Wychodzi po angielsku, jeszcze z wieszaka zamiast swojego płaszcza bierze damskie futro i z trudem wbija się w srebrne lisy. W jednej ręce ma luteńkę a w drugiej dla zmyłki, plik gazet codziennych.
Stop. To nie jest żadne po angielsku wyjście tylko pospolity zabór mienia, a właściwie jego nieudolna próba, bo potem wbity w to nieszczęsne futro pamiętające czasy, gdy lisy były lisami, nie zaś foxami kojarzącymi się z Bóg wie z czym, jeszcze nieszczęsny wraca, by pożegnać.
- Kochanie, Stefan założył moje mozilki! – Właśnie!
A Stefan, ten sam Stefan, którego szanowny ojciec, lekarz i społecznik znał na pamięć całego „Pana Tadeusza” on zaś znając jedynie pana Tadeusza spod 12, doprawdy nie ma czym się pochwalić, teraz niezgrabnie tłumaczy swą omyłkę i wprost ze łzami w oczach daje się rozebrać z futerka, daje odebrać sobie luteńkę i zaprowadzony, usadzony na fotelu przez chwilę rozgląda się niepewnie, podczas gdy zebrani nie szczędzą mu połajanek.
Ten sam Stefan na którego teraz wszyscy patrzą niby na jakiegoś zbrodniarza, nagle nabiera dziwnej pewności siebie i wykorzystując chwilę ciszy, grobowym głosem wypowiada jedno tylko słowo, słowo ważkie i wieloznaczne, które w jego mniemaniu ma usprawiedliwić ohydę niedoszłej kradzieży.
Słowo, które w mniej wykształconym towarzystwie mogłoby stanowić kamień obrazy, a nawet powód do bójki, podczas której wpół pijani mężczyźnie, jeszcze przed chwilą wzorowi ojcowie i mężowie chwytali by się spoconymi dłońmi za łysiny, szarpali wzajemnie swe nosy i uszy, a wystraszone i nagle spokorniałe wobec grozy sytuacji kobiety, darły by się w niebogłosy, wzywając do konsensusu i umiaru.
Słowo ponure i wedle Stefana jedynie właściwe w jego przykrej sytuacji;
- Teby!
Wszyscy ucichli, wzniesione w kaznodziejskim uniesieniu dłonie opadły. Gniewnie wzniesione brwi również. Twarze wygładziły się i nieco sflaczały. Impet wygasł i zaczęli myśleć ostentacyjnie krążąc po pokoju, poszturchując się, depcząc po stopach i odruchowo przepraszając.
Bo po cóż „Teby” tak nagle na trzecim piętrze bloku mieszkalnego, na cóż spod ziemi wydobywać akurat Teby, gdy chodziło o rzecz tak błahą jak lisy po babci?
Cóż za przekora i co to za człowiek z tego Stefana, boć to przecież rodzina, a on tak przy wszystkich nagle: „Teby!”
Ciotka Halina, otwarła bieliźniarkę i głowę między własne majtki włożyła. Jej wypięty tyłek zda się zda się obecnym granatową tarczą, za którą ta pulchna istota kryje wstyd, wstyd gospodyni w której domu, ktoś głośno wypowiedział takie słowo.
Przemysław pierwszy opanował się i stanąwszy przed fotelem na którym rozparł się dumny Stefan, wymierzywszy w jego pierś swój kościsty palec wskazujący, powiedział:
- Letter!
I nagle widząc jak pobłądził, używając angielskiego słowa, bezsilnie opadł na krzesło i szeptem dodał od siebie, wzdychając rozpaczliwie:
- Jednak Teby
Już zewsząd słychać to pochmurne słowo, uwalane ziemią, przesypujące się jak piasek słowo: Teby, Teby, Teby…
- Ludzie! – Robert ratuje sytuacje- Bawmy się, tańczmy, zobaczcie ile zostało mięsa! Jest jeszcze wódka w barku a my Teby i Teby. Poszedłby w tym futerku, pograł sobie na luteńce, pośpiewał, znudził by się albo by go policja przyprowadziła, a teraz my w niewoli tego słowa. Chrzan jest biały i chrzan zmieszany z buraczkami.
Wszystko jest, a tu Teby niespodziewane. Teby łapczywe. Teby ze studniami zasypanymi piaskiem. Teby grobów. Do diabła z nimi. Do diabła z Tebami.
-Zagraj Stefanie na luteńce, zaśpiewaj coś fajnego, jakiś przebój albo co tam umiesz.
Zachęcony, zaróżowiony od wypitych trunków, niczym malec wezwany by popisywał się przed licznym wujostwem i ciotkostwem, na tę chwilę już nie Stefan a Stefanek, nos wyciera hałaśliwie chustką kraciastą i siada z luteńką.
W strunki luteńki trąca. Luteńka dźwięcznie odpowiada.
Wszyscy cichną, bo już nastrój świąteczny powrócił i dusi niczym krawat. Już głosy zachęty, już głowa z bieliźniarki wyjęta, już „Teby” w kącie zapomniane leżą, zapomniane przez ludzi bo piesek Mordasek bawi się nimi jak kością.
Już Stefan, z winowajcy przedzierzgnięty w artystę wznosi oczy ku zaciekom żółtawym na suficie i brzdąkając na luteńce, głosem iście baranim zaczyna śpiewać:
- „W stepie szerokim, którego okiem nawet sokolim nie zmierzysz…”
Drze się tak głośno, że cały blok się trzęsie.
Nikt nie zauważa, że w łazience od kwadransa, prawdziwy Aleksander Macedoński bawi się spłuczką przy sedesie, raz po raz spuszczając wodę. Pierwszy raz widzi takie „cyko” i powoli zaczyna się wkurzać. Na umywalce położył dwa miecze a z wanny wyglądają dzicy wojownicy i mrugają oczami w bezbrzeżnym zdumieniu.
- Znowu trza będzie równać z ziemią Teby?
komentarze
hm, ciekawe,
jak zwykle nic nie rozumiem, chce mi się spać i jak zwykle mi się podoba, ale dlaczego jak niezwykle nie ma żadnych komentarzy tu?
A tekst już 12 godzin, samego Jareckiego i nikt nie komentuje?
Eh, upadek obyczajów na TXT odnotowując spać idem.
Pozdrawiam.
grześ -- 25.03.2008 - 00:26Grzesiu ulubiony!
No fakt, kompletna klęska, obciach i horror.
Jedynie dobrze, że jest to akurat tekst o niezrozumieniu i psuciu humoru, o tym jak zwykła łajza potrafi się zastawić słowem, bo jak takiemu dać w pysk, skoro on Tebami się zastawia.
Wywal Aleksandra M. i zmień Teby na Tybet i masz. Masz kawę na ławę jak podczas pognozy pogody, ale pamiętaj że Tybet wkrótce zostanie zastąpiony Sudanem albo Serbią albo Syrią, a takie Teby, skoro już zrównane z ziemią, zawsze aktualne.
Itd. Pozdrawiam
Bo jak pisać, gdy dzieje się ludzka tragedia, “pełniąca obowiązki tragedii” ?
Jacek
Jacek Jarecki -- 25.03.2008 - 12:50a widzisz
naród nauczony używać wyobraźni z wypożyczalni video jeno, to i odśnieżanie własnych czytników cudzej fantazji zdaje się trudem wielkim, jednakowoż pożytecznym i zdrowotności sprzyjającym.
Smaczne było, a tych ludzi Aleksandra w wannie jak zobaczyłem, tom w środku nocy czytając, śmiechu nagłego nie mógł zatrzymać! :)
s e r g i u s z -- 26.03.2008 - 03:45Sergiuszu
Już wyjaśniłem
Jacek Jarecki -- 26.03.2008 - 06:28Brak mi animuszu
by dalej męczyć
ludzi, bydlić...
Ślę ukłony
Miecze dwa, a gdzie kądziel ?
Bawił się Aleks tą spłuczką i bawił. Aż tu naraz zdrżał i kudły mu się strąkami złocistemi w gordyjski węzeł zapętliły, luboż pojął, że on już spłukany do szczętu. Nawet denara złamanego z własnym pyskiem na awersie nie ostało mu z imperium efemerycznego. I chciałby za sarissę pochwycić, ale gdzieżby taka sarissa do normalnej łazienki w bloku spółdzielczym się pomieściła ? chyba wywietrznikiem podawać z dachu, ale tam jeno gołębie, szczury skrzydlate, i ni pegaza, ni bucefała ani podkówki nie uświadczysz. Chyba, że kot, rzezimieszek, co zęby na tokarce albo i ręcznym brusikiem wecuje.
A Stefan o Tebach prawi, ale wszystko pochrzanił, bo coraz bardziej widać, że Spartę miał na myśli, bo gdzieżby Leonidas po Tebach się szwendał, nawet jeśli w Kamieńcu Podolskiem Termopile sobie zagrzewa.
Ot co. Wróciłem.
Aspik
Aspik -- 26.03.2008 - 14:05Aspiku
Noooooooooo…..to już z górki będzie, tyle że już okrutnie z powodu Aleksandra krzesła łamali i teraz na dupach cali przezroczyści ze strachu siedzą.
I “szaaa” mówią ....
Czołem !!!!
Jacek Jarecki -- 26.03.2008 - 14:23Majstersztyk
Ale stanowczo brak treningu we wspaniałej sztuce aluzji daje się we znaki.
odys -- 26.03.2008 - 18:44Czytelnikowi rzecz jasna.
Odysie
Trenuj bo i Aspik powrócił.
Jacek Jarecki -- 26.03.2008 - 19:15Ponownie w roli niemowlaka jak to u niego w zwyczaju zresztą.
;( Ja nie piszę żadnych aluzji tylko szczerą prawdę!
Pozdro