Dalejże zacni czytelnicy, biegiem tu wszyscy ponieważ Mistrz RABELAIS udzieli wam nauk stosownych!
Jadziem!
Pod koniec piątego roku Tęgospust wracając z porażki z Kanadyjczykami odwiedził swego syna Gargantuę. Ujrzawszy go ucieszył się tak, jak mógł się ucieszyć taki ojciec oglądając takiego syna. Za czym, całując go i ściskając, wypytywał żartobliwie o to i owo. I popił także co nieco z nim i z piastunkami, które z wielką troskliwością badał, żali go trzymają czysto i ochędożnie. Na co Gargantua odpowiedział, iż on sam zaprowadził taki porządek, iż w całym kraju nie masz schludniejszego chłopięcia.
- Jakże to? – rzekł Tęgospust.
- Wynalazłem – rzekł Gargantua – po długich i pilnych badaniach sposób ocierania sobie zadka najbardziej królewski, najbardziej pański, najwyborniejszy, najdoskonalszy, jaki kiedykolwiek widziano.
- Jakiż to? – rzekł Tęgospust.
- Wraz go wam opowiem – odparł Gargantua. – Podtarłem się raz aksamitną maseczką jednej panienki i spodobało mi się: miętkość bowiem jedwabiu sprawiała mi w stolcu lube łaskotanie.
Drugi raz czapeczką tejże panny i takoż było dobrze. Innym razem chusteczką na szyję; kiedy indziej klapkami na uszy z karmazynowego atłasu, ale były naszywane jakimiś za…anymi wyzłacanymi kulkami, które mi podrapały cały zadek. Niechże ogień świętego Antoniego sparzy kiszkę stolcową złotnika, który je uczynił, i panny, która je nosiła!
To cierpienie mi przeszło, gdym się podtarł czapeczką pazia nadobnie ubraną piórami, wedle szwajcarskiej mody.
Następnie wyfajdawszy się za krzakiem, znalazłem tęgiego kocura i nim się podtarłem, ale mi rozorał pazurami całe krocze.
Z czego uleczyłem się na drugi dzień, podcierając się rękawiczkami matki woniejącymi piżmem.
Później podcierałem się szałwią, koperkiem, anyżkiem, majerankiem, różami, liśćmi łopuchy, kapusty, buraka, winnej latorośli, topolówki, werbeny, sałatą i szpinakiem. Wszystko to zrobiło mi bardzo dobrze na żołądek; dalej szczyrem, rdestem, pokrzywą, żywokostem; ale dostałem od tego lombardzkiego liszaja, który wyleczyłem podcierając się własnym saczkiem od pludrów.
Później podcierałem się prześcieradłem, kołdrą, firankami, poduszką, dywanem, obrusem, serwetą, chustką do nosa, muślinem. W czym wszystkim znalazłem ot, tyleż przyjemności, co świerzbowaty, kiedy go skrobią zgrzebłem.
- Dobrze, ale – rzekł Tęgospust – powiedz, jaka podcierka zdała ci się najgodniejsza?
- Jużeśmy byli niedaleko – odparł Gargantua – i za chwilę dojdziemy do konkluzji. Podcierałem się sianem, słomą, kłakami, papierem, ale
Zła to praca i próżny wysiłek
Chcieć papierem czysto utrzeć tyłek.
......
– Dobrze – rzekł Gargantua – ale czy postawicie mi baryłkę bretońskiego, jeśli was w kozi róg zapędzę w tej materii?
– Chętnie – odparł Tęgospust.
– Nie ma – rzekł Gargantua – potrzeby ucierania zadka, chyba że jest zapaskudzony. Zapaskudzony być nie może, chyba że się bejało; wprzód zatem przystoi bejać, a potem podcierać zadek.
