Marek Niedźwiecki: Jeśli się nie uda, może ucieknę do Australii
ROZMOWA
BARBARA SOWA:
Syn marnotrawny wraca do „Trójki”?
MAREK NIEDŹWIECKI*:
Nie da się ukryć. Nie wracam z tarczą, raczej na tarczy. Nie zamierzam udawać, że nic się nie stało, i być wesołym niedźwiedziem.
Złota marynarka zaczęła uwierać?
Radio Złote Przeboje wyciągnęło rękę w trudnym dla mnie momencie, i to mi się podobało. Oczywiście od początku wiedziałem, że to nie jest moje radio. Ale wtedy grali muzykę, jaką lubię – piosenki z lat 60.,70., czasem 80. Szybko jednak rozgłośnia zaczęła puszczać coraz więcej współczesnych utworów, nie zawsze najwyższych lotów. Gdy tylko do „Trójki” wróciła Magda Jethon, którą znam od lat, pomyślałem: teraz albo nigdy.
A może zatęsknił pan za radiem, w którym nie ma dyktatu playlisty, gdzie nie nagrywa się telefonów od słuchaczy, by je potem puszczać „z puszki”?
Złote Przeboje to rzeczywiście zupełnie inna rozgłośnia. Zdaję sobie sprawę, że robiłem tu swoiste radio w radiu. Ale to mi tak bardzo nie przeszkadzało. Gorsza była świadomość tego, co się dzieje na antenie przed moim programem i po nim. To irytujące słuchać przed własną audycją Sashy, który śpiewa „lonely, lonely, lonely” i czegoś równie kiepskiego z chwilą, gdy tylko wychodzisz ze studia. Poza tym listę przerywało sześć bloków reklamowych. W internecie zamiast reklam puszczano „zaślepkę”, którą zawsze był utwór zespołu Sugarbabes. Mój kolega z Sydney musiał słuchać jej sześć razy w ciągu jednej audycji, a potem pisał: „Niedźwiedź, ale co ty tam grałeś? Paw jakiś”. To są może drobiazgi, ale mnie, perfekcjonistę, zawsze denerwowały. Wiem, że byłem tu jedynym didżejem, który grał swoją muzykę. Pozostali puszczają utwory z komputera, wedle listy wymyślonej przez szefów stacji. A to bardzo wąska baza. Choć słuchałem tego radia rzadko, głównie w samochodzie, ciągle natrafiałem na te same piosenki. Może właśnie taką listę dyktowały badania? Nie wiem, nie znam się na badaniach, ale uważam, że one zabijają radio. To nie pasowało mi od początku, ale byłem zadowolony z tej pracy, bo nikt nie wtrącał mi się w to, co robię, czy rozmawiam z Elą Adamiak czy Basią Trzetrzelewską.
A w „Trójce” się wtrącali?
Nie, nigdy.
To po co pan w ogóle odchodził? Poszło o pieniądze?
Wiem, że wielu tak mówiło. Choć to nieprawda. Teraz mogę powiedzieć, że z tej kasy rezygnuję i wracam do starej pensji. A jak wiadomo, radio kasy nie ma, więc nie o pieniądze mi chodziło.
To o co?
Rozstałem się z „Trójką” w dramatycznym dla mnie momencie, mijało wtedy 25 lat pracy w tej rozgłośni, czyli połowa mojego życia i najpiękniejsze lata radiowe. Ale jakoś nie po drodze mi było z tamtym szefostwem. Strasznie irytowały mnie niektóre pomysły poprzedniego dyrektora Krzysztofa Skowrońskiego. Chciał na przykład przenieść „Listę” z godziny 19 na 9 rano. Wiedziałem, że to zupełnie absurdalne. Byłem też rozżalony z powodu nieuzasadnionego, ale za to sukcesywnego skracania mojej innej audycji z 55 minut do 20 – 25 minut. Dopiero gdy poinformowałem, że odchodzę, okazało się, że wszystko da się zrobić. Byłem jednak po słowie z Agorą i nie mogłem się nagle zachować jak chorągiewka na wietrze. Na dodatek zacząłem odnosić wrażenie, że dyrekcja „Trójki” trochę wstydzi się też tego, że 25-lecie listy zbiega się z rocznicą stanu wojennego. „Trójka” wracała 5 kwietnia 1982 r. jako ostatni program Polskiego Radia, a 25 kwietnia poprowadziłem listę wymyśloną przez Andrzeja Turskiego. Takie były realia, trwał stan wojenny i rzeczywiście właśnie wtedy zaczynałem swoją przygodę z „Trójką”. Ale z tym, co się działo w kraju, nie miało to nic wspólnego.
