Determinacja, gniew, a przede wszystkim język używany przez opozycję do opisu zachodzących w Polsce zmian, wywodzi się ze zdziwienia i absolutnego wprost rozczarowania obecną, wielce przerażającą sytuacją. Patrząc w głąb historii, można było bowiem przyjąć za pewnik, że siedem dekad jakie minęły od czasu, gdy sowieci nadali nad Wisłą swe prawa i obsadzili swoich namiestników, są dystansem absolutnie bezpiecznym. Przecież wszystko zostało dokonane wedle zasad sztuki, tysiące razy przerabianej na ludach i narodach świata.
Od przysłowiowych bagnetów, nagiej przemocy, przysposobienia pogardzanej dotychczas mniejszości i kooptacji do swych szeregów rozmaitej proweniencji łajdaków, do oddania władzy niepopularnemu ugrupowaniu politycznemu, które wsparto w zagarnianiu pełnej władzy, na wszelkie możliwe sposoby. Oczywiście, tak rządzić się nie da na dłuższą metę, w związku z czym natychmiast przystąpiono to tworzenia szerokiego spektrum nowych elit. Nic bowiem konieczniejszego niż pozór. Dlatego też najcenniejszymi okazami dla nowo powstającej klasy rządzącej, od początku byli przedstawiciele elit rozgromionych, skuszeni już to przywilejami, już to możliwością codziennej pracy, jakby nie patrzeć, dla dobra społeczeństwa.
Kolejne dziesięciolecia poświęcono skutecznie i pracowicie, na cywilizowanie nowo powstałych elit. Kto słabo mówił po polsku, zdążył się nauczyć mówić płynnie. Inny, przeznaczony do roboty patriotyczno- narodowej, sam zdążył uwierzyć w swą misję. Przyjęto ogólnie do wiadomości, że człowiek na pewnym poziomie intelektualnym nie powinien pluć na podłogę, ani smarkać z palca. Ogólnie rzecz ujmując, osiągnięto wiele w dziedzinie ukulturalnienia i spolszczenia zaborców. W końcu najgorszych łajdaków i krwiopijców odsunięto od władzy w ramach kolejnych odnów i tak odnowieni płynęliśmy sobie ku świetlanej przyszłości, a kto tego nie rozumiał, dostawał w łeb.
Do pierwszego prawdziwego zderzenia doszło w tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym roku, gdy zbyt wielu ludzi nie pojęło scenariusza, który miało odegrać. Dotychczasowa metoda, metoda kooptacji do elit rządzących i finansowych zawiodła. Nie mogła zdać egzaminu, choćby z powodu liczebności i różnorodności Solidarności. By można było dalej prowadzić grę z podległym sobie narodem, potrzebna były wstrząs i jednocześnie cezura, oddzielająca stary niedobry świat od nowego, dużo wspanialszego. Wielce tu pomogła zmiana światowej sceny.
Ledwie wygaszono koksowniki, ledwie otwarto bramy więzień oraz internatów, rozpoczęto ulubiony proces kooptacji. Towarzysze posunęli się w kierunku biznesu i wszystko pięknie zakwitło wolnością jednych, a upodleniem drugich. Już dzieci, a wnuczki nadobne zajęły miejsce na drabinach społecznych i tak sobie szło. Zmieniały się władze, prezydenci, pojawiały się i padały partie polityczne, ale trzon władzy trwał nienaruszony, dając pewność, że niczyje interesy nie zostaną poważnie zagrożone. Wszystko zdawało się bujdą i abstrakcją, dziejącą się gdzieś obok nas. Nałożyły się na to starannie przygotowane działania propagandowe, cała machina stręcząca lęk i małość jako jedyną możliwość narodowego przetrwania. Nawet Smoleńsk nie naruszył mocy i ważności początkowego, licząc lata, starczego już nadania.
Ani przez chwilę nie wierzyłem, że PiS przejmując dwa lata temu władzę zmieni w zasadniczy sposób układ sił w Polsce. Czekałem raczej na zmiany kosmetyczne i bardziej ludzką twarz przejmującego władzę reżimu, co w zasadzie obiecywał w kampanii wyborczej. Zmiany głębsze, w kierunku obalenia rządów szajki gnębiącej Polskę od tylu dziesięcioleci brałem li tylko za przydatną w kampanii retorykę. Na szczęście, rzecz polityczna poszła w kierunku zgoła zaskakującym. Skoro dla mnie zaskoczeniem jest, że PiS zaczął działać „na poważnie” jakim szokiem musi to być dla tych wszystkich elit, wysiłkiem całych pokoleń usadowionych na naszych karkach.
Dosłownie na naszych oczach są okradani z przywilejów. Łamie się pieczęcie wiecznych kontraktów, które zawarli sami ze sobą. Nie dziwcie się histerii ani językowi gniewu, nieadekwatnym porównaniom historycznym, ani temu, że te spaślaki przyjmują pozy męczenników.
– Nadchodzi dzicz! – grzmiał w piątek rzymski, owinięty w togę senator Żakowski.
– Opozycji potrzebna jest wielkość na miarę Wyszyńskiego i Wojtyły – wtórował mu kolega w studio.
Nie dziwcie się, mili moi, niczemu. Dosłownie niczemu.