– Ho! Ho! – rzekł Tęgospust – ależ masz głowę, smarkaczu! W najbliższych dniach każę cię zrobić doktorem Sorbony, bo, przebóg, rozum masz nad lata. Owo prowadź dalej swój wywód utrzyjzadkowy, proszę cię o to. I na mą brodę, miast jednej beczki, dostaniesz sześćdziesiąt baryłek, i to tego dobrego bretońskiego wina, które nie rośnie w Bretanii, jeno w zacnej ziemi werońskiej.
– Podcierałem się potem – rzekł Gargantua – szlafmycą, poduszką, pantoflem, torbą myśliwską, koszykiem (o cóż za nieżyczliwa podcierka!), wreszcie kapeluszem. I zważcie, że kapelusze bywają krótko strzyżone, długie włochata, inne puszyste, inne z kitajki, inne z atłasu. Najlepszy ze wszystkich jest włochaty, ponieważ bardzo dobrze eliminuje substancje kałowe.
Później podcierałem się kurą, kogutem, kurczęciem, skórą cielęcą, zającem, gołębiem, kormoranem, torbą adwokata, kapturem, czepkiem, strachem na wróble.
Ale przechodząc do konkluzji, powiadam i utrzymuję, że nie ma takiego utrzyjzadka jak gąska dobrze puchem obrośnięta, byle jej głowę trzymać między nogami. I możecie temu wierzyć, na honor, doznajecie bowiem przy tym w dziurze zadecznej nieopisanych rozkoszy, tak dla delikatności owego puszku, jak z powodu umiarkowanej ciepłoty gąski, która ciepłota snadnie udziela się kiszce stolcowej i innym wnętrznościom, aż wreszcie dochodzi do okolicy serca i mózgownicy.
I nie myślcie, iż szczęśliwość bohaterów i półbogów mieszkających na Polach Elizejskich leży w zielu złotogłowia albo ambrozji, albo w nektarze, jak opowiadają stare baby. Polega ona, wedle mnie, na tym, iż podcierają sobie zadki gąską. I taka jest opinia mistrza Jana ze Szkocji.
Docencie! Tu ku nauce dla wszystkich!
Dalejże zacni czytelnicy, biegiem tu wszyscy ponieważ Mistrz RABELAIS udzieli wam nauk stosownych!
Jadziem!
Pod koniec piątego roku Tęgospust wracając z porażki z Kanadyjczykami odwiedził swego syna Gargantuę. Ujrzawszy go ucieszył się tak, jak mógł się ucieszyć taki ojciec oglądając takiego syna. Za czym, całując go i ściskając, wypytywał żartobliwie o to i owo. I popił także co nieco z nim i z piastunkami, które z wielką troskliwością badał, żali go trzymają czysto i ochędożnie. Na co Gargantua odpowiedział, iż on sam zaprowadził taki porządek, iż w całym kraju nie masz schludniejszego chłopięcia.
- Jakże to? – rzekł Tęgospust.
- Wynalazłem – rzekł Gargantua – po długich i pilnych badaniach sposób ocierania sobie zadka najbardziej królewski, najbardziej pański, najwyborniejszy, najdoskonalszy, jaki kiedykolwiek widziano.
- Jakiż to? – rzekł Tęgospust.
- Wraz go wam opowiem – odparł Gargantua. – Podtarłem się raz aksamitną maseczką jednej panienki i spodobało mi się: miętkość bowiem jedwabiu sprawiała mi w stolcu lube łaskotanie.
Drugi raz czapeczką tejże panny i takoż było dobrze. Innym razem chusteczką na szyję; kiedy indziej klapkami na uszy z karmazynowego atłasu, ale były naszywane jakimiś za…anymi wyzłacanymi kulkami, które mi podrapały cały zadek. Niechże ogień świętego Antoniego sparzy kiszkę stolcową złotnika, który je uczynił, i panny, która je nosiła!
To cierpienie mi przeszło, gdym się podtarł czapeczką pazia nadobnie ubraną piórami, wedle szwajcarskiej mody.
Następnie wyfajdawszy się za krzakiem, znalazłem tęgiego kocura i nim się podtarłem, ale mi rozorał pazurami całe krocze.
Z czego uleczyłem się na drugi dzień, podcierając się rękawiczkami matki woniejącymi piżmem.
Później podcierałem się szałwią, koperkiem, anyżkiem, majerankiem, różami, liśćmi łopuchy, kapusty, buraka, winnej latorośli, topolówki, werbeny, sałatą i szpinakiem. Wszystko to zrobiło mi bardzo dobrze na żołądek; dalej szczyrem, rdestem, pokrzywą, żywokostem; ale dostałem od tego lombardzkiego liszaja, który wyleczyłem podcierając się własnym saczkiem od pludrów.
Później podcierałem się prześcieradłem, kołdrą, firankami, poduszką, dywanem, obrusem, serwetą, chustką do nosa, muślinem. W czym wszystkim znalazłem ot, tyleż przyjemności, co świerzbowaty, kiedy go skrobią zgrzebłem.
- Dobrze, ale – rzekł Tęgospust – powiedz, jaka podcierka zdała ci się najgodniejsza?
- Jużeśmy byli niedaleko – odparł Gargantua – i za chwilę dojdziemy do konkluzji. Podcierałem się sianem, słomą, kłakami, papierem, ale
Zła to praca i próżny wysiłek
Chcieć papierem czysto utrzeć tyłek.
......
– Dobrze – rzekł Gargantua – ale czy postawicie mi baryłkę bretońskiego, jeśli was w kozi róg zapędzę w tej materii?
– Chętnie – odparł Tęgospust.
– Nie ma – rzekł Gargantua – potrzeby ucierania zadka, chyba że jest zapaskudzony. Zapaskudzony być nie może, chyba że się bejało; wprzód zatem przystoi bejać, a potem podcierać zadek.
– Ho! Ho! – rzekł Tęgospust – ależ masz głowę, smarkaczu! W najbliższych dniach każę cię zrobić doktorem Sorbony, bo, przebóg, rozum masz nad lata. Owo prowadź dalej swój wywód utrzyjzadkowy, proszę cię o to. I na mą brodę, miast jednej beczki, dostaniesz sześćdziesiąt baryłek, i to tego dobrego bretońskiego wina, które nie rośnie w Bretanii, jeno w zacnej ziemi werońskiej.
– Podcierałem się potem – rzekł Gargantua – szlafmycą, poduszką, pantoflem, torbą myśliwską, koszykiem (o cóż za nieżyczliwa podcierka!), wreszcie kapeluszem. I zważcie, że kapelusze bywają krótko strzyżone, długie włochata, inne puszyste, inne z kitajki, inne z atłasu. Najlepszy ze wszystkich jest włochaty, ponieważ bardzo dobrze eliminuje substancje kałowe.
Później podcierałem się kurą, kogutem, kurczęciem, skórą cielęcą, zającem, gołębiem, kormoranem, torbą adwokata, kapturem, czepkiem, strachem na wróble.
Ale przechodząc do konkluzji, powiadam i utrzymuję, że nie ma takiego utrzyjzadka jak gąska dobrze puchem obrośnięta, byle jej głowę trzymać między nogami. I możecie temu wierzyć, na honor, doznajecie bowiem przy tym w dziurze zadecznej nieopisanych rozkoszy, tak dla delikatności owego puszku, jak z powodu umiarkowanej ciepłoty gąski, która ciepłota snadnie udziela się kiszce stolcowej i innym wnętrznościom, aż wreszcie dochodzi do okolicy serca i mózgownicy.
I nie myślcie, iż szczęśliwość bohaterów i półbogów mieszkających na Polach Elizejskich leży w zielu złotogłowia albo ambrozji, albo w nektarze, jak opowiadają stare baby. Polega ona, wedle mnie, na tym, iż podcierają sobie zadki gąską. I taka jest opinia mistrza Jana ze Szkocji.
Jacek Jarecki -- 03.03.2008 - 20:32