Ela wzdrygnęła się patrząc na tą stronę tytułową. Minęło tyle lat, ponad sto. Zofia Mioducka mogła być babcią jej babci, a może nawet prababcią. Wpatrywała się w wyblakły atrament i odwaga ją opuściła, by przewrócić kartkę.
Gdy usłyszała pukanie do drzwi frontowych poczuła ulgę, jakby odroczenie egzekucji. Z drugiej strony była zażenowana, jakby ktoś przyłapał ją na czymś niedozwolonym.
Spanikowała i pierwszą dostępną rzeczą nakryła swoje znalezisko i wybiegła na spotkanie tego, kto stał za drzwiami.
A w drzwiach stała uśmiechnięta Kanusia.
– Witaj dziecko! Martwiła się o ciebie, więc przyszłam zobaczyć, czy wszystko w porządku.
- Dzień dobry, a właściwie dobry wieczór. U mnie wszystko w porządku, porządkowałam strych, bo mam tam zamiar zrobić sobie pracownię i nawet nie zauważyła upływu czasu.
- No to pewnie przyszłam nie w porę?- Pytanie Kanusi wprawiło ją w nowe zakłopotanie.
- Ależ skąd! – Wykrzyknęła – Już na dziś skończyłam. Zapraszam, może napijemy się herbaty? – I nie patrząc w oczy Kanusi skierowała się w stronę kuchni. Za sobą usłyszała jej głos.
- Herbata? Oczywiście, przyniosłam ci trochę konfitur wiśniowych i malin zagotowanych w cukrze.- Ela odwróciła się w jej stronę, teraz dopiero zauważyła wypchaną torbę Kanusi.
- Wprawia mnie pani, w coraz większe zakłopotanie, czym sobie na to zasłużyłam? Jak się pani zrewanżuję? Wciąż żeruję na pani jak pasożyt.
- O czym ty dziecko mówisz? To, że jesteś wnuczką pani Leokadii jest dla mnie równoznaczne, jakbyś była moim własnym dzieckiem. – I zaczęła wypakowywać torbę, nie zwracając uwagi na oponowanie Elżbiety.
Za chwilę stół w kuchni wyglądał jak delikatesy, konfitura wiśniowa, maliny, grzybki marnowane. Na koniec wyciągnęła kartonowe pudełko.
- Przyniosłam ci kawałek placka, wczoraj upiekłam. To zwykły drożdżowiec z kruszonką, ale smaczny, może się nada do herbaty – spojrzała w stronę Eli.
– Matko! – wykrzyknęła Ela – Nie pamiętam, kiedy jadłam placek z kruszonką, a sama mam lewe ręce do spraw kuchennych.
Siedziały potem w wielkiej kuchni, popijając herbatę z pysznymi malinami i jedząc drożdżowiec z kruszonką.
W pewnej chwili Ela nie wytrzymała, wiedziała, że Kanusia trochę interesowała się jej rodem, więc zapytała.
– Kanusiu, powiedz, wiesz kim była Zofia Mioducka?
Zauważyła poruszenie na jej twarzy, nawet lęk, jakby jej słowa, czy ich sens stały się ogniskiem, czy pożarem.
– To twoja krewna…- zaczęła niepewnie – ale przecież masz tylu bardziej znanych i szanowanych…krewna o dość dziwnym życiorysie, nie zajmuj się nią. – Coś w jej głosie mówiło Elżbiecie, że jakby nawet obawiała się o tej Zofii Mioduckiej mówić.
– Nie rozumiem – Ela jednak ciągnęła temat – co dziwnego jest w jej życiorysie?
– Późno już – nagle Kanusia zerwała się z krzesła – muszę wracać. Może ci kiedyś o niej opowiem, ale w dzień, po nocy jakoś mi nie sporo.
Kanusia rzeczywiście nagle zaczęła się bardzo spieszyć i nawet Elżbieta nie zdołała jej zatrzymać. Jakby nazwisko zadziałało na nią, jak płachta na byka, co wprowadziło Elę w jeszcze większe zdziwienie.
