[psycholiteratura] Pakistan jest jak kobieta

Rufus kończył właśnie śniadanie kiedy potężny gong zatrząsł całym szkłem w jego małym mieszkanku na Mariensztacie. To był umówiony sygnał. Nie dalej jak 10 sekund potem do pokoju wpadł Jabolpank i poinformował zebranych, że za pól godziny z przystani przy moście odpływa ekspedycja na ratunek Kapitana Nobile.

- Płyniemy z ciastem dla kapitana. Podobno jego statek jest uwięziony w krze 200 mil od wybrzeży Pakistanu.

Jabolpank to postawny młodzieniec o zniszczonej twarzy przypominającej parciany worek. Budzi tym samym respekt wśród kobiet i dzieci. Rufus otarł usta rękawem zarzucił worek na plecy i od razu wskoczył na pokład. “Nawet nie umyłem zębów” pomyślał i splunął za burtę, co, jak wiadomo, przynosi pecha. Pech był ładnie zapakowany w celofan. Smakował jak kiszony ogórek.

Jabolpank nadmuchał mały materac i ostentacyjnie położył się od nawietrznej żeby łatwiej było mu wiosłować. Rufus zasiadł na, nomen omen, rufie i lekko dmuchając w napięte do granic możliwości przewody paliwowe utrzymywał stały kurs na Wyspy Św. Tomasza i Książęcą, skąd rozchodzą sie dwie drogi. Jedna na Antyle, druga do Pakistanu.

- Wyjmij mapę. Musimy trzymać się kursu – Jabolpank od początku przejął funkcję ordynatora.

- Tajes!

Rufus odfoliował nowiutką mapę drogową i rzucił w nurt. Mapa zakręciła się i od razu wskazała kierunek marszruty. Rufus sprawdził siłę wiatru metodą poślinionego palca, po czym lekko przestawił sterburtę na lewo tak aby zrównała się z dłuższym grzbietem mapy. Od tej pory płynęło im się znacznie lepiej.

***

Tymczasem kapitan Nobile popijał darmowego drinka i cieszył oczy nowym ręcznikiem frote, zastanawiając się czy używać go do stóp czy raczej do rąk. Jego rozmyślania przerwał potężny wstrząs wulkaniczny. Pokładem zakołysało a naprzeciw kapitańskiego mostka wyrosła gęsta chmura sinoszarego dymu. Smród był nie do zniesienia, więc kapitan Nobile niechętnie, ale zszedł pod pokład do swojej luksusowej kajuty, gdzie szybko zapadł w kojącą drzemką.

***

Tymczasem dym opadł a oczom Rufusa ukazała się niespotykanej urody wyspa w kształcie ściętego nasiona słonecznika. Wyspa śpiewała kolędę “Ej lulajże lulaj” jednak zaaranżowaną w zupełnie inny sposób niż oryginał. Kawałki wonnego jak mirra ciasta zalepiły uszy eksploratorów. Stracili orientację, ale ocalili łajbę. niestety kończył się też rum…

.... okej Pino ciągniesz to dalej…

w następnym odcinku biały_człowiek powie:

“Kierowniczko dwie pięć-dziesiątki, liścia tramalu i lody dla małej.”

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Odcinek Drugi

...niestety kończył im się rum, a Kaczka Długodystansowa oświadczyła zwięźle:

- Spierdalać, przez najbliższy tydzień nie ruszam się z pokładu, nie widzicie, że wysiaduję kocięta?

- To dobrze, jak już się wyklują, przerobimy je na kocimiętkę – Rufus uśmiechnął się błogo do tej wizji. Po chwili musiał zwiewać wzdłuż relingu, by uniknąć spotkania trzeciego stopnia z dziobem i skrzydłami wściekłej przyszłej matki.

- Nie przejmuj się tym debilem – Jabolpank wkroczył z dyplomatyczną mediacją, jednocześnie próbując wydłubać z uszu ciasto, utrzymać łajbę w kursie i ciągnąć k’sobie lajflinę na której końcu bezradnie dyndał jego pierwszy oficer. – Ale pomyśl, malutki lot do Peru? Najlepsze mango jest w Peru, jak wiadomo…

Kaczka Długodystansowa zdołała w jednym krótkim spojrzeniu zawrzeć bezmiar ironicznej pogardy.

- Wanda jada je wyłącznie w sierpniu – wyjaśniła z politowaniem, po czym wróciła do wysiadywania. Poczuła, że jedna ze skorupek pęka, a wyłania się z niej spiczaste, rude uszko…

***

Parę godzin później zdołali wylądować na wyspie w kształcie słonecznika, nie zabijając siebie samych, ani przesadnie nie uszkadzając statku (co za sukces, szkoda, że państwo tego nie widzieli!).

Na plaży, jak to na plaży, kokosowe palmy, złocisty piasek, skąpo ubrane dziewczęta grające w siatkówkę i zardzewiały czołg produkcji radzieckiej, porzucony najwidoczniej przez Niezwyciężoną Armię na bojowym szlaku z Berlina do Teksasu.

- Idziemy do baru – zarządził Rufus, wstając chwiejnie z pokładu i wyplątując się z szotów, w które podczas lądowania zaplątał się, biedaczek.

- Nie wiem, czy nam się spodoba – mruknął Jabolpank, dyskretnie poprawiając łańcuch w szlufkach spodni.

To prawda, lokal wydawał się nie sprzyjać dzielnym młodzieńcom spod alternatywnej gwiazdy rodem. Parasole w ogródku miały nadrukowane flagi Konfederacji, na ławkach zasiadał potężny zbiór łysoli we fleyersach, a który miał kilka szarych komórek i z powodu upału występował bez fleyersa, temu widać było swastyki na przedramionach i pajęczynki na łokciach.

- Hej, chłopcy! Pokój, miłość, muzyka! – zawołał Rufus, którego kontakt z rzeczywistością był jeszcze bardziej rozluźniony niż zwykle.

- I mordobicie – uzupełniła wesoło dziewczynka w pomarańczowej hawajskiej koszuli, pojawiając się nie wiadomo skąd, po co i dlaczego. – Szukacie guza, sponsorów, piwa, nosorożców czy kobiet negocjowalnego afektu?

- Niby dlaczego piwa? – zdziwił się Jabolpank. – Jesteśmy w trakcie tajnej misji ratunkowej, ale nie zamierzamy zdradzać tego faktu jakimś przygodnym dziewczynkom spotkanym w naziolskim barze.

- Jasne – zgodziła się dziewczynka. – Nicpoooń! Sam tu!

Po chwili siedzieli w przytulnym wnętrzu i pod portretem Romana Dmowskiego dyskutowali przyjaźnie z właścicielem baru (przedstawił się im jako Artur) o niuansach filozofii Heideggera, wojnie cywilizacyjnej i dupach…

C.D.N

W następnym odcinku wystąpi kobieta z Publiczną Służbą i włóczką.


zaplombowałem zalakowaną kopretę i jutro

nastąpi komisyjne złamanie pieczęci …

purupuru koniec sznuru

a tak bajdełej … myślę że nie powinniśmy wychylać głów poza róg świata i nieskończoności … ale to tak na marginesie …

jutro panie Stanisławie. jutro, jutro, jutro!


Subskrybuj zawartość