„Czy o Borawskim można powiedzieć, że był donosicielem — starał się znaleźć jakiś punkt zaczepienia. — Nie, użyłem zdecydowanie niewłaściwego słowa. Borawski jest cwaniakiem, paserem, sprzedawał nam informacje o swoich klientach, przy tej sprawie donosicielem jednak nie był...” Z zadumy wyrwał go plusk wody. Jak się okazało, to wędkarz zbierał się do zmiany miejsca. Przewiesił przez plecy torbę, zaś lewą ręką chwycił wiadro, składane krzesełko i wędkę. Wcześniej wrzucił do stawu zdjęte ze spławika zielsko, wywołując fale, które rozchodziły się okręgami po tafli wody. Przeszedł kilkanaście metrów w stronę porucznika, położył na trawie sprzęt i zaczął przygotowywać łowisko.
Porucznik znowu zamknął oczy. Dziwnie hałaśliwe zachowanie tego człowieka zupełnie go nie interesowało, wrócił do sprawy i jakoś powiązanego z nią Borawskiego.
„Muszę uporządkować. Ustalić elementy pewne. Potem znaleźć występujące między nimi zależności i wyeliminować okoliczności, o których już wiem, że wydarzyć się nie mogły. Odrzucić zmienne, które są bez znaczenia, które nie popychają sprawy. W tym sensie wątpliwości nie mogę mieć co do tego, że Romek Czernik nie żyje. Tego nie da się już odwrócić, ani cofnąć. Niestety. To jest mój punkt wyjścia i zarazem kres poszukiwań. Od niego muszę wyjść i do niego dojść. Zgrabne to nawet. Czernik jako początek i koniec. Alfa i omega. Opoka. Skała. Święty Piotr. Tak..., a więc mam trupa. Roman Czernik, lat 35, kelner, zatrudniony na umowę o pracę od czterech lat w gospodzie Jakuba Borawskiego. Zamieszkały na ulicy Marcelego Nowotki 8, róg z ulicą Kozłowskiego, w mieszkaniu wynajmowanym od starej Wróblewskiej. Dobra opinia u sąsiadów, znakomita u Wróblewskiej, zdawkowe pochwały od Borawskiego. Kawaler, niepijący — znaczy abstynent, nic dodać nic ująć, świetna partia na męża i głowę rodziny. Pies go trącał... Znaleziony martwy 27 grudnia w ogrodzie Lucjana Biernackiego, przy ulicy Steffena 3. Przyczyna zgonu — zamarznięcie, albo jak kto woli, wyziębienie organizmu”.