Została sama, tam w pokoju leżało rozwiązanie, wystarczyło mieć trochę odwagi, by otworzyć księgę. Tylko, czy odwaga jej nie opuści? Czemu Kanusia nie chciała o tym mówić? Jakie tajemnice kryją się w tym pamiętniku?
Odruchowo, zaczęła sprzątać słoiczki ze stołu, wkładając wszystko do kredensu. Otwarte maliny włożyła do lodówki. Ściereczką zaczęła ścierać niewidzialny brud ze stołu, jakby bała się, że gdy wejdzie do pokoju, już nie będzie odwrotu.
„ Odwrotu od czego?” – zapytała samą siebie.
Zegar w pokoju wybił dziesiątą, wzdrygnęła się, na ten dźwięk. Zdała sobie sprawę, że jest tu sama, w wielkim domu na uboczu. Że w promieniu kilkudziesięciu metrów, nie ma prócz niej żywej duszy.
„A ciekawe ile duchów?” – powiedziała głośno, rozglądając się nagle. To głupie pytanie, wprowadziło ją w jeszcze większy niepokój.
„Czego się sama straszysz?”- powiedziała znów w próżnię – „przecież nic się nie dzieje, masz pamiętnik swojej pra pra babki i jako pisarka powinnaś kwiczeć z radości, czytając te zapiski”
I z tymi słowami na ustach weszła do pokoju. Teraz dopiero dostrzegła czym przykryła dziennik, to były jej koronkowe bokserki. Nie przypominała sobie jednak, by je tak precyzyjnie ułożyła, a właściwie włożyła na dziennik. Dziennik był w nie ubrany!
Pomyślała, że wariuje. Zdjęła majtki z księgi, otworzyła i zaczęła czytać.
Dzieje spisane,
Na klucz zamknięte.
Komu klucz spasuje,
Temu to ofiaruje.
Z.M.
Brzmiało motto, a dalej:
Dziś mam urodziny, skończyłam trzydzieści osiem lat. Postanowiłam spisać moje dzieje i zamknąć w sekretnym miejscu. Już obstalowałam stolarza, który mi zrobi płytę do szuflady, bym mogła to tam umieścić.
Nie chcę, by zostały po mnie tylko te złe wspomnienia, to co widoczne dla oczu. Jako wyklęta z Kościoła, nie mam do niego wstępu, więc, zapewne nie zostanę też pochowana w rodzinnym grobowcu.
Mówią, żem czarownica, że jestem nawiedzona przez złe duchy. Do tej części domu, nikt nie wchodzi prócz mojej pokojówki, a ja tu jestem jakoby w więzieniu. Oczywiście wyjść mogę, ale gdy widzę jak na mnie patrzą, z lękiem się przede mną rozsuwając, chowając za siebie dzieci…nie chcę wychodzić.
Moja córka się mnie wyrzekła. Ojciec zmarł ze zgryzoty. Uczyniłam wiele zła, ale chcę wszystko odpokutować. Stąd na stronie pierwszej ta ufność do Boga.
Kluczyk od mego pamiętnika przekażę, jako talizman w spadku swojej córce, chyba go uszanuje, dam też instrukcję, że niech on przechodzi z matki na córkę.
To tyle z racji wstępu, dla tego, kto to otworzył.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus.
Nie wiem, gdzie zaczęło się moje życie. Ojciec znalazł mnie na progu domu, owiniętą w wełnianą narzutę. Kim jestem naprawdę, nikt nie wie. Ojciec mnie przygarnął i wychował jak własne dziecko. Pół roku wcześniej pochował swoją młodą żonę i córkę. Byłam mu jak wybawienie. A może rzeczywiście, jak szeptano po kątach, byłam jego nieślubnym dzieckiem, bękartem? Nie wiem i już się nie dowiem.
Dał mi nazwisko, pozycję. Sprowadził guwernantkę.
Gdy skończyłam lat dwanaście powiedział mi o tym, bał się, bym nie dowiedziała się tego od służby. Nigdy też nie odczułam, że jestem przez to mniej kochana, ojciec kochał mnie nad życie, byłam jego jedynym dzieckiem, jeśli to tak można określić. Nigdy powtórnie się nie ożenił, choć, nie był święty, wiem, że miewał kobiety w łożu.
Najczęściej, były to służące, ale…nie o ojcu miałam pisać.
Ela przerwała czytanie, wyraźnie słyszała, że ktoś dobija się do drzwi.
komentarze
Czytałaś Chmielewską?
“Najstarsza prawnuczka” to jest coś mniej więcej w tych klimatach, mnie akurat ta powieść zmęczyła, ale ma swoich fanów.
pozdrawiam
Mnie nie zmeczyła
Jak pisałam – niecierpliwa bardzo jestem i chyba wolałabym wiedzieć więcej.
Prawdą jest, Algo, że nie pamiętam szczegółów z S….. i postanowiłam tam nie zaglądać, żeby podejrzeć, co dalej :)
Chcę, aby ta opowieść przemówiła do mnie na nowo.
Będę więc czekała na ciąg dalszy.
dorcia blee -- 02.12.2009 - 23:57Pani Iwono!
Fajnie się czyta i nie uderzyło mnie nic. Jakby to była wersja poprawiona, albo ja jakiś nieprzytomny.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 03.12.2009 - 07:11Pino
Z Chmielewską jest tak, że czytałam chyba jej jedną książkę...to się chyba “Dwie twarze Krystyny” nazywało. więcej niestety nie wpadło mi w rękę.
Ale szczerze mówiąc, to dość dobra literatura rozrywkowa….
Pozdro.:D
Wspólny blog I & J
Alga -- 03.12.2009 - 12:21Dorciu
to super. Znaczy, że po prostu dobrze Ci się to moje czyta, skoro czytasz drugi raz i jeszcze czekasz, bym zaległe kawałki tu opublikowała.
Pozdro.;D
Wspólny blog I & J
Alga -- 03.12.2009 - 12:23Panie Jerzy
no cieszę się, że Pan nie znalazł żadnych większych wpadek.
A zapewne są, ja chyba dojrzałam z jedną.
Pozdro.:D
Wspólny blog I & J
Alga -- 03.12.2009 - 12:24Publikuj - będę czytał!
Zbliża się czas, że będę miał coraz mniej czasu na pisanie bloga. Coś tam chyba tu jeszcze napiszę.Sympatyczni ludzie tu – jak zauważyłem.
ciepło pozdrawiam
Synergie -- 03.12.2009 - 13:25Synergie
cieszę się, że będzie czytał.
A szkoda, że będziesz miał mniej czasu na pisanie…bu!!!!!!!!!!!!!!!!!
A rzeczywiście, dość sympatycznie tu.
Pozdrawiam serdecznie.:D
Wspólny blog I & J
Alga -- 03.12.2009 - 14:07No, no, gotycko się zrobiło:)
gut więc, klimat jest, ale ja się nie będę zachwycał tylko nieprzytomnego pana Jerzego pozastępuję:)
Więc voila:
“Pytanie Kanusi wprawiło ją w nowe zakłopotanie.”
Mało stylistyczne, napisałbym “pytanie Kanusi wprawiło ją ponownie w zakłopotanie”
“I zaczęła wypakowywać torbę, nie zwracając uwagi na oponowanie Elżbiety.”
A nie lepiej “nie zwracając uwagi na protesty Elżbiety”
To oponowanie to się z oponami tu mi kojarzy:), nie pasuje jakoś.
“Zauważyła poruszenie na jej twarzy, nawet lęk, jakby jej słowa, czy ich sens stały się ogniskiem, czy pożarem.”
Brrrr, zgrzyta strasznie, sens słów, który stał się ogniskiem albo pożarem?
Albo oboma jednocześnie:)
Takie odważne metafory są nie do zaakceptowania moim zdaniem, odciągają od treści i fabuły a człowiek się skupia na stylu myśląc, co to za dziwactwo…
Pozdrówka i mam nadzieję, że szczerość ma nie będzie uznana za złą wolę:)
Idem do dwu następnych części się wyżyć:)
grześ -- 05.12.2009 - 00:03Oj Grzesiu!
a wyżywaj się do woli.
Widzisz, mnie tylko te ognisko-pożary zgrzytały.
Pozdro.:D
Wspólny blog I & J
Alga -- 05.12.2009 - 00:10