prawie wszystko, co Pan napisał, to prawda. Tylko Jury nie jest wybieralne, a pochodzi z losowania (kwestia rejestracji, to już zupełnie inna bajka).
U nas też ławnicy mieli być wybieralni, ale nigdy do tego nie doszło. W efekcie nazywa się ich „wazonami”, zazwyczaj trafnie.
Proste porównania systemu anglosaskiego (a już zwłaszcza amerykańskiego) prowadzą niekiedy na manowce, choć akurat w tym, że oni są samorządowi do szpiku kości (wybory do Rady Szkolnej, a nawet Rady Rodziców, są robione z takimi samymi szykanami i kampanią wyborczą, jak każde inne).
W Europie też nie jest najgorzej z samorządem, choć nie ma to już tego zasięgu i oddechu. U nas skutecznie zaczęto ograniczać samoorganizację społeczną jeszcze w międzywojniu (słynne Prawo o Stowarzyszeniach), a po wojnie to nie było o czym rozmawiać. Lat trzeba, żeby to odbudować, co wobec etetyzacji i adminstratywizacji życia w Europie Zachodniej, będzie tym trudniejsze.
Ale ja zadam Panu zupełnie inne pytanie: jak to jest, że w Holandii jest dwa razy mniej sędziów i adwokatów niż w Polsce (na 100 000)? I nikt się nie skarży na przewlekłość postępowania…
I jeszcze mi się przypomniało, że to o czym Pan pisze bliskie jest temu, co niekiedy nazywa się wyuczoną bezradnością. Kto wyuczył, wiadomo. Wiadomo też, po co. Jakie są skutki, też wiadomo, a nawet widać: wielu sądzi, że lepiej czekać aż dadzą, niż ryzykować zdobycie na własną rękę. A jak nie dadzą, to wybrać sobie nowych, a starych wdeptać w błoto.
Zasięg tego zjawiska w Polsce zmniejsza się, to oczywiste. Ale jest jeszcze wystarczający, aby wybierano tych, którzy obiecują cuda-wianki i tych, którzy uprawiają politykę karną za pomoca telewizji.
Panie Igło,
prawie wszystko, co Pan napisał, to prawda. Tylko Jury nie jest wybieralne, a pochodzi z losowania (kwestia rejestracji, to już zupełnie inna bajka).
U nas też ławnicy mieli być wybieralni, ale nigdy do tego nie doszło. W efekcie nazywa się ich „wazonami”, zazwyczaj trafnie.
Proste porównania systemu anglosaskiego (a już zwłaszcza amerykańskiego) prowadzą niekiedy na manowce, choć akurat w tym, że oni są samorządowi do szpiku kości (wybory do Rady Szkolnej, a nawet Rady Rodziców, są robione z takimi samymi szykanami i kampanią wyborczą, jak każde inne).
W Europie też nie jest najgorzej z samorządem, choć nie ma to już tego zasięgu i oddechu. U nas skutecznie zaczęto ograniczać samoorganizację społeczną jeszcze w międzywojniu (słynne Prawo o Stowarzyszeniach), a po wojnie to nie było o czym rozmawiać. Lat trzeba, żeby to odbudować, co wobec etetyzacji i adminstratywizacji życia w Europie Zachodniej, będzie tym trudniejsze.
Ale ja zadam Panu zupełnie inne pytanie: jak to jest, że w Holandii jest dwa razy mniej sędziów i adwokatów niż w Polsce (na 100 000)? I nikt się nie skarży na przewlekłość postępowania…
I jeszcze mi się przypomniało, że to o czym Pan pisze bliskie jest temu, co niekiedy nazywa się wyuczoną bezradnością. Kto wyuczył, wiadomo. Wiadomo też, po co. Jakie są skutki, też wiadomo, a nawet widać: wielu sądzi, że lepiej czekać aż dadzą, niż ryzykować zdobycie na własną rękę. A jak nie dadzą, to wybrać sobie nowych, a starych wdeptać w błoto.
yayco -- 08.01.2008 - 12:21Zasięg tego zjawiska w Polsce zmniejsza się, to oczywiste. Ale jest jeszcze wystarczający, aby wybierano tych, którzy obiecują cuda-wianki i tych, którzy uprawiają politykę karną za pomoca telewizji.