Po pierwsze, czy obserwowany wzrost stężenia CO2 w atmosferze ma podłoże antropogeniczne? Wydaje się, że w jakiejś mierze ma, natomiast obraz jest zamazany przez potężny wkład CO2 zakumulowanego w oceanach, który wydziela się wraz z ociepleniem klimatu.
Po drugie – w jakim stopniu obserwowane zmiany klimatu zależą od stężenia CO2 w atmosferze? Tutaj mamy właściwie wolną amerykankę i bardzo mało realnych podstaw do naukowej spekulacji. Ja osobiście nie znam żadnych przekonujących dowodów, że to właśnie antropogeiczny CO2 odpowiada za obecnie obserwowane zmiany. Można raczej powiedzieć, że brakuje konkurencyjnych hipotez o podobnym stopniu wiarygodności, co nie zmienia faktu, że czynnikami antropogenicznymi nie da się wyjaśnić zmian klimatu znanych dobrze z historii. Jednym słowem – jak dla mnie – nie wiemy tak naprawdę co wywołuje zmiany klimatu a upowszechnienie hipotezy antropogenicznej ma raczej charakter ideologiczny niż naukowy. O wiele wygodniej jest mówić, że coś wiemy i że mamy plan niż że nic nie wiemy i żadnego planu nie mamy.
Po trzecie – nawet, jeśli przyjmiemy za dobrą monetę hipotezę antropogeniczną, to nie daje ona żadnych narzędzi do oceny, jakie naprawdę będą skutki ograniczenia emisji CO2 i kiedy dadzą się one zaobserwować. W związku z tym – jedynie względy ideologiczne mogą decydować o skali podejmowanej redukcji. Przyjęty obecnie paradygmat jest w moim mniemaniu karkołomny. Bez żadnych gwarancji osiągnięcia jakiejkolwiek poprawy decydujemy się na olbrzymie koszty społeczne szybkiego przestawienia właściwie całej technologii na niewęglowe źródła energii, co musi skutkować drastycznym wzrostem kosztów energii oraz surowców ropopochodnych i co w konsekwencji skaże na wykluczenie ogromne rzesze ludności nawet w krajach uważanych za rozwinięte (np. już obecnie wysokie koszty energii powodują, że co piąta rodzina w Wielkiej Brytanii marznie zimą, bo jej nie stać na ogrzewanie).
W świetle powyższego, jestem gorącym przeciwnikiem tzw. ekologów, którzy zdają się nie dostrzegać społecznych kosztów radykalnych cięć emisji CO2, blokują upowszechnienie się jedynej realnej alternatywy – czyli energii atomowej oraz bezpodstawnie dramatyzują w ocenie szkodliwych skutków ocieplenia klimatu, które moim zdaniem wcale takie fatalne nie będą – w każdym bądź razie nie ma co do tego żadnych historycznych danych. Wręcz przeciwnie – są liczne dane historyczne ukazujące pozytywne skutki ciepłego klimatu dla rozległych terytoriów strefy umiarkowanej.
Mówiąc krótko – nie widzę powodu, aby marznąć za Bangladesz. Wręcz przeciwnie – śmiem podejrzewać, że Bangladesz i tak zatonie, tylko ja będę marznął dla fanaberii zielonych oszołomów, których prawdziwym celem wcale nie jest ochrona planety (jeśliby tak było, to z większym zaangażowaniem broniliby lasów tropikalnych przed wycinką), lecz likwidacja kapitalizmu i cywilizacji naukowo-technicznej. Odcięcie nas od energii jest kluczowym posunięciem w realizacji tego planu. W moim mniemaniu – twarde jądro ruchów ekologicznych to nic innego, tylko kolejne wcielenie radykalnego komunizmu w wydaniu mentalnie bliskom ideologii Czerwonych Khmerów. Zwracam uwagę, że Pol Pod kształcił się na Sorbonie, gdzie lewicowi wykładowcy przekonali go, że jedynym sposobem poprawy losu jego ukochanej Kambodży jest walka z klęską przeludnienia. Pol Pot wziął to sobie do serca i po swojemu zabrał się za rozwiązywanie probemów demograficznych…
@nyom
Mamy tu dwie a nawet trzy różne sprawy.
Po pierwsze, czy obserwowany wzrost stężenia CO2 w atmosferze ma podłoże antropogeniczne? Wydaje się, że w jakiejś mierze ma, natomiast obraz jest zamazany przez potężny wkład CO2 zakumulowanego w oceanach, który wydziela się wraz z ociepleniem klimatu.
Po drugie – w jakim stopniu obserwowane zmiany klimatu zależą od stężenia CO2 w atmosferze? Tutaj mamy właściwie wolną amerykankę i bardzo mało realnych podstaw do naukowej spekulacji. Ja osobiście nie znam żadnych przekonujących dowodów, że to właśnie antropogeiczny CO2 odpowiada za obecnie obserwowane zmiany. Można raczej powiedzieć, że brakuje konkurencyjnych hipotez o podobnym stopniu wiarygodności, co nie zmienia faktu, że czynnikami antropogenicznymi nie da się wyjaśnić zmian klimatu znanych dobrze z historii. Jednym słowem – jak dla mnie – nie wiemy tak naprawdę co wywołuje zmiany klimatu a upowszechnienie hipotezy antropogenicznej ma raczej charakter ideologiczny niż naukowy. O wiele wygodniej jest mówić, że coś wiemy i że mamy plan niż że nic nie wiemy i żadnego planu nie mamy.
Po trzecie – nawet, jeśli przyjmiemy za dobrą monetę hipotezę antropogeniczną, to nie daje ona żadnych narzędzi do oceny, jakie naprawdę będą skutki ograniczenia emisji CO2 i kiedy dadzą się one zaobserwować. W związku z tym – jedynie względy ideologiczne mogą decydować o skali podejmowanej redukcji. Przyjęty obecnie paradygmat jest w moim mniemaniu karkołomny. Bez żadnych gwarancji osiągnięcia jakiejkolwiek poprawy decydujemy się na olbrzymie koszty społeczne szybkiego przestawienia właściwie całej technologii na niewęglowe źródła energii, co musi skutkować drastycznym wzrostem kosztów energii oraz surowców ropopochodnych i co w konsekwencji skaże na wykluczenie ogromne rzesze ludności nawet w krajach uważanych za rozwinięte (np. już obecnie wysokie koszty energii powodują, że co piąta rodzina w Wielkiej Brytanii marznie zimą, bo jej nie stać na ogrzewanie).
W świetle powyższego, jestem gorącym przeciwnikiem tzw. ekologów, którzy zdają się nie dostrzegać społecznych kosztów radykalnych cięć emisji CO2, blokują upowszechnienie się jedynej realnej alternatywy – czyli energii atomowej oraz bezpodstawnie dramatyzują w ocenie szkodliwych skutków ocieplenia klimatu, które moim zdaniem wcale takie fatalne nie będą – w każdym bądź razie nie ma co do tego żadnych historycznych danych. Wręcz przeciwnie – są liczne dane historyczne ukazujące pozytywne skutki ciepłego klimatu dla rozległych terytoriów strefy umiarkowanej.
Mówiąc krótko – nie widzę powodu, aby marznąć za Bangladesz. Wręcz przeciwnie – śmiem podejrzewać, że Bangladesz i tak zatonie, tylko ja będę marznął dla fanaberii zielonych oszołomów, których prawdziwym celem wcale nie jest ochrona planety (jeśliby tak było, to z większym zaangażowaniem broniliby lasów tropikalnych przed wycinką), lecz likwidacja kapitalizmu i cywilizacji naukowo-technicznej. Odcięcie nas od energii jest kluczowym posunięciem w realizacji tego planu. W moim mniemaniu – twarde jądro ruchów ekologicznych to nic innego, tylko kolejne wcielenie radykalnego komunizmu w wydaniu mentalnie bliskom ideologii Czerwonych Khmerów. Zwracam uwagę, że Pol Pod kształcił się na Sorbonie, gdzie lewicowi wykładowcy przekonali go, że jedynym sposobem poprawy losu jego ukochanej Kambodży jest walka z klęską przeludnienia. Pol Pot wziął to sobie do serca i po swojemu zabrał się za rozwiązywanie probemów demograficznych…
Zbigniew P. Szczęsny -- 10.12.2008 - 22:30