Chodźcie z nami!

Przed laty, przy okazji odbywającej się na terenie Sejmu konferencji, oprowadzałem po korytarzach sejmowych lorda Normana Lamonta, posłującego do brytyjskiej Izby Gmin od ponad ćwierć wieku i ministra finansów w rządzie Johna Majora. Była to sobota rano, na chwilę przed otwarciem obrad. Nagle na korytarzu pojawiła się grupa pań i panów w nadzwyczaj dobrych humorach. „Kim są ci ludzie?” – zapytał Lord. Odpowiedziałem, że to posłowie Rzeczypospolitej. „A co oni tu dzisiaj robią?” – dziwił się nadal Anglik. I wyjaśnił mi, że w Parlamencie Brytyjskim taka sytuacja jest nie do pomyślenia: tam każdy poseł, po zakończeniu piątkowego posiedzenia Izby, wsiada w co może, i wyjeżdża do swojego okręgu wyborczego i spędza weekend nie na łapaniu ryb nad jeziorem czy spacerach w górach, tylko na spotkaniach ze swoimi wyborcami. Poseł, który by tego zaniedbał, długo by w Parlamencie nie zabawił. Bardzo ciekawie pisze o tych sprawach inny lord, Jeffrey Archer, także posłujący przez ćwierć wieku, w świetnej książce „Pierwszy między równymi” Mam powody wierzyć tym lordom, bo jeszcze na początku lat 90. gościłem innego lorda o podobnym stażu, który mi opowiadał o swoim okręgu wyborczym, w którym – jak twierdził – znał nieledwie każdą rodzinę, zapraszany do domów swoich wyborców na wesela, chrzciny, pogrzeby i inne uroczystości. Aby zostać posłem do Parlamentu Brytyjskiego trzeba zdobyć najwięcej głosów w swoim okręgu wyborczym, dlatego kandydat musi z wyborcami przebywać jak najczęściej, musi być im znany i musi to być znajomość z dobrej strony.

Każdy z nas wie, jak inaczej wygląda ta sprawa w przypadku parlamentarzystów polskich. Na stronie internetowej Ruchu Obywatelskiego na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych (www.jow.pl) (JOW) znajdują się wywiady telewizyjne z kilkudziesięcioma prezydentami miast, burmistrzami i wójtami. Prawie wszyscy oni mówią o tym, że w ich gminach posła spotkać można tylko przy okazji kampanii wyborczej, a wiec tuż przed kolejnymi wyborami. W Polsce bowiem, żeby zostać posłem, a nawet posłować przez całe dziesięciolecia, wcale nie potrzeba cieszyć się poparciem wyborców i znajomość z nimi potrzebna jest najwyżej do chrzanu tarcia. Przyjrzyjmy się bowiem kilku posłom, którzy zasiadają w Sejmie przez wszystkie kadencje, łącznie z tą, która była jeszcze „za komuny” i zobaczmy jakiego poparcia udzielają im wyborcy w ich okręgach:

Waldemar Pawlak (z Płocka), 24 638 głosów, tzn. 7,8% (3,7% uprawnionych)
Franciszek Stefaniuk (z Chełma), 13 271 głosów; tj.3,7% (1,7% uprawnionych)
Jerzy Szmajdziński (z Legnicy), 42 724 głosy; tj. 10,3% (5,2% uprawnionych)
Janusz Zemke (z Bydgoszczy), 42 347 głosów; tj. 9,8% (5,2% uprawnionych)
Stanisław Zych (z Zielonej Góry), 18 631 głosów , czyli 4,6% (2,3% uprawnionych)
Stanisław Żelichowski (z Elbląga),6 437 głosów, tj. 2,71% (1,3% uprawnionych)