Żałuje pan dziś, że odszedł z „Trójki” do Złotych Przebojów?
Nie. To jest rozdział życia, który dał mi możliwość poznania innych ludzi, spotkania ciekawych artystów. Spełniałem się w tej pracy, choć nawet nie wiem, jaką miałem słuchalność, bo nigdy nie byłem z niej rozliczany. Z tego, co wiem, w Agorze są zadowoleni z mojej pracy. Chyba spełniłem zadanie, które przede mną postawiono, i możemy rozstać się w przyjaźni. Niestety to trochę wygląda tak, jakbym dał się wypożyczyć na dwa lata, żeby zwiększyć słuchalność stacji, a teraz wracam tam, gdzie mi dobrze.
Nie próbowali pana zatrzymać? Słyszałam, że straszyli: „Marek, publiczne radio za chwilę padnie”.
Umówiliśmy się na dwuletni kontrakt z możliwością przedłużenia i bardzo chcieli, żebym został. No ale ja nie chciałem.
Dogadywał się pan z poprzednią szefową Magdą Jethon, a wraca do PiS-owskiego radia Jacka Sobali?
Decyzję podjąłem wiele miesięcy temu i to zasługa Magdy, która wyciągnęła rękę do mnie i do paru innych osób związanych przez lata z „Trójką”. Nie miałem wpływu na to, co się od tamtej pory wydarzyło. Ona mówiła: nie czekaj na wygaśnięcie
kontraktu, rzucaj papierami teraz. Ale gdybym się wtedy nimi zamachnął i odczekał przewidziany w kontrakcie zakaz podejmowania pracy u konkurencji, przyszedłbym do „Trójki” trzy dni po jej odwołaniu. Jakby to wyglądało? Jeszcze gorzej. Czekać następnych kilka miesięcy, bo może coś się zmieni, to dopiero byłoby kunktatorstwo. Sposób, w jaki odwołano Magdę, bardzo mi się nie podoba. Udało jej się odbudować atmosferę starej „Trójki”, zorganizować pieniądze, zjednoczyć ludzi wokół stacji. To się czuje i nie trzeba nawet analizować słupków słuchalności. Wystarczy posłuchać, a ja się z „Trójką” nie rozstałem, nadal budzę się z Marcelem, słucham popołudniowego „Zapraszamy do Trójki”, bywam na koncertach. Odwoływanie dyrektora, który odniósł sukces, jest beznadziejne. Ale przecież nie będę się teraz wieszał w ramach protestu. Na tę decyzję polityczną nie mamy wpływu. Mam tylko nadzieję, że Magda zostanie w zespole.
Rozmawiał pan już z nowym dyrektorem Jackiem Sobalą?
Tak. Sobala powiedział, że jako osobowość stacji wracam na swoje miejsce i się z tego cieszy.
Wiele osób związanych z Polskim Radiem o jego dokonaniach ma, delikatnie mówiąc, nie najlepsze zdanie. Padły jakieś konkrety w czasie tej rozmowy?
Za wcześnie o tym mówić. Bardzo chcę poprowadzić listę na zmianę z Piotrem Baronem.
Chcąc nie chcąc, zrobił pan prezent PiS.
Na szczęście zajmuję się muzyką, a nie polityką, i przez 25 lat udało mi się pracować z dala od tych rozgrywek. Nikt mnie nie skasował, aż do momentu, w którym szefem anteny został pan Skowroński. Miał różne pomysły na to radio i nie mam mu tego za złe. Oczywiście mam pewne obawy, wracając do „Trójki” w takim momencie. Pytałem znajomych, czy moja decyzja może zostać odebrana politycznie, ale oni stanowczo odpowiedzieli: „W twoim przypadku nie”. Ja im wierzę, ale jeżeli ktoś nie uwierzy mi, to trudno – będę tym z układu.
Koledzy z Myśliwieckiej nie zarzucą panu zdrady?
