Dzień czwarty III
Policjanci do trupa, w razie nagłej i niespodziewanej śmierci, przybywają tłumnie i z różną asystą. Ja i bez tych wszystkich ceregieli widziałem, że ochroniarza trafił nagły i niespodziewany szlag i gotów byłem się założyć, że wiem jaki i dla kogo był przeznaczony. Jak wygląda gość, który łyknął takie różne, co ma w sobie kwas pruski wiedziałem od szczenięcych lat. Ojciec mojego kumpla tłukł takie rożne medaliki i łańcuszki z aluminium eleksowanego i barwionego na kolorki. Do kąpieli tej biżuterii używał cyjanku potasu w ilościach hurtowych. Ichnia służąca zawiedziona w miłości targnęła się na życie, łykając kubek takiej kąpieli. I miałem jeszcze inną okazję, za studenckich czasów. Wydawało mi się, że będę chemikiem. Na ćwiczeniach, w laboratorium z chemii nieorganicznej, asystentka pokazywała nam jak prawidłowo sprawdzać nosem co to za świństwo mamy w probówce i jak pachnie. Ten zapach należy paluszkiem, znad próbówki do nosa delikatnie naganiać. Kumpel miał katar, albo co? Próbówkę do nosa przytknął i pociągnął. Nie zdążył powiedzieć, że to gorzkie migdały, bo się wywrócił całkiem jak ten ninja. Chwała Bogu stężenie kwasu pruskiego w probówce było minimalne. Po pół godzinie był już prawie zupełnie żywy.
Żaden dziw, że mnie te wszystkie mądre miny policjantów i łapiducha mało interesowały. Świństwo było w moim ekspresiku i było przeznaczone dla mnie! I tylko dla mnie! Coś mi się zdaje, że Stasiu wynajął mnie do takich eksperymentów za śmieszne pieniądze!
– Kto wiedział, że pan tu mieszka?
Gdy się słyszy tak mądre pytanie to z góry wiadomo, że gliniarz nie ma pojęcia o co się pytać.
– Przypuszczam, że wszyscy w firmie. Moja wizyta nie była dla nikogo tajemnicą. I mogło wiedzieć kupę ludzi poza firmą, bo swój pobyt opisuję na blogu systematycznie. Tak mam zapisane w kontrakcie i za to mi płacą.
– Hę?
Kiwnąłem energicznie głową na to zdziwienie i zaraz pożałowałem. We łbie mi znowu załupało. Jęknąłem chyba jakieś obelżywe słówko i gliniarz chyba dopiero teraz raczył zwrócić uwagę że jestem też nieco poszkodowany…
– Zerknie pan doktorze, na tego… Nic mu nie będzie?
Łapiduch łaskawie zerknął. Nos pomacał nawet delikatnie. W oczy latareczką zaświecił. Łeb obmacał.
– Przeżyje.
– A tamten?
– Już swoje przeżył. Na oko otruty… Chyba tą kawą, bo jeszcze na wargach i języku ma. Cyjanek albo coś z tym… Się okaże po sekcji…
Gliny przegoniły nas z miejsca niewątpliwej zbrodni do drugiego apartamentu i tam maglowały nas uparcie i bezskutecznie. Mój apartament, w tym czasie był kipiszowany i badany przez ekipę techniczną. Koło północka do ekipy dołączył sam pan prokurator. Jakiś …ski. Wizytówki mi nie dał, to nie zapamiętałem. Ale ludzki gość. Pozwolił mi po całym kipiszu zabrać do nowego mojego miejsca pobytu ciuchy i inne takie. Prywatny laptop też, bo Krysia przysięgała, że to moje prywatne i tylko moje… I że za to mi płacą żebym pracował na tym. I w żadnym wypadku nie wyraża zgody na to żebym się obijał i nic nie robił! W imieniu firmy się nie zgadza! Stasiu widać miał jakieś uważanie u prokuratora, bo i laptop mi oddali i ciuchy. No i przecież do takiego Fetusonu, to pan prokurator osobiście i o północy się fatygował! Zamieszanie zrobiło się spore i mój nowy apartament stał się miejscem ruchliwym jak dworzec centralny w stolicy w środku sezonu. Niby to ja miałem teraz tu mieszkać, ale prokurator również tu zechciał z ludźmi rozmawiać. Co rusz to wchodził jakiś glina i coś tam sobie pogadywali, inny glina rozmawiał z roztrzęsionym ochroniarzem, który akurat nie miał apetytu na moja kawę, i mocno to przeżywał. Gliniarze zażyczyli sobie dostępu do nagrań monitoringu, więc szef ochrony ledwie przyjechał i zajrzał do mnie, to zaraz musiał z gliniarzami wybyć do tych nagrań.
– Kawy bym się napił – ogłosiłem.
Rejwach kłębiący się wkoło, jakby nożem uciął! Zagapili się na mnie wszyscy! Krysia, prokurator i gliniarze.
– No czego?! Zmęczony już trochę jestem tym rozrywkowym wieczorem! Niby mam tu spać, a goście za nic nie chcą się wynieść… A w tym apartamencie ekspres stoi taki samiuśki. Jak jeszcze pełny, to zamierzam skorzystać… – Nieee! A jak ten tez zatruty?!
Krysieńka wyraźnie panikowała. – No, chyba wy w tym Fetusonie, firmowo nie zatruwacie wszystkich pożytecznych urządzeń w swoich pokojach gościnnych?
Fajnie tak sobie powiedzieć. Ale gdy w otwartych na korytarz drzwiach widzi się dwóch silnych z noszami, a na noszach pękaty, czarny, plastikowy wór, to chętka na kawę przechodzi… – Lepiej zadzwonię do Zajazdu, Podrzucą nam tutaj ze dwa termosy z kawą i tacę kanapek…- Krysia weszła w rolę racjonalnej i profesjonalnej przedstawicielki firmy. – O, to, to… – ucieszył się pan prokurator. – I może jeszcze termos herbaty, bo ja na noc kawy, to nie bardzo…
Zajazd funkcjonował całodobowo i Fetuson na pewno był priorytetowym klientem. W dwadzieścia minut przyjechały termosy i tace z jedzonkiem.
Aż dziwne, jak wszyscy głodni byli! Na wszelki wypadek kawy nalałem sobie do półlitrowego kubka. Większego nie było.
Wyglądało na to, że policjanci powoli zabierają się do zakończenia czynności przewidzianych na ten tydzień i marzą już o weekendzie. Wszystko co gadaliśmy im na temat, to sobie nagrywali, coś tam, niektórzy, w niebieskich notesikach zapisywali. Ekipa techniczna pakowała już swoje aparaty i walizki z różnościami i powolutku, pojedynczo wynosiła się.
Przydrzemywałem.
A guzik z wypoczynku! Do pokoju wtargnął policjant, który był oddelegowany do biura ochrony po nagrania z monitoringu. Wyciągnął prokuratora na korytarz i do czegoś go tam intensywnie namawiał. Przez drzwi i ściany czułem następne utrudnienia w wypoczynku. – Nie może pan tutaj zostać! Cały budynek musimy oplombować! A systematyczne przeszukania zaczniemy dopiero w poniedziałek. Teraz mamy za mało ludzi… – Nawet te mało, to sobie pojechało już – zauważyłem zgryźliwie. – To się naśpię tej nocy! I jakoś nikt mnie na nocleg nie zaprasza… Krysiu, w Zajeździe pokoje jakieś mają? – Zadzwonię do nich… – Ślicznie. A autko panowie policjanci, pozwolą mi zabrać? – Nie.
Wzruszyłem ramionami. – To nie. A jak będzie, Krysiu z jutrzejszą imprezą? – Z jaka imprezą?
Prokurator zrobił się niezwyczajnie ciekawski. – Mamy jutro takie firmowe, nieformalne spotkanie w rezydencji na wyspie…
Krysia informację wygłosiła w sposób beznamiętny, tak jakby informowała o godzinach otwarcia kiosku z gazetami. – W rezydencji na wyspie… To znaczy gdzie?
Prokurator nie był z tych co odpuszczą. – No, tutaj, w Byrczy…
Krysia, jakby zaczynała się irytować tępotą władzy. – Mają tutaj w lesie taki pałacyk na wyspie – wciąłem się, żeby prokurator już wiedział wszystko i sobie poszedł. Parę kilometrów stąd. Ale jeszcze w Byrczy. – I jakby co, to w sobotę zastanę tam państwa? – Takie są plany – potwierdziłem. – To ja już poszedłbym do tego zajazdu pospać, co? Ten rozbity łeb zaczyna dopominać się o jakiś odpoczynek… – A rzeczywiście… I pani też może już iść…
Krysia, po asystencku dopilnowała mojego ulokowania w Zajeździe. Obiecała, że jutro zabierze mnie swoim autkiem i mam na nią czekać.
Przyrzekłem bez trudu, że będę czekał. Na leżąco. Nie zamierzałem wyleźć z łóżka przed południem. Przecież to była już druga w nocy!
komentarze
Panie Ryszardzie!
Ciekawe, dlaczego nikt nie zostawia komentarzy ani gwiazdek?
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 17.02.2012 - 10:49