Ci, którzy umieli pójść “na swoje” już to zrobili. Za Balcerowicza.
Ci, którzy mieli wyjechać do Irlandii już to zrobili.
Pozostałe miliony nie mają aspiracji biznesowych. Chcą (pewnie nie wszyscy) normalnie pracować i normalnie zarabiać.
Problem w tym, że większość z tych ludzi nie ma jakichkolwiek sensownych kwalifikacji i nijak nie przystaje do dzisiejszego rynku pracy. Ma natomiast takie, czy inne żądania. Tyle tylko, że ta zarabiająca na nich część społeczeństwa ani myśli, by się ciężko zarobionymi pieniędzmi z nierobami dzielić.
I tu jest konflikt. Co mogliby zrobić rozsądnie myślący rządzący?
Dawać wędki, a nie ryby.
Mikrokredyty dla tych, którzy mogliby jednak spróbować być samowystarczalni. Nie żadne dotacje, a ulgi w odsetkach (na takie coś może byłbym skłonny część moich podatków przeznaczyć)
Finansowane przez państwo szkolenia/kursy w najbardziej potrzebnych fachach – budownictwie, drogownictwie i czym tam jeszcze. Mielibyśmy kolejną generację “złotych rączek” zamiast porannych klientów sklepów z piwem.
Nie żadne “kursy obsługi komputera”, tylko konkretne zawody rzemieślnicze.
Nie wiem czy jest jakiś cudowny środek na ten problem, wydaje mi się, że tylko powolna i niezbyt efektowna praca u podstaw.
Ano właśnie, Panie Igło.
Ci, którzy umieli pójść “na swoje” już to zrobili. Za Balcerowicza.
Ci, którzy mieli wyjechać do Irlandii już to zrobili.
Pozostałe miliony nie mają aspiracji biznesowych. Chcą (pewnie nie wszyscy) normalnie pracować i normalnie zarabiać.
Problem w tym, że większość z tych ludzi nie ma jakichkolwiek sensownych kwalifikacji i nijak nie przystaje do dzisiejszego rynku pracy. Ma natomiast takie, czy inne żądania. Tyle tylko, że ta zarabiająca na nich część społeczeństwa ani myśli, by się ciężko zarobionymi pieniędzmi z nierobami dzielić.
I tu jest konflikt. Co mogliby zrobić rozsądnie myślący rządzący?
Dawać wędki, a nie ryby.
Mikrokredyty dla tych, którzy mogliby jednak spróbować być samowystarczalni. Nie żadne dotacje, a ulgi w odsetkach (na takie coś może byłbym skłonny część moich podatków przeznaczyć)
Finansowane przez państwo szkolenia/kursy w najbardziej potrzebnych fachach – budownictwie, drogownictwie i czym tam jeszcze. Mielibyśmy kolejną generację “złotych rączek” zamiast porannych klientów sklepów z piwem.
Nie żadne “kursy obsługi komputera”, tylko konkretne zawody rzemieślnicze.
Nie wiem czy jest jakiś cudowny środek na ten problem, wydaje mi się, że tylko powolna i niezbyt efektowna praca u podstaw.
oszust1 -- 21.02.2008 - 12:16