dobre musi być. Niestety nie znam. Ale może trafi się obejrzeć kiedyś...
“Jesteśmy, proszę Państwa, w latach 50-tych, na amerykańskiej prowincji gdzieś (eh, jak ja uwielbiam te klimaty, nie wiem, czy zauważyliście, ale dobre filmy z USA, nie licząc Allena, zazwyczaj rozgrywają się na prowincji czy gdzieś czyli nigdzie, tak jak i typowo amerykańskie kino drogi ma ten prowincjonalny rys).”
Uwielbiam Pana, Panie Grzesiu, za te wszystkie nasze wspólne sentymenty.
Kiedyś zbiorę bande i przejadę się po tej calej Ameryce wzdluż i wszerz. A co.
Czytaleś może On the road Jacka Kerouaca?
Jeśli nie, to polecam bardzo. Fragmencik na zachętę:
Ulica South Main, którą Terry i ja spacerowaliśmy z hot dogami, stanowila wspanialą feerię światel i szaleństwa. Doslownie na każdym kroku policjanci w butach z cholewami obszukiwali ludzi. Po chodnikach przewalaly się najbardziej zmarnowane typy z calej Ameryki – a wszystko to pod lagodnymi gwiazdami Kalifornii Poludniowej, które giną w burej aureoli wielkiego obozowiska na pustyni, jakim jest w gruncie rzeczy Los Angeles. W powietrzu unosil się zapach herbaty, trawki, fasoli chili i piwa. Z piwiarni naplywaly wielkie, oblędne dźwięki bopu; mieszaly się w tę amerykańską noc z najrozmaitszymi rytmami kowbojskimi i boogie-woogie. Wszyscy wyglądali jak Hassel. Obok mnie przeszli ze śmiechem oblędni Murzyni z kozimi bródkami, w jazzowych czapkach; tuż za nimi dlugowlosi sfatygowani hipsterzy prosto z trasy 66 wiodącej z Nowego Jorku; dalej stare pustynne szczury obladowane paczkami, zmierzające w stronę lawki przy Plaza; następnie pastorowie od metodystów z wystrzępionymi rękawami, a od czasu do czasu trafial się “syn natury”, święty z brodą i w sandalach. Chcialem ich wszystkich poznać, ze wszystkimi pogadać, ale Terry i ja byliśmy zbyt zajęci, próbując zarobić trochę forsy.
Cholera,
dobre musi być. Niestety nie znam. Ale może trafi się obejrzeć kiedyś...
“Jesteśmy, proszę Państwa, w latach 50-tych, na amerykańskiej prowincji gdzieś (eh, jak ja uwielbiam te klimaty, nie wiem, czy zauważyliście, ale dobre filmy z USA, nie licząc Allena, zazwyczaj rozgrywają się na prowincji czy gdzieś czyli nigdzie, tak jak i typowo amerykańskie kino drogi ma ten prowincjonalny rys).”
Uwielbiam Pana, Panie Grzesiu, za te wszystkie nasze wspólne sentymenty.
Kiedyś zbiorę bande i przejadę się po tej calej Ameryce wzdluż i wszerz. A co.
Czytaleś może On the road Jacka Kerouaca?
Jeśli nie, to polecam bardzo. Fragmencik na zachętę:
Ulica South Main, którą Terry i ja spacerowaliśmy z hot dogami, stanowila wspanialą feerię światel i szaleństwa. Doslownie na każdym kroku policjanci w butach z cholewami obszukiwali ludzi. Po chodnikach przewalaly się najbardziej zmarnowane typy z calej Ameryki – a wszystko to pod lagodnymi gwiazdami Kalifornii Poludniowej, które giną w burej aureoli wielkiego obozowiska na pustyni, jakim jest w gruncie rzeczy Los Angeles. W powietrzu unosil się zapach herbaty, trawki, fasoli chili i piwa. Z piwiarni naplywaly wielkie, oblędne dźwięki bopu; mieszaly się w tę amerykańską noc z najrozmaitszymi rytmami kowbojskimi i boogie-woogie. Wszyscy wyglądali jak Hassel. Obok mnie przeszli ze śmiechem oblędni Murzyni z kozimi bródkami, w jazzowych czapkach; tuż za nimi dlugowlosi sfatygowani hipsterzy prosto z trasy 66 wiodącej z Nowego Jorku; dalej stare pustynne szczury obladowane paczkami, zmierzające w stronę lawki przy Plaza; następnie pastorowie od metodystów z wystrzępionymi rękawami, a od czasu do czasu trafial się “syn natury”, święty z brodą i w sandalach. Chcialem ich wszystkich poznać, ze wszystkimi pogadać, ale Terry i ja byliśmy zbyt zajęci, próbując zarobić trochę forsy.