Jest oczywistym, że żaden z nich, z takim poparciem, nie miałby czego szukać w brytyjskim systemie wyborczym. Nie cieszą się oni uznaniem wyborców w ich okręgach wyborczych, pomimo tego, że ich twarze występują codziennie we wszystkich możliwych programach telewizyjnych, zajmują posady rządowe, komentują wszystkie wydarzenia. Tego wszystkiego za mało, żeby zarobić na zaufanie wyborców, ale – jak widać – nie jest ono nikomu z nich do niczego potrzebne. Nie mają więc powodu, żeby – jak parlamentarzyści brytyjscy – gnać na weekendy do Elbląga, Zielonej Góry czy Legnicy, mogą się spokojnie relaksować w znakomitych lokalach Warszawy, na koncertach i galach. Kiedy w telewizji oglądam jakieś galowe przedstawienie, to kamery zawsze z dumą pokazują nam naszych wybitnych parlamentarzystów, jak bawią się dobrym towarzystwie, śmieją od ucha do ucha – gwiazdy parlamentu nagradzają oklaskami gwiazdorów sceny. Tylko nam, szeregowym wyborcom, nie jest tak specjalnie do śmiechu.

Dlaczego w Polsce mamy całkiem inny system wyborczy niż Wielka Brytania (USA, Kanada, i wiele innych krajów), chociaż tak kochamy Amerykę, Anglię, Kanady i wszystko stamtąd „bierzemy w ciemno”? Dlaczego dżinsy, kokakolę, ajpody i najbardziej nawet idiotyczne filmy i seriale, a nie system wyborczy, który jest najważniejszym rozstrzygnięciem ustrojowym?

Odpowiedzi udzielić by nam mogli uczestnicy negocjacji w willi gen. Kiszczaka w Magdalence, którzy rozstrzygnęli te sprawy nie pytając nas o zdanie. Gdyby bowiem zapytali, to wiadomo, że wybór musiałby być inny. Dowodzą tego wszelkie badania opinii publicznej, które systematycznie pokazują, że najwięcej Polaków chce wyborów w jednomandatowych okręgach wyborczych, że odsetek ten z roku na rok wzrasta, podczas gdy liczba godzących się na system list partyjnych, z roku na rok, maleje. Dowodzi tego fakt, że trzy lata temu Platforma Obywatelska zebrała ponad 750 tysięcy podpisów pod wnioskiem o referendum w sprawie wprowadzenia JOW. Dwa lata wcześniej „Rzeczpospolita” opublikowała tzw. apel intelektualistów, którzy domagali się JOW w wyborach do Sejmu, a apel ten natychmiast poparła masa ludzi z najróżniejszych środowisk (ilu dokładnie, nie wiemy, bo tej wiadomości publicznie nie udzielono, ale wiemy, że bardzo dużo).

Klasa polityczna udaje, że tego wszystkiego nie widzi i nie słyszy, wniosek obywatelski o referendum poszedł do kosza bez dyskusji; wniosek konferencji wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do Rzecznika Praw Obywatelskich o interwencję w tej sprawie – Rzecznik zignorował.

W sobotę, 11 października 2008, zapraszamy wszystkich, komu ta sprawa leży na sercu, na Plac Zamkowy w Warszawie (szczegóły na www.jow.pl), aby wspólnie upomnieć się o nasze niezbywalne prawa obywatelskie, które są systematycznie łamane: o prawo do swobodnego kandydowania do Sejmu; o poszanowanie konstytucyjnej zasady równości obywateli; o prawo do tego, żeby w Sejmie reprezentowali nas ludzie, których znamy i którzy zasługują na nasze zaufanie. I których będziemy mieli możność z tego Sejmu odwołać, kiedy to zaufanie zawiodą. O jednomandatowe okręgu wyborcze.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No coś w tym jest,

bez sensu jest, że w wyborach parlamentarnych głosuje się na partie właściwie i na osoby nieznane lub np w danym rokręgu pojawia się poseł z zupełnie innego, choć tu nie mieszka, nie zna tego rejonu, ale z niego startuje.
Zniechęca to do głosowania w jakis sposób, choć to pewnie też moja wina, że nie znam kandydatów starujących u mnie.

pzdr


JOW

Popieram.


tylko, że i tak nie ma kogo wybierać

więc JOW-y nic nie zmienią

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Panu panie Docencie

Nic, z nikim się miesza.
No ale czego teraz można spodziewać się po młodzieży, która robi doktorat zanim maturę zda.


panie Igło

ja się poznałem na ludziach. taki starzec jak pan powinien już dawno obrosnąć w cynizm.

a dzisiejsza młodzież to rodzi się z trzydniowym zarostem…

“I don’t need to fight
To prove I’m right”


Subskrybuj zawartość