Księżyc wyjrzawszy zza zwalistych chmur oświetlił sylwetkę mężczyzny, który na rozstajach dróg zdawał się niecierpliwie na kogoś czekać. Stawał na przydrożnym kamieniu, nadstawiał ucha by potem przejść kilka kroków w kierunku zaparkowanych niedaleko aut. Wydawało się, że rezygnował z dalszego czekania, ale za każdym razem zawracał, przywoływany do porządku żarzącymi się w ciemności ognikami palonych przez ochroniarzy papierosów. Wchodził na kamień, rozglądał się czujnie, a tymczasem wiatr rozpędził chmury i nieboskłon rozkwitł pękami gwiazd. Za rozkołysanymi polami, tam gdzie świeciły lampy pobliskiej wsi co rusz odzywały się psy. W lesie wydarł się nieznany ptak nocy. Mężczyzna postawił kołnierz kurtki. Bardziej poczuł niż ujrzał, że ktoś zbliża się wąską miedzą wprost ku niemu.
Już miał zamiar się przeżegnać ale byłoby to bardzo nie na miejscu. Jak bardzo, zrozumiesz miły czytelniku, gdy dowiesz się, ze na rozstajnych drogach, na polodowcowym głazie stał Premier a gość, którego oczekiwał, był z zawodu i przekonania… diabłem.
To, ze akurat w tych okolicznościach miał być podpisany cyrograf nie było kolejnym głupim pomysłem sztabu dzielnych pijarowców. Przełożeni diabła chcieli po prostu nawiązać do tradycji.
Stawka była wysoka, ponieważ wynegocjowana zapłata za dusze była bardzo wysoka.
Po pierwsze, pomimo osobliwej słabości, drużyna z państwa Premiera ma wygrać piłkarski turniej. Po drugie, wszystkie zamierzenia rządu mają się udać a wszelkie fałszerstwa, kombinacje i tupeciarskie bujdy nie zostaną zauważone przez ludzi zagranicznych. Po trzecie lud roboczy miast i wsi ma kochać i wszystko – w granicach rozsądku, oczywiście – wybaczać władzy, co ma zaowocować kolejnymi zwycięskimi wyborami. Po czwarte… Nie będę was zanudzał, ponieważ punktów było szesnaście.
W zamian premier zaoferował kilkadziesiąt dusz swoich urzędników. Od ministra w dół. Swojej nie, bo aż taki durny to on nie jest. Z kolei Piekielna Centrala odrzuciła oferowane dusze należące do polityków opozycji. Raz, że część już była w rejestrze, a dwa, że jednak potrzebny jest autentyczny krwawy zygzak na umowie.
Mimo medialnego przygotowania Premier zadrżał gdy stanął przed nim Diabeł. Powiało piwnicą!
Otworzył oczy i zaraz przestał się trząść ponieważ postać diabelska nie wyglądała zbyt groźnie. Raz, że ukontuszowiona po staropolsku a dwa, że wyraźnie, w stanie wskazującym na spożycie. Zagrzmiało. Pies zawył w oddali, a diabeł rozpalił ogień nad kamieniem, by było widno. Dalejże rozkładać papiery. Tu parafka, tam znowuż pieczątka! Za zgodność z oryginałem. Premier przyklęknął przy kamieniu. Pieczętuje! Parafuje. Diabeł przegląda cyrografy a ukontentowanie wyraża gwizdnięciami, że niby „fiu…. fiu” jak piękna ekipa. O, i ta pani też? Ją już mamy z rozdzielnika haniebnych kłamstw, niemniej…
Liczy ministrów i cieszy się z bonusu w postaci pewnego ogólnoświatowego mędrca. Dwa cyrografy odrzuca. Pierwszy z powodu zbyt natrętnego chamstwa oferowanej duszy a drugi z powodu niemożności powielania tak zasadniczej deklaracji.
- Takich, prawda, nam nie potrzeba! – Tłumaczy Premierowi i popija z bukłaczka. Biznes to biznes. Spotkanie się przeciąga, a należy je zakończyć przed trzecim pianiem kura. Coś już świeci na wschodzie.
- Mamy uzgodnione? – dopytuje niespokojnie Premier – Wszystko się znakomicie uda?
- Eeeps… – odpowiada Diabeł, który jak raz dostał czkawy – Być może tak, a być może nie…
- Jak to nie? Przecież, przecież podpisaliśmy wzajemne zobowiązania. Cyrografy…
- A co waść … eeeps… nie słyszałeś o łamaniu obietnic? To co nasze, my eeeps… wyegzekwujemy, a wasze, prawda… eeeps. A poza tym jestem pijany i spać mi się chce. Usnę i co mi waść zrobisz? W winie prawda, prawda?
Premier chciał przywołać ochroniarzy ale język kołkiem, dokumenty w teczkach. Zadość. Stało się zadość. Przecież, może nie pierwszego sortu, ale zawsze to Diabeł z właściwym umocowaniem. Sankcja pragmatyczna?
- Ciii … – odzywa się Diabeł – Auto nadjeżdża! – Faktycznie nadjechało auto z którego głowa kudłata się wychyla i pyta.
- Parle coś tam po francusku? Bien, my na Euro, la Franse peregrynujem z friendami. From Paris! Kuda, pardą, w Donieck?
- Jeszcze czas, ponad dwa tygodnie – dziwi się Premier – Odpocznijcie u nas, w Polsce. Ludzie tu gościnni, serdeczni. Drogi, dworce, lotniska…
- Pardą, my nie chcący na dworcu bzy bzy!
- Są hotele, autobany, tfu – autostrady!
I tak by sobie gadali i gadali, a tu jak się nagle nie wydrze kogut z bagażnika! Zaraz drugi i trzeci! Wiadomo, że szczery francuski kibol, bez koguta na mecz się nie wybierze! Tragedia! Cała umowa w diabły!
Diabeł zamyka teczkę i już na poważnie cuchnie siarką. – Taka z wami robota! Teraz zmykać muszę. Taki lajf. Koguty. Zachciało się wam kogutów!
- Przecież wszystko podpisane! Parafowane! Nie możecie się wycofać i Premier szarpie teczkę z cyrografami, ale w dłoniach zostaje mu nicość i tylko siarką cuchnie dookoła.
- Parle wu, że co? – Dopytuje się kudłaty, a nie otrzymując odpowiedzi, bierze i odjeżdża.
Premier siedzi na kamieniu i po ciemku przegląda listę warunków.
- Panie Premierze, niech pan tak nie siedzi na kamieniu bo pan wilka dostanie! – Interesują się i martwią ochroniarze a po chwili ponura karawana odjeżdża w kierunku Stolicy. Mniej więcej we właściwym kierunku.