Spisy imion i inne absurdy
Nikt nie ma prawa określać obywatelowi jak się może nazywać i jakie imiona ma nosić on i jego dzieci. Oficjalne spisy imion i inne tego typu dokumenty są zakazane. Ponadto dlaczego można zmienić nazwisko z Maciejowski na Bratkowski (i vice versa), a nie można na Poniatowski czy Czartoryski? To nie tylko brak logiki, ale także wyróżnianie części szlachty tylko, dlatego że o ich rodzinie więcej jest napisane w szkolnych podręcznikach do historii.
Sprawa wydaje się oczywista, niemniej zawsze znajdzie się obrońca niewinnych dzieci, jakie źli rodzice mogą skrzywdzić w zabawny sposób zestawiając imię z nazwiskiem, czy nadając śmieszne imię. Efektem takiego podejścia jest nadawanie oficjalnych imion, a używanie w rodzinie czy kręgu znajomych zupełnie innych określeń niekoniecznie będących imionami.
Prostym systemem obejścia oficjalnego spisu imion jest urodzenie dziecka w kraju, gdzie czegoś takiego nie ma (na przykład ZKWBiIP czy SZA) i zostawienie urzędnikom w Polsce martwienie się jak wpisać do formularza imię Qnrad czy Jakób.
Licencje, patenty, dyplomy itp.
Dokumenty stwierdzające umiejętności (na przykład prawo jazdy, patent żeglarski, licencję pilota) wydają organizacje zrzeszające ludzi o danej umiejętności. Organizacja wydająca dokument stwierdzający umiejętność bierze odpowiedzialność za wypadki spowodowane przez posiadacza licencji. Jej posiadanie nie jest konieczne do prowadzenia pojazdu czy wykonywania innej czynności, niemniej obywatel, który nie posiada dokumentu, za wszystkie błędy odpowiada sam (nie ma z kim dzielić odpowiedzialności, chyba że się ubezpieczy).
Wiara w to, że można uniknąć negatywnych skutków lekkomyślności czy głupoty poprzez licencjonowanie czegokolwiek jest powszechna i odporna na weryfikację, jak każdy zabobon.
Iluż doświadczonych kierowców powoduje wypadki po pijanemu lub w wyniku nieostrożnej (czy brawurowej) jazdy? Czy atak serca może zdarzyć się tylko kursantowi? Doświadczony kierowca nie może zasnąć lub zasłabnąć za kierownicą? Nie ma możliwości wyeliminować wszelkiego ryzyka, więc nie ma sensu ograniczać z tego powodu wolności ludzi, którzy chcą ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Natomiast niewolnik może być zobligowania do uzyskania określonego potwierdzenia kwalifikacji, o ile tak zadecyduje właściciel.
Jeżeli chcemy zmniejszyć liczbę brawurowych kierowców na drogach to, z jednej strony wychowujmy odpowiedzialnych ludzi, zaś z drugiej zapewnijmy im możliwość wyszalenia się na specjalnych torach. Tory takie muszą być dostępne dla wszystkich chętnych, a właściciel nie może odpowiadać za skutki nieszczęśliwych wypadków na torze zawinionych przez użytkowników. Każdy obywatel wjeżdża tam na własną odpowiedzialność, a niewolnik tylko za zgodą właściciela.
Powyższe rozważania dotyczą wszelkich licencji lącznie z licencją na handel bronią. Nie słyszałem, żeby w Zjednoczonym Królestwie czy Hiszpanii był wolny rynek materiałów wybuchowych, a mimo to do zamachów w Londynie i Madrycie doszło. To pokazuje, że takie ograniczenie praw obywatelskich niczemu nie służy. Natomiast, gdyby legalny sprzedawca materiałów wybuchowych czy broni odpowiadał za współudział, gdy wykorzystano coś zakupionego u niego, to myślałby 10 razy zanim sprzedałby cokolwiek obcemu albo podejrzanie wyglądającemu.
Publiczne zbieranie pieniędzy – żerowanie na dobroczynności
Reklamowanie produktu lub usługi informacją o przekazywaniu części wpływów ze sprzedaży na szczytne cele jest dopuszczalne tylko wtedy gdy:
1. cały wpływ ze sprzedaży reklamowanego produktu lub usługi przekazywany jest na rachunek niezależnej od producenta lub usługodawcy fundacji (niezależnej – to znaczy bez jakichkolwiek powiązań finansowych, organizacyjnych czy towarzyskich);
2. wszystkie egzemplarze produktu lub umowy usługi muszą być numerowane, zaś producent lub usługodawca musi zgodzić się na niezależną kontrolę wielkości sprzedaży;
3. produkty i umowy usługi objęte taką promocją muszą być widocznie oznaczone tak aby nie można ich było pomylić ze zwykłymi produktami i usługami nieobjętymi „promocją”.
Proponowane rozwiązanie ma na celu uniknięcie sytuacji, