Grzegorz Braun komentuje śmierć gen. Petelickiego
Anna Łabieniec: – Prosząc o komentarz w sprawie śmierci gen. Petelickiego, nie sposób nie zacząć od pytania, czy ta śmierć nie wpisuje się w długą listę tajemniczych seryjnych „samobójstw”, które w ostatnich latach mają miejsce w Polsce?
Grzegorz Braun: – Rzeczywiście, zanim zaczniemy oceniać to co się wydarzyło, przypomnijmy kontekst: w III RP samobójstwo jest szczególnie popularną przyczyną zgonu. W ostatnich latach, pomijając świadków koronnych, którzy jeden po drugim popełniali samobójstwa w celach więziennych pod specjalnym nadzorem, mieliśmy do czynienia z serią rzekomych samobójstw osób z kręgu władzy, takich jak: Grzegorz Michniewicz, dyrektor Kancelarii Premiera Tuska, który jakoby powiesił się pod koniec 2010 roku na kablu od odkurzacza, mamy przypadek szyfranta Zielonki wprowadzonego w tajniki łączności Paktu Północno-Atlantyckiego, który zawieruszył się gdzieś, a następnie wypłynął w Wiśle; a w zeszłym roku rzekome samobójstwo Andrzeja Leppera, należącego w swoim czasie do pierwszych osób w państwie i z pewnością dobrze poinformowanego (zwróćmy uwagę, choćby na jego kontakty w Mińsku). Nagle poumierali także niektórzy z prawników współpracujących za życia z Lepperem. Przypomnijmy sprawę śmierci Eugeniusza Wróbla, byłego ministra, który miał występować jako ekspert w śledztwie smoleńskim – i wedle podobnego modus operandi (rzekomo z rąk własnego syna) śmierć byłego szefa sztabu generalnego, Szumskiego. To przecież niepełna lista – a wszyscy figurujący na niej, to przecież najwyższa półka, jeśli chodzi o dostęp do tajemnic państwowych. Dodajmy zgon z powodu nagłej zapaści płk Leszka Tobiasza, świadka w sprawie komisji weryfikacyjnej służb specjalnych – sprawie dotyczącej m.in. aktualnego Prezydenta Komorowskiego.
W tym kontekście traktuję hipotezę o samobójstwie generała Sławomira Petelickiego – niech mu ziemia lekką będzie – z najwyższą nieufnością.
A.Ł.: Warto w tym miejscu przypomnieć biografię generała.
G.B.:Miał 66 lat, był z rodziny z bezpieczniackimi tradycjami – jego ojciec był sowieckim „cichociemnym”, jako spadochroniarz został zrzucony za linią frontu w bodajże 44 roku z większą grupą jako członek elitarnej grupy szkolonej bezpośrednio przez sowieckie służby specjalne. Petelicki-senior należał więc do pierwszego pokolenia, by nie powiedzieć pierwszego miotu, „utrwalaczy władzy ludowej”. Jego syn, młody Sławomir Petelicki miał więc najlepsze rekomendacje do służby w sowieckim polskojęzycznym aparacie bezpieczeństwa, służącym faktycznie jako aparat represji, opresji, a nierzadko egzekucji polskich patriotów. Sławomir Petelicki wstąpił do Służby Bezpieczeństwa w końcu lat 60. i po rutynowym okresie przygotowawczym został przeszkolony w tzw. szkole wywiadu PRL-owskiego w Kiejkutach, i skierowany na bardzo odpowiedzialny odcinek „walki z reakcją”: do pracy „pod przykryciem” dyplomatycznym na placówkach zagranicznych, min. jako attachee kulturalny (sic) w Nowym Jorku. W połowie lat 70. odpowiadał tam za „kontakty z Polonią” – a więc po prostu za walkę z polskimi patriotami i Kościołem katolickim. Był oczywiście członkiem partii komunistycznej (PZPR) – i to członkiem aktywnym, gorliwym w propagowaniu „światopoglądu marksistowskiego”, co zaznaczano w pochwałach załączanych do jego akt personalnych. W nagrodę po odwołaniu do Polski został w SB awansowany na stanowisko wiceszefa jednego z zarządów Departamentu I – tego co oni nazywają „wywiadem” PRL-owskim, a co z wywiadem nie miało wiele wspólnego, bo była to głównie walka z polskimi aspiracjami niepodległościowymi. Było to wykonywanie zleceń moskiewskich – Departament I rutynowo przekazywał Sowietom m.in. wszelkie dane pochodzące z rozpracowania w Watykanie, które zostało przez Moskwę zintensyfikowana po wyborze Karola Wojtyły na Papieża. Z polskimi interesami i polskim patriotyzmem ta służba nie miała nic wspólnego.
A.Ł.: Może gen. Petelicki zmienił poglądy i dokonał prawdziwego rozrachunku ze swoją przeszłością?
G.B.: Chciałbym, żeby tak było – niestety nic o tym szerzej nie wiadomo. Wręcz przeciwnie, w publicznych wypowiedziach pan Petelicki nigdy nie tylko nie odniósł się krytycznie do swojej pracy dla Sowietów – kwitował to takimi złotymi myślami, jak np. że „wstąpił do SB, żeby pomagać ludziom”. Ale to trochę mało, jak na ten dwudziestoletni staż. Z przykrością muszę stwierdzić, że najwyraźniej do końca życia zachował lojalność wobec tych służb. I niezależnie, co się mogło dziać w jego sercu podczas ostatnich lat, przestrzegał zmowy milczenia, którą otoczona jest jego esbecka działalność i warto o tym pamiętać.
Kiedy kończył się PRL i zaczynał post PRL, Petelicki w strukturze Departamentu I MSW był podwładnym Gromosława Czempińskiego. Nota bene, to od imienia Gromosław wzięła się nazwa oddziału specjalnego GROM, na czele którego stanął Petelicki na początku lat 90. Wcześniej został przeszkolony przez służby amerykańskie na potrzeby konkretnej operacji o kryptonimie MOST, polegające na transferze emigrantów żydowskich z ZSRR do Izraela. Co wynika z tego, że Petelicki został przeszkolony przez Amerykanów na potrzeby operacji izraelskiej? Świadczy to o tym, że zapewne należał do tej grupy oficerów SB, która przewerbowała się na stronę amerykańską w ramach transformacji ustrojowej. Można o tym m.in. przeczytać w książce Zbigniewa Siemiątkowskiego postkomunistycznego ministra, który napisał apologetyczną, pochwalną książkę na temat pracy SB za granicą. Otóż w książce Siemiątkowskiego można przeczytać, że pod koniec lat 80. przedstawiciele Departamentu I nawiązali kontakty ze służbami amerykańskimi i odbyły się w Lizbonie „negocjacje”. Najwyraźniej znali oni zawczasu plany transformacji ustrojowej i w porę dokonali takiego ruchu, by zapewnić sobie miękkie lądowanie.
A.Ł.: W tym momencie nasuwa się pytanie: czy przewerbowanie nastąpiło za zgodą Moskwy, czy też bez jej zgody?
G.B.: Czy mogliby sobie na to pozwolić, gdyby ich działania nie były licencjonowane przez ich jednostkę macierzystą, tj. KGB? Czy mogliby sobie bezkarnie pozwolić na rozmowy z Amerykanami, gdyby nie mieli na to pozwolenia? Przypuszczam, że była to sytuacja taka jak w pierwszej części „Ojca chrzestnego”, kiedy tytułowy bohater mówi do jednego ze swoich zaufanych morderców: „Idź i powiedz, że jesteś niezadowolony z naszej rodziny”.
Zauważmy, że w ramach operacji MOST Petelicki musiał być także zaakceptowany przez służby izraelskie. Izrael jest poważnym państwem – z powagą odnoszącym się do bezpieczeństwa swoich obywateli oraz osób narodowości żydowskiej nawet tych nie legitymujących się obywatelstwem tego państwa – nie ryzykowałyby dopuszczenia do akcji funkcjonariuszy nie mających certyfikatu „bezpieczeństwa”.
A.Ł.: Czy w Pana ocenie Petelicki służył kilku mocodawcom?
G.B.: Przypuszczam, że są co najmniej trzy stolice (poza Warszawą), w których w różnych momentach swego życia gen. Petelicki musiał być akceptowany jako funkcjonariusz dający rękojmię lojalności. A więc w takiej kolejności: Moskwa, Waszyngton, Tel Awiw. Pytanie brzmi: w której z tych stolic (Warszawy bynajmniej nie wyłączając) Petelicki został uznany za zdrajcę?
Zaraz po znalezieniu ciała generała, w mediach padła informacja o kilku ranach postrzałowych – na własne uszy to słyszałem, ale zaraz okazało się, że rana była jedna i że generał zabił się strzałem w usta. Potem i to okazało się nieprawdą. Nie jestem tym zdziwiony, kilka lat temu też słyszałem, jak policjant mówił przed kamerami, iż ciało premiera Sekuły nosi ślady kilku postrzałów i ten sam człowiek mówił później, że najbardziej prawdopodobna jest wersja samobójstwa… To są jakieś cuda nad niezamkniętą jeszcze trumną!
Zwróćmy uwagę, kto się od samego początku, „w ciemno” upiera, że Petelicki popełnił samobójstwo – ? Przede wszystkim pewna tego jest „Gazeta Wyborcza”, która już podjęła kampanię szyderstw z wszystkich, którzy podchodzą do sprawy ze zdrowym sceptycyzmem.
Tymczasem wszelkie informacje, które będą podawane na ten temat przez post PRL-owskie służby – prokuraturę, policję muszą być traktowane z największym sceptycyzmem, bo to są ci sami ludzie, których rzecznicy bez mrugnięcia okiem informowali nas o śmierci kolejnych świadków w sprawach.
A.Ł.: Można też zaobserwować dziwną prawidłowość – większość tych tajemniczych „samobójstw” ma miejsce w piątki lub soboty na początku weekendu. Jak wiadomo prokuratura może zacząć śledztwo dopiero w poniedziałek. A dla śledztwa ważne są godziny, a nawet minuty. Z tego punktu widzenia „samobójcy” wybierają sobie idealną porę. Tylko po co?
G.B.: W wypadku Petelickiego dodatkowo brali pod uwagę rozemocjonowanie kibiców piłki i zajęcie miejsca w przestrzeni medialnej przez EURO 2012, które przykryły to wydarzenie do poniedziałku. To co byłoby newsem w każdy dzień powszedni, w poniedziałek spadło już do rangi pośledniej wiadomości.
Ktokolwiek generała wyprawił na tamten świat, ktokolwiek mu popełnił to „samobójstwo” najwyraźniej uznał go za zdrajcę, albo za człowieka niebezpiecznego. I w dzisiejszym opłakanym stanie rzeczy, można powiedzieć, że jest to wielki pośmiertny komplement dla generała Petelickiego, że ktoś uznał go za niepasującego do tej układanki rozbiorowej, w której suwerenne państwo polskie nie ma prawa istnieć i nie mają prawa istnieć służby nie zapewniające pełnej lojalności.
A.Ł.: Czy wierzy Pan w „nawrócenie” generała, który w ostatnich czasach udzielał wywiadów, nawet Telewizji TRWAM, gdzie otwarcie krytykował poczynania rządu, niszczenie polskiej armii, obarczał winą za katastrofę smoleńską zaniedbania i niekompetencje ministrów Klicha i Arabskiego?
G.B.: Kiedy po zamachu smoleńskim Petelicki zabrał głos, przyjąłem to z nadzieją. Z nadzieją, że zdecydował on ostatecznie przejść na stronę Polaków – wszak „większa będzie radość w niebie z jednego nawróconego, niż ze stu sprawiedliwych”, ale z całą sympatią muszę przypomnieć, że gen. Petelicki niestety do końca zachował lojalność wobec wcześniejszych mocodawców, nie podzielił się z nami żadnymi istotnymi informacjami, których był posiadaczem. Skoro tu rozmawiamy na użytek polskiej prasy emigracyjnej, wypada dodać, że generał miałby dużo do powiedzenia na temat przejawów walki państwa komunistycznego z Polakami na emigracji, sposobów rozbijania emigracji. Tym bardziej, że państwo post-PRL-owskie prowadzi dziś właśnie wobec polskich patriotów za granicą działania porównywalne właśnie do okresu, w którym Petelicki zasługiwał się Sowietom. Żadnych tego typu informacji od niego nie uzyskaliśmy, odnosił się z nonszalancją i lekceważeniem do pytań na temat 20 – letniego etapu swojego życia.
Myśl moja jest taka: być może któraś z tych tajemnic, których był nosicielem, go zabiła? Jeśli nawet jego przejście na stronę Polski było w jego własnym mniemaniu nieudawane, jeśli nie tylko werbalnie i kostiumowo przedzierzgnął się w polskiego patriotę, sądzę, że trzeba było większej determinacji. Zabijają tylko skrywane tajemnice. Prawdy wypowiedziane przestają być śmiertelnie groźne. Generała mogły zabić jakieś informacje, którymi nie podzielił się w porę z dostatecznie licznym kręgiem odbiorców. Być może mógł tę „bombę”, od której zginął, bezpiecznie sam zdetonować.
Jaki z tego wniosek? Pozostający jeszcze przy życiu postsowieccy generałowie, oficerowie milicji, esbecy powinni uprzytomnić sobie tę sytuację, że w tej wojnie gangów, która się rozkręca mogą spaść także ich głowy i powinni w porę przejść na stronę Polski i opowiedzieć w czym brali udział. Są dwa post-sowieckie gangi w naszym post-PRL-u: gang cywilnej bezpieki, byłych esbeków, wśród którego ludzie pokroju Czempińskiego i Petelickiego wiedli prym w transformacji ustrojowej i gang WSI – bezpieki wojskowej. To między nimi toczy się wojna o wpływy, o ten sienkiewiczowski „postaw sukna”, którym jest dla nich Polska. Te gangi też zabiegają o względy swoich zagranicznych mocodawców.
Ja bym się bardzo cieszył, gdyby się w piersiach postsowieckich bezpieczniaków budziły się jakieś polskie serca – teoretycznie wszystko jest możliwe – człowiek się starzeje, ma różne przemyślenia, ma dzieci, wnuki… Ale raczej jestem sceptyczny i nie widzę w generale Petelickim kandydata na bohatera narodowego, a raczej kolejną ofiarę post-PRL-owskiej wojny gangów.
A.Ł.: Po śmierci gen. Petelickiego szereg osób publicznych oświadcza „na wszelki wypadek”, że nie planują samobójstwa – a Pan?
G.B.: Jeśli można, i ja skorzystam z okazji, by zaznaczyć, że zdrowie mi dopisuje, cieszę się dobrym samopoczuciem i mam plany twórcze, jeśli Pan Bóg pozwoli, zakrojone na lata. Nota bene, w przygotowaniu cykl „TRANSFORMACJA”, w którym może i pan generał Petelicki, niech mu ziemia lekką będzie, wystąpi w jednej z ról epizodycznych.
Wywiad opublikowany został w tygodniku “Merkuriusz polski” w Toronto oraz na stronie http://www.marszpolonia.com