milczeniu, propagandową agitkę mającą przywrócić mu blask partyjnego lidera.
Tymczasem polityka w wydaniu polskim ma to do siebie, że wizerunek i wyrazistość poszczególnych ugrupowań oddawany jest publicznie mocą, jaką posiadają jej liderzy. Walka o wyborcę już dawno przestała być walką na miałkie, nieaktualne już na drugi dzień, argumenty programowe. Żelazny elektorat i tak w środku nocy deklamuje kluczowe punkty programu i nawet nie śmie się zastanowić nad sensem ich treści. Natomiast ten pożądany wolny elektorat, to jest taki, który decyduje się zagłosować w ostatnim momencie. Co atrakcyjnego ten elektorat usłyszy z ust partyjnych liderów łyknie, jak pelikan tak pójdzie i zagłosuje. Wolny elektorat jest bezwartościowy już po wyborach, jak i żelazny. Wygrani zawsze wszystko i wszystkich mają głęboko. Przegrani też. Szczęśliwy zwycięzca ogłosi kolejne wzniosłe cele, które jak zwykle nie zostaną spełnione, ponieważ nie będą miały szans na przekształcenie w prywatne, indywidualne przekonania i poglądy wyborców.

Jedni i drudzy budzą się przed wyborami i walczą o elektorat… wolny. Żelazny i tak pójdzie, jak owce. Nie należy się łudzić, że wolny elektorat przez około trzy i pół roku po wyborach ambitnie śledzi poczynania i dokonania poszczególnych partii i non stop ocenia jej wizerunek. Wolny elektorat zajęty jest swoimi sprawami, otoczony grubą skorupą codziennych problemów, przez którą przenikają jedynie spektakularne „dokonania” partyjnych liderów. Wolni elektorzy przy krystalizacji swoich preferencji wyborczych prawie nigdy nie biorą po uwagę kryterium rozliczeniowego. Nie zastanawiają się głęboko nad tym co było i co kto obiecywał. A już na pewno nie czytają trudnych rozważań politycznych komentatorów. Ponieważ decyzje podejmują w ostatniej chwili, ważne jest to, kim są i co mają do powiedzenia ci, których do ogłaszania wytypowano.
Postulowane, zawsze przed wyborami, zawalczenie o centrum wyborcze, różnymi metodami, ma sens tylko wtedy, gdy walkę tę podejmie krótkodystansowy choćby, ale atrakcyjny partyjny lider. To odruch Pawłowa, w momencie wyborczego szczytowania, ma zawsze głos decydujący. W ostatnich wyborach schemat tego odruchu wyglądał następująco: Kaczyński to kara, ktokolwiek inny – nagroda.

A wystarczyłoby, aby Olejniczakowie i Napieralscy przypomnieli sobie, że była kiedyś w Polsce groteskowa „Polska Partia Przyjaciół Piwa”. Jej program wyborczy obejmował tylko jeden punkt: „piwo nie jest ani ciemne, ani jasne, jest po prostu smaczne.” Do Sejmu wprowadziła 16 posłów! Jej liderem był Janusz Rewiński… A wybory tuż, tuż.
„Wzywamy wszystkich ludzi lewicy do włączenia się w budowę bloku lewicy” krzyczy resztkami sił SLD. Obawiam się, że odpowie mu echo.

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość