Moja opowieść o Izraelu zaczyna się w Jerozolimie.
Czy tak, Gretchen? Tak?
Może nie…
Moja opowieść o Izraelu zaczyna się w telewizyjnym odbiorniku.
Jechać? Nie jechać?
Rodzina cała napięta jak struna: nie jechać, bo wojna, bo rakiety, wybuchy, Nieustające zagrożenie.
Po co? Przemyślałaś to? – pyta moja mama.
Nie wiem czy przemyślałam, to nie to kryterium opisu. Myśleć można, to całkiem jest sensowne przyzwyczajenie, ale jeśli miałabym czekać na chwilę, w której Izrael będzie spokojny jak Malediwy, to życia może mi nie wystarczyć.
Żeby poczuć Izrael, choćby tak delikatnie i naskórkowo jak poprzez tekst, trzeba zapomnieć o tym, co dotychczas o nim sobie wyobrażaliście. Do kosza z tym wszystkim.
Oderwijcie się od wyrobionego wizerunku, nic tak nie przeszkadza otwartości jak spodziewane.
Nie wiem ile części będzie miała ta opowieść, w tej chwili nic nie wiem o tym, co powstanie. Może będę pisała to miesiącami, może wystarczą trzy dni. Nie wiem.
Bardzo trudno jest mi zamknąć te wszystkie historie w słowach.
Dobrze.
Lądujemy na lotnisku Ben Gurion.
I znowu wszyscy nam mówili: ojojojoj przetrzepią wam bagaże, mogą was nie wpuścić, ojojojojoj.
Skończyło się na tym, że panie w swoich kabinach miny miały straszliwe, ale w gruncie rzeczy pytały tylko o banały.
Po tym traumatycznym doświadczeniu wsiadamy do taksówki Nesher.
Jest świt.
Jedziemy.
Kierowca ustawicznie rozmawia przez telefon. Trochę za głośno dla mojego mózgu o tej porze.
Do hotelu docieramy około szóstej. Nasza rezerwacja zaczyna mieć rację bytu za osiem godzin… Tak się kończy pomysł oszczędzania. Jeśli organizm błaga o sen…
Jaki jest dzień? Piątek.
Zaczyna się szabat.
Zupełnie nie wiem co to może oznaczać. Nie wiem namacalnie, przeczuwam, domyślam się, coś tam czytałam a! i Skrzypka na Dachu widziałam.
Więc jest początek szabatu.
Ulice wymierają, jeszcze wolniuteńko. Arabowie się cieszą, bo to dla nich zarobkowy raj.
Ortodoksyjni Żydzi przechadzają się wraz z żonami i gromadkami dzieci. Jest coś w powietrzu, coś nieuchwytnego. Oczekiwanie?
Szabat. W Izraelu.
Cichość. Nierobienie.
Zaczynam oglądać Jerozolimę od strony Jaffa Gate.
Bazar z różnościami, od przypraw, po mniej lub bardziej wyszukane ubrania.
Mój plan na ten dzień to Ściana Płaczu, bo mam w tobołku karteczki i niesłychanie mi zależy na włożeniu ich w szczeliny miejsca upamiętniającego stworzenie świata przez Boga.
Idę, a w głowie wciąż kołaczą mi myśli jak to jest, że tak sobie żyję ja, Gretchen, a inni ludzie mają namacalne miejsce świata stworzenia.
Dociera to do mnie nagle. Tu kiedyś był Bóg. Stąd tworzył, z tego miejsca się wnerwił na naszą śmiertelną ciekawość. I wciąż, mimo upływu tysiącleci, człowiek jest tu obecny, Ze swoją ułomnością, pokorą, chęcią poznania. prośbami, błaganiami, potrzebą zrozumienia.
Jest człowiek i jest Bóg.
Bóg się zawsze do człowieka uśmiecha. To już wiem, to już poczułam.
Wielu ludzi tam przychodzi. Tyle rozmaitych religii reprezentują...
Są oczywiście dwa sektory: dla mężczyzn, dla kobiet. Pierwszy znacznie większy, ciekawe.
Docieram tam w piątek i każdy sensowny ruch jest dla mnie zakazany, ponieważ nie jestem Żydówką.
Złamałam prawo – zrobiłam zdjęcia. Z oddali, lecz jednak je złamałam.
Mogłam pójść i włożyć moje karteczki, ale tak nie można, skoro nie można. Umawiam się sama ze sobą, że jutro. Jutro się okazuje, że jestem zbyt wcześnie, bo nadal szabat.
Odpuszczam.
Karteczki się nie znajdą w miejscu przeznaczenia…
Kolejny wschód słońca pokazuje, że nic nie jest dane na zawsze, a niechby nasze postanowienia.
Jest niedziela. Koniec szabatu. Znowu jestem pod Ścianą Płaczu.
Mam te niezłomnie dopominające się karteczki:
od Najlepszej Szefowej
od Hanki
dwie ode mnie: za Michałową Wolność nieposkromioną, za Gabrysię i Igłę
w mojej intencji esencjonalnej.
Czekam.
Trochę się boję, bo nie wiem czy wiem, czy słowa odnajdę.
Niepotrzebnie chyba, bo dotykając dłonią Ściany i opierając o nią głowę, czuję Moc.
Nogi mi się trzęsą.
Mówię Mu, że On wie jak nic mówić nie muszę, a wciąż się trzęsę. Skupiam się i staram się nie myśleć. Być.
Daj tym ludziom, dla których tu przyszłam, do Ciebie przyszłam, daj tym ludziom ukojenie, daj czego chcą, Daj czego im potrzeba. Ocal. Odbierz i daj.
Dotykam chłodnego muru, opieram głowę, czuję zapach.
Wysyłam wiadomość. Jeśli stąd nie usłyszy, to skąd?
Wysłałam.
Usłyszał.
Teraz tylko trzeba odrobinę czasu…
Odchodzę powoli.
Przeskoczyłam w czasie.
W Yerushalaim to codzienność. Tam czas biegnie inaczej.
Czym są dwa dni?
Czym są?
Kolejnego dnia weszłam do Jerozolimy od strony Lion Gate. Na płynącą falę Arabów, rozkrzyczanych nieprawdopodobnym i niezrozumiałym językiem.
Patrzyłam na twarze i nie wydawały z siebie dźwięku, kto zatem krzyczy?
Niezawodnie jest tak, że to co sobie wyobrażamy, nie tak znowu zaraz musi mieć przełożenie na jakąkolwiek rzeczywistość. Może to już kiedyś napisałam, to możliwe.
W tym rozkrzyczanym tłumie wiele osób się do mnie uśmiechnęło, jakby tego hałasu nie rozumieli.
Jerozolima to miasto o wielu twarzach. Zawłaszczane przez każdego, przez każdą religię, Yerushalaim trwa w swojej istocie.
Dla mnie Jerusalem jest miejscem Mocy, wymagającym miejscem medytacji, pokonywania siebie, rozglądania się, widzenia, odpuszczenia, przestrzeni.
Jerozolima to duchowe miejsce na ziemi.
W gruncie rzeczy wystarczy usiąść i patrzeć.
Milcząc.
Nie doceniamy milczenia, ale mniejsza z tym w tej chwili.
Jerozolima. Miasto wszystkich wierzących.
Miałam przerażające sny w Jerozolimie.
Budziłam się wciąż w poczuciu, że nie rozumiem. Nie odpoczywałam śpiąc. Coś tam w środku mnie nie mogło odnaleźć właściwej drogi. Zapewne czegoś nie rozumiem.
Tam zrozumiałam swoje niezrozumienie, ale nie zrozumiałam, czego nie rozumiem.
Chcecie poznać istotę tego, o czym mówię to pojedźcie do Izraela, do Jerozolimy.
Yerushalaim…
Istota wszechrzeczy.
Tam jest Początek.
Tę piosenkę znalazłam przypadkiem przed wyjazdem, aj tam nie ma przypadków, więc zbiegiem okoliczności…
I ta właśnie piosenka odprowadzała mnie na dworzec kiedy opuszczałam Borsukowo i Izrael.
Ileś razy nuciłam ją mamrotliwie szwędając się po izraelskiej ziemi.
.........
O broni, zagrożeniu i wszystkim co miedalnie pewne, pewnie jeszcze będzie.
Obiecać nie mogę, ze względu na swoją kapryśną naturę.
Shalom dla Elzy, Paula, Gabiego.
Aj, nie uprzedzajmy, nie uprzedzajmy.
komentarze
Nie wyrobię snapisać nic więcej
tylko onotuję coś, włączma radio, zaczynam czytać tekst, ledwie dochodzę do końca tekstu, pan w radio mówi, łaczymy się z jerozolima,w Jerozolimie jest ….(tu imie i nazwisko pani dziennikarki jakiejś)
I nawet mówi o wizycie , ale papieża nadchodzącej:)
pzdr
grześ (gość) -- 07.05.2009 - 06:16Grzesiu
O mojej wizycie nic nie powiedzieli?
To dziwne bardzo, bardzo dziwne.
:)
Gretchen -- 07.05.2009 - 10:50No też się zdziwiłem,
:)
P.S. Przepraszam za tak duzo literówek w tak krótkim komentarzu, ale 7.16 to, jak wiesz, nie jest moja ulubiona pora dnia:)
P.P.S. Przeczytam jeszcze dokładniej tekst, bo rano pobieżnie przeczytałem, to się odniosę.
Kurde, czasu nie mam, i teksty różne do poczytania zalegają mi, chocby twój czy popisowca, muzyczny.
Pozdrówka.
grześ (gość) -- 07.05.2009 - 13:50Gretchen
Paul akurat jest w borsukowie, wiec pozdrowienie przyjal z radoscia. Ja lece do mojej laleczki…;-)
Borsuk -- 07.05.2009 - 15:13info od anioła
Little Angel (gość) -- 07.05.2009 - 15:31
Grzesiu
Ufff… Co za dzień, dopiero teraz mam szansę odpowiedzieć.
Kiedy zaczęłam czytać Twój komentarz, od razu popatrzyłam na godzinę i wiele mi to wyjaśniło. Poza tym, czym Ty się przejmujesz? Luzik :)
Gretchen -- 07.05.2009 - 21:33Borsuku
No dobrze, ucieszył się, ale coś może, że wzajemnie powiedział? :)
Bardzo jestem ciekawa jak dzisiaj znalazłeś swoją laleczkę. Bidula, ta to ma dramatyczne przejścia.
Chodzi mi gdzieś w głębokościach głowy to imię, ale na razie się nie chce wyłonić.
Gretchen -- 07.05.2009 - 21:36Little Angel
Dziękuję...
Gretchen -- 07.05.2009 - 21:36Hm, a dopiero teraz się zorientowałem,
weź mi napisz co znaczą tytuły dwu ostatnich tekstów, bo ich nie rozumiem.
A chyba cuś znaczą po hebrajsku?
Pozdrówka.
grześ (gość) -- 07.05.2009 - 21:49Grzesiu
Pierwszy to Izrael , a drugi Jerozolima .
Niedoścignioną mistrzynią w hebrajskim jest córka Borsuka, która spowodowała u mnie wytrzeszcz oczu (szczęśliwie się cofnął). Po roku ta ośmioletnia spryciula pisze, czyta, mówi tak, że zostawiła rodziców daleko w tyle.
Dostałam w podarunku ręcznie napisane moje imię, mój nick, a nawet nazwisko.
To dziecko może wpędzić w różne kompleksy, wierz mi.
Gretchen -- 07.05.2009 - 21:54Droga Grethen
kolejny kapitalny tekst!
Zazdroszczę Ci tej wycieczki i spotkania z Borsukiem i jego najbliższymi.
Niestety mnie nie uda się napisać tak emocjonalnie i prosto z serca ze swojej eskapady do Niemiec,Francji,Hiszpanii i Włoch.
Gupio mi.
Jednak chylę głowę przed Twoim kunsztem i najserdeczniej pozdrawiam Zenek
-- 08.05.2009 - 06:41Panie Zenku
Zawstydzona, bardzo Panu dziękuję za te słowa.
Co do tej wycieczki, to sama sobie zazdroszczę – to miłe uczucie. Za krótka ona była, za krótka, ale nie bądźmy pazerni. Lepiej się cieszyć, że w ogóle, zamiast zrzędzić.
Pozdrawiam Pana baaaardzo serdecznie.
Gretchen -- 08.05.2009 - 10:49Hm, przeczytałem po raz kolejny ten tekst w końcu
a zamierzałem od dawna.
dziwny traf to jest, bo jeszcze nie napisałem, że on piekny jest.
Słucham tej pani śpiewającej, tekstem się delektuję.
Pozdrawiam nocnie.
grześ, (gość) -- 21.05.2009 - 22:33A i pytanie jest,
będą dalsze teksty lub zdjęcia o izraelu czy to już koniec opowieści?
Idem sobie przypomniec inne części układanki i muzyczki posłuchać, bo chyba gdzieś jeszcze wrzucałaś.
pzdr
grześ (gość) -- 21.05.2009 - 22:34Grzesiu
Hmmm… Z pewnością to nie jest koniec opowieści, ale czy napiszę jeszcze o Izraelu, to nie wiem dzisiaj. Nie składa mi się w głowie, że tak powiem :)
Miłe to dla mnie, że wróciłeś do tego tekstu. Dzięki temu jeszcze raz go przeczytałam, fajnie jest wrócić na chwilę tam. Choćby tak…
Pozdrowionka
Gretchen -- 22.05.2009 - 10:46