Kilka dni temu na antenie w dowcipny sposób skomentowano mój powrót: Marek poszedł do wojska na dwa lata i służył w złotych beretach. To było inteligentne i miłe. Co do kolegów, to cały czas przyjaźniłem się z nimi. Wielokrotnie byłem na Myśliwieckiej, nikt mnie nie opluł, raczej wszyscy pytali, czy to oznacza, że wracam. Helena ciągle do mnie pisze: „Jak długo paczki adresowane do ciebie mają u mnie stać? Czekają już trzeci rok”. Większość telefonów od słuchaczy, którzy przez trzy godziny dzwonili do „Trójki” w czasie audycji Roberta Kantereita, też było pozytywnych, czasem nawet wzruszających. Decyzja o rozstaniu z tą stacją nie była przeciwko słuchaczom. Żal mi było właśnie tego, że pewnie zawiodę cześć fanów „Trójki”, wiem, że wielu ludzi wtedy nie wybaczyło mi odejścia, podobnie jak wielu ma mi teraz za złe, że wracam. Ale takie jest życie. Nie dogodzę każdemu. Co mogę zarobić? Posypię sobie głowę popiołem i będę sobie uprawiał małe poletko dla tych, którzy lubią słuchać rzeczy, które proponuję.
Co pan zaproponuje słuchaczom 1 kwietnia? Może „Wypijmy za błędy”?
Zastanawiałem się, jaki utwór zagram na początku „Listy”. Odchodząc, żegnałem się piosenką „Good bye”, więc może idąc tym tropem, teraz powinienem zagrać „Hello”. Ale wiem, że nie wszyscy lubią Lionela Richiego, więc chyba nie będę się narażał.
A co jeśli się nie uda – publiczne radio padnie, słuchacze odejdą, kultowa lista straci fanów albo najzwyczajniej znów nie będzie panu po drodze z szefostwem?
Nie ma dla mnie żadnej innej stacji poza „Trójką”. Może ucieknę do Australii? Moi znajomi kupili sobie dom w Tasmanii i mam u nich zarezerwowany jeden pokoik. Tam jest teraz 25 stopni ciepła, maliny, wiśnie…
O Trójce
Marek Niedźwiecki: Jeśli się nie uda, może ucieknę do Australii
ROZMOWA
BARBARA SOWA:
Syn marnotrawny wraca do „Trójki”?
MAREK NIEDŹWIECKI*:
Nie da się ukryć. Nie wracam z tarczą, raczej na tarczy. Nie zamierzam udawać, że nic się nie stało, i być wesołym niedźwiedziem.
Złota marynarka zaczęła uwierać?
Radio Złote Przeboje wyciągnęło rękę w trudnym dla mnie momencie, i to mi się podobało. Oczywiście od początku wiedziałem, że to nie jest moje radio. Ale wtedy grali muzykę, jaką lubię – piosenki z lat 60.,70., czasem 80. Szybko jednak rozgłośnia zaczęła puszczać coraz więcej współczesnych utworów, nie zawsze najwyższych lotów. Gdy tylko do „Trójki” wróciła Magda Jethon, którą znam od lat, pomyślałem: teraz albo nigdy.
A może zatęsknił pan za radiem, w którym nie ma dyktatu playlisty, gdzie nie nagrywa się telefonów od słuchaczy, by je potem puszczać „z puszki”?
Złote Przeboje to rzeczywiście zupełnie inna rozgłośnia. Zdaję sobie sprawę, że robiłem tu swoiste radio w radiu. Ale to mi tak bardzo nie przeszkadzało. Gorsza była świadomość tego, co się dzieje na antenie przed moim programem i po nim. To irytujące słuchać przed własną audycją Sashy, który śpiewa „lonely, lonely, lonely” i czegoś równie kiepskiego z chwilą, gdy tylko wychodzisz ze studia. Poza tym listę przerywało sześć bloków reklamowych. W internecie zamiast reklam puszczano „zaślepkę”, którą zawsze był utwór zespołu Sugarbabes. Mój kolega z Sydney musiał słuchać jej sześć razy w ciągu jednej audycji, a potem pisał: „Niedźwiedź, ale co ty tam grałeś? Paw jakiś”. To są może drobiazgi, ale mnie, perfekcjonistę, zawsze denerwowały. Wiem, że byłem tu jedynym didżejem, który grał swoją muzykę. Pozostali puszczają utwory z komputera, wedle listy wymyślonej przez szefów stacji. A to bardzo wąska baza. Choć słuchałem tego radia rzadko, głównie w samochodzie, ciągle natrafiałem na te same piosenki. Może właśnie taką listę dyktowały badania? Nie wiem, nie znam się na badaniach, ale uważam, że one zabijają radio. To nie pasowało mi od początku, ale byłem zadowolony z tej pracy, bo nikt nie wtrącał mi się w to, co robię, czy rozmawiam z Elą Adamiak czy Basią Trzetrzelewską.
