W Filharmonii Łódzkiej artystka wykona głównie utwory Wolfganga Amadeusza Mozarta, m.in. uwerturę do opery komicznej “Uprowadzenie z Seraju”, arię “Giunse al fin nel momento….al desio” z “Wesela Figara”, arię “Temerai…come scoglio” z “Cosi fan tutte” i fragment “Parto, Parto” z opery “La Clemenza di Titto”. Zaśpiewa także arię koncertową “Alma grande e nobil cor” i symfonię C-dur oraz symphonię G-dur Haydna.
Powyższy cytat to bynajmniej nie primaaprilisowy żart (wszak do kwietnia jeszcze trochę), to nie notka z szeregowego tabloidu, nie jest to fragment pracy domowej ucznia pierwszej klasy podstawówki, nie zasłyszano tego pod budką z piwem ani w poczekalni u dentysty, ba, to nie są nawet wypociny jakiegoś blogera, piszącego – jak tu i ówdzie twierdzą profesjonaliści – na tematy, o których nie ma pojęcia. Nie. Wręcz przeciwnie: ów cytat to dzieło profesjonalisty z opiniotwórczej gazety. To wyjątek z wczorajszej Gazety Wyborczej (tutaj wersja online), z tekstu Moniki Wasilewskiej, dziennikarki zajmującej się pono krytyką artystyczną, więcej, swego czasu nawet czymś tam nagrodzoną – za wszechstronną i systematyczną obserwację życia kulturalnego. I rzeczywiście, obserwacja młodej dziennikarki jest niezwykle wszechstronna: wzmiankowana w cytacie artystka to śpiewaczka Elina Garanca – i już oczyma wyobraźni widzę, jak będzie śpiewać symfonie Haydna…
Ja wiem, że to nie jest proste. Odróżnić arię od uwertury, zapamiętać, co sonata, a co – symfonia, nie pomylić kwartetu z oktetem, wiedzieć, co się śpiewa, a co tylko gra. To nie jest łatwo. To cinżko jest. Zwłaszcza w dobie kryzysu, wyścigu szczurów i lotów kosmicznych. Więc może i nie dziwota, że autorka tekstu nie ma bladego pojęcia, o czym pisze – albo też jakieś tam pojęcie ma, ale bezmyślnie klepie swoje wywody, bez krzty zastanowienia i refleksji. Nie tylko ona zresztą – nie znam się na gazetowych procedurach, ale są chyba jacyś redaktorzy zatwierdzający teksty, jacyś korektorzy itd. Im, jak widać, też przez palce przeciekło, też orientują się w temacie jak pies ogrodnika.
Zauważyliście to rozróżnienie na „symfonie” oraz „symphonie”? Co? Łapiecie, o co chodzi? Nie? Myślcie, myślcie… No, ja wiem, że tak od razu to trudno, to cinżko jest. Dlatego są specjalne szkoły w tym zakresie – które nie tylko cinżko jest skończyć, ale i dostać się tam jest niezwykle cinżko. A tylko po takich szkołach biorą do gazet. Bo, powiem Państwu, o co im chodzi – chodzi im o to, by język giętki powiedział wszystko, co pomyśli głowa…
To cinżko jest potem zrozumieć. Naprawdę. Jak zauważył jeszcze kto inny, Kak eto jebnujut, to wsie ptice nie śpiewajut. Ogłuchnujut!
komentarze
To, Panie (?) Abso,
prosta konsekwencja upadku, bo przecież juz nie kryzysu w tej branży. Napisze taka/taki coś tam sobie, nikt tego nie sprawdzi (bo i kto ma sprawdzić, skoro – o ile w ogóle – do ewentualnego sprawdzania zatrudniani są ludzie z tej samej pólki), a potem niech leci.
Czytelnicy się nie odezwą, bo niby jak. Zresztą, kto ich będzie sluchal, skoro piszacy nie dość, że glusi to jeszcze i ślepi.
I tu dochodzimy do roli sieci i portali: napisalaby jakaś blogerka czy bloger podobną glupotę, to by ich w ulamku sekundy czytelnicy roznieśli. Więc czytają blogerzy różne źródla, doksztalcają się i niosą ten kaganiec w lud internetowy:-)
Milego dnia życzę
PS. Zresztą czy ja muszę czytac gazety? To jakiś obowiązek?
abwarten und Tee trinken
Lorenzo -- 17.01.2009 - 13:06No jest cinżko
Ale czy ktoś obiecywał, że cinżko nie będzie?
No to jest cinżko.
“Kak eto jebnujut, to wsie ptice nie śpiewajut. Ogłuchnujut!”
Skojarzyło mi się to z pewnym zdaniem jednego policjanta. Bo on coś podobnego powiedział, tylko bez przewidywania konsekwencji. Jedynie tak głos zawiesił...
W wielemówiący sposób, acz jednak zawiesił.
Gretchen -- 17.01.2009 - 13:33