Potrafisz człowieka wpędzić w zakłopotanie!
No co mam powiedzieć, jeśli powiedziec mam prawdę?
Że Twoje slowa to miód na moją duszę? Że łechcą moją próżność? Że czynią mi ogromną przyjemność? Że trochę zawstydzają a troche uskrzydlają? Że nawet jeśli czułabym, że są na wyrost i że do nich nie dorastam, to gotowa jestem przed sobą samą skłamać i uznać, że a nuż, a może jednak…należą mi się?
Och Agawo!
Takie mile rzeczy sprawiają nieopisaną wręcz radość, która przyćmiewa wszelki rozsądek, spycha do jakiejś bocznej kieszeni wszystkie znane mi błędy jakie popełniam, niekonsekwencje, braki, nielogicznosci itp pozwalając cieszyć się Twoim uznaniem, Twoimi komplementami i Twoją fachową oceną – bo pomijając same superlatywy, to dotyczą one przecież spraw w pisaniu, które są dla mnie ważne.
Język, jego bogactwo, poznawalam wcześniej niż sama siebie pamiętam – poczynając od lwowskiej gwary, której absolutną mistrznią była moja Ciocia Nusia- chodzący zbiór lwowskich pieśni i piosenek, hungaryzmy i ukrainizmy mojej Babci Węgierki, którą po osiedleniu się jej rodziny w Dobromilu, sąsiadka Ukrainka uczyła pacierza w “ludzkim języku” zanim nauczyla się mówić po polsku, żydłaczenie ocalalego z pożogi wojennej mlodego pana Wołka, którego zabiła gruźlica ( Pani Milu, oni mi mówią, że ja na wijście mówię wijscie. A ja nie mówię wijście tylko wijście”- chodzilo o słowo “wyjście”), język wsi razem z jego mądrościami i ogromną ilością porzekadeł, naszej dozorczyni, pani Góralowej, nowomowa szkolnych apeli i oddelegowanych do ich prowadzenia nauczycieli z awansu, archaizujacy język Kościoła i katechtetów, łacina profesora Hrycka tłumaczona na przedwojenna polszczyznę z charakterystycznym, głębokim “ł”, precyzja języka matematyki starego pana Jeschke, poezje i konkursy poetyckie pani Różniatowskiej, język teatru i język teatru amatorskiego Fredreum, w którym bohaterowie Schillera lub Szekspira zaciągąją z lwowska lub przemyska, język PRLowskiej prasy i język Gomulki i cudowny, krystaliczny, przebogaty w niuanse i odcienie język mojej Mamy – polonistki, umiejetnie zwracającej mi uwagę na szczegóły, różnice, uczącej zastosowania synonimów, zdrobnień, zgrubień...
I lektury, lektury, lektury… i jeszcze raz lektury…setki, tysiące nauczycieli, pisarzy, poetów, tlumaczy…
O Boże, Agawo!
O języku, a raczej o ludziach mówiących różnymi językami, choć wszyscy mówili po polsku – mogłabym opowiadać w nieskończoność.
Twoje dobre słowa to hołd dla nich.
Cieszę się, że nie zmarnowałam ich darów, choć z pewnością mogłabym je jeszcze lepiej w sobie pielęgnować.
Dzięki Ci pokorne, za to wspomnienie, jakie we mnie przywołałaś.
oh, la la! Agawo!
Potrafisz człowieka wpędzić w zakłopotanie!
RRK -- 29.03.2008 - 22:31No co mam powiedzieć, jeśli powiedziec mam prawdę?
Że Twoje slowa to miód na moją duszę? Że łechcą moją próżność? Że czynią mi ogromną przyjemność? Że trochę zawstydzają a troche uskrzydlają? Że nawet jeśli czułabym, że są na wyrost i że do nich nie dorastam, to gotowa jestem przed sobą samą skłamać i uznać, że a nuż, a może jednak…należą mi się?
Och Agawo!
Takie mile rzeczy sprawiają nieopisaną wręcz radość, która przyćmiewa wszelki rozsądek, spycha do jakiejś bocznej kieszeni wszystkie znane mi błędy jakie popełniam, niekonsekwencje, braki, nielogicznosci itp pozwalając cieszyć się Twoim uznaniem, Twoimi komplementami i Twoją fachową oceną – bo pomijając same superlatywy, to dotyczą one przecież spraw w pisaniu, które są dla mnie ważne.
Język, jego bogactwo, poznawalam wcześniej niż sama siebie pamiętam – poczynając od lwowskiej gwary, której absolutną mistrznią była moja Ciocia Nusia- chodzący zbiór lwowskich pieśni i piosenek, hungaryzmy i ukrainizmy mojej Babci Węgierki, którą po osiedleniu się jej rodziny w Dobromilu, sąsiadka Ukrainka uczyła pacierza w “ludzkim języku” zanim nauczyla się mówić po polsku, żydłaczenie ocalalego z pożogi wojennej mlodego pana Wołka, którego zabiła gruźlica ( Pani Milu, oni mi mówią, że ja na wijście mówię wijscie. A ja nie mówię wijście tylko wijście”- chodzilo o słowo “wyjście”), język wsi razem z jego mądrościami i ogromną ilością porzekadeł, naszej dozorczyni, pani Góralowej, nowomowa szkolnych apeli i oddelegowanych do ich prowadzenia nauczycieli z awansu, archaizujacy język Kościoła i katechtetów, łacina profesora Hrycka tłumaczona na przedwojenna polszczyznę z charakterystycznym, głębokim “ł”, precyzja języka matematyki starego pana Jeschke, poezje i konkursy poetyckie pani Różniatowskiej, język teatru i język teatru amatorskiego Fredreum, w którym bohaterowie Schillera lub Szekspira zaciągąją z lwowska lub przemyska, język PRLowskiej prasy i język Gomulki i cudowny, krystaliczny, przebogaty w niuanse i odcienie język mojej Mamy – polonistki, umiejetnie zwracającej mi uwagę na szczegóły, różnice, uczącej zastosowania synonimów, zdrobnień, zgrubień...
I lektury, lektury, lektury… i jeszcze raz lektury…setki, tysiące nauczycieli, pisarzy, poetów, tlumaczy…
O Boże, Agawo!
O języku, a raczej o ludziach mówiących różnymi językami, choć wszyscy mówili po polsku – mogłabym opowiadać w nieskończoność.
Twoje dobre słowa to hołd dla nich.
Cieszę się, że nie zmarnowałam ich darów, choć z pewnością mogłabym je jeszcze lepiej w sobie pielęgnować.
Dzięki Ci pokorne, za to wspomnienie, jakie we mnie przywołałaś.