A w „Trójce” się wtrącali?
Nie, nigdy.
To po co pan w ogóle odchodził? Poszło o pieniądze?
Wiem, że wielu tak mówiło. Choć to nieprawda. Teraz mogę powiedzieć, że z tej kasy rezygnuję i wracam do starej pensji. A jak wiadomo, radio kasy nie ma, więc nie o pieniądze mi chodziło.
To o co?
Rozstałem się z „Trójką” w dramatycznym dla mnie momencie, mijało wtedy 25 lat pracy w tej rozgłośni, czyli połowa mojego życia i najpiękniejsze lata radiowe. Ale jakoś nie po drodze mi było z tamtym szefostwem. Strasznie irytowały mnie niektóre pomysły poprzedniego dyrektora Krzysztofa Skowrońskiego. Chciał na przykład przenieść „Listę” z godziny 19 na 9 rano. Wiedziałem, że to zupełnie absurdalne. Byłem też rozżalony z powodu nieuzasadnionego, ale za to sukcesywnego skracania mojej innej audycji z 55 minut do 20 – 25 minut. Dopiero gdy poinformowałem, że odchodzę, okazało się, że wszystko da się zrobić. Byłem jednak po słowie z Agorą i nie mogłem się nagle zachować jak chorągiewka na wietrze. Na dodatek zacząłem odnosić wrażenie, że dyrekcja „Trójki” trochę wstydzi się też tego, że 25-lecie listy zbiega się z rocznicą stanu wojennego. „Trójka” wracała 5 kwietnia 1982 r. jako ostatni program Polskiego Radia, a 25 kwietnia poprowadziłem listę wymyśloną przez Andrzeja Turskiego. Takie były realia, trwał stan wojenny i rzeczywiście właśnie wtedy zaczynałem swoją przygodę z „Trójką”. Ale z tym, co się działo w kraju, nie miało to nic wspólnego.
Żałuje pan dziś, że odszedł z „Trójki” do Złotych Przebojów?
Nie. To jest rozdział życia, który dał mi możliwość poznania innych ludzi, spotkania ciekawych artystów. Spełniałem się w tej pracy, choć nawet nie wiem, jaką miałem słuchalność, bo nigdy nie byłem z niej rozliczany. Z tego, co wiem, w Agorze są zadowoleni z mojej pracy. Chyba spełniłem zadanie, które przede mną postawiono, i możemy rozstać się w przyjaźni. Niestety to trochę wygląda tak, jakbym dał się wypożyczyć na dwa lata, żeby zwiększyć słuchalność stacji, a teraz wracam tam, gdzie mi dobrze.
Nie próbowali pana zatrzymać? Słyszałam, że straszyli: „Marek, publiczne radio za chwilę padnie”.
Umówiliśmy się na dwuletni kontrakt z możliwością przedłużenia i bardzo chcieli, żebym został. No ale ja nie chciałem.
Dogadywał się pan z poprzednią szefową Magdą Jethon, a wraca do PiS-owskiego radia Jacka Sobali?
Decyzję podjąłem wiele miesięcy temu i to zasługa Magdy, która wyciągnęła rękę do mnie i do paru innych osób związanych przez lata z „Trójką”. Nie miałem wpływu na to, co się od tamtej pory wydarzyło. Ona mówiła: nie czekaj na wygaśnięcie
kontraktu, rzucaj papierami teraz. Ale gdybym się wtedy nimi zamachnął i odczekał przewidziany w kontrakcie zakaz podejmowania pracy u konkurencji, przyszedłbym do „Trójki” trzy dni po jej odwołaniu. Jakby to wyglądało? Jeszcze gorzej. Czekać następnych kilka miesięcy, bo może coś się zmieni, to dopiero byłoby kunktatorstwo. Sposób, w jaki odwołano Magdę, bardzo mi się nie podoba. Udało jej się odbudować atmosferę starej „Trójki”, zorganizować pieniądze, zjednoczyć ludzi wokół stacji. To się czuje i nie trzeba nawet analizować słupków słuchalności. Wystarczy posłuchać, a ja się z „Trójką” nie rozstałem, nadal budzę się z Marcelem, słucham popołudniowego „Zapraszamy do Trójki”, bywam na koncertach. Odwoływanie dyrektora, który odniósł sukces, jest beznadziejne. Ale przecież nie będę się teraz wieszał w ramach protestu. Na tę decyzję polityczną nie mamy wpływu. Mam tylko nadzieję, że Magda zostanie w zespole.
Rozmawiał pan już z nowym dyrektorem Jackiem Sobalą?
Tak. Sobala powiedział, że jako osobowość stacji wracam na swoje miejsce i się z tego cieszy.
Wiele osób związanych z Polskim Radiem o jego dokonaniach ma, delikatnie mówiąc, nie najlepsze zdanie. Padły jakieś konkrety w czasie tej rozmowy?
Za wcześnie o tym mówić. Bardzo chcę poprowadzić listę na zmianę z Piotrem Baronem.
Chcąc nie chcąc, zrobił pan prezent PiS.
Na szczęście zajmuję się muzyką, a nie polityką, i przez 25 lat udało mi się pracować z dala od tych rozgrywek. Nikt mnie nie skasował, aż do momentu, w którym szefem anteny został pan Skowroński. Miał różne pomysły na to radio i nie mam mu tego za złe. Oczywiście mam pewne obawy, wracając do „Trójki” w takim momencie. Pytałem znajomych, czy moja decyzja może zostać odebrana politycznie, ale oni stanowczo odpowiedzieli: „W twoim przypadku nie”. Ja im wierzę, ale jeżeli ktoś nie uwierzy mi, to trudno – będę tym z układu.
Koledzy z Myśliwieckiej nie zarzucą panu zdrady?
Kilka dni temu na antenie w dowcipny sposób skomentowano mój powrót: Marek poszedł do wojska na dwa lata i służył w złotych beretach. To było inteligentne i miłe. Co do kolegów, to cały czas przyjaźniłem się z nimi. Wielokrotnie byłem na Myśliwieckiej, nikt mnie nie opluł, raczej wszyscy pytali, czy to oznacza, że wracam. Helena ciągle do mnie pisze: „Jak długo paczki adresowane do ciebie mają u mnie stać? Czekają już trzeci rok”. Większość telefonów od słuchaczy, którzy przez trzy godziny dzwonili do „Trójki” w czasie audycji Roberta Kantereita, też było pozytywnych, czasem nawet wzruszających. Decyzja o rozstaniu z tą stacją nie była przeciwko słuchaczom. Żal mi było właśnie tego, że pewnie zawiodę cześć fanów „Trójki”, wiem, że wielu ludzi wtedy nie wybaczyło mi odejścia, podobnie jak wielu ma mi teraz za złe, że wracam. Ale takie jest życie. Nie dogodzę każdemu. Co mogę zarobić? Posypię sobie głowę popiołem i będę sobie uprawiał małe poletko dla tych, którzy lubią słuchać rzeczy, które proponuję.
Co pan zaproponuje słuchaczom 1 kwietnia? Może „Wypijmy za błędy”?
Zastanawiałem się, jaki utwór zagram na początku „Listy”. Odchodząc, żegnałem się piosenką „Good bye”, więc może idąc tym tropem, teraz powinienem zagrać „Hello”. Ale wiem, że nie wszyscy lubią Lionela Richiego, więc chyba nie będę się narażał.
A co jeśli się nie uda – publiczne radio padnie, słuchacze odejdą, kultowa lista straci fanów albo najzwyczajniej znów nie będzie panu po drodze z szefostwem?
Nie ma dla mnie żadnej innej stacji poza „Trójką”. Może ucieknę do Australii? Moi znajomi kupili sobie dom w Tasmanii i mam u nich zarezerwowany jeden pokoik. Tam jest teraz 25 stopni ciepła, maliny, wiśnie…
Igła -- 30.01.2010 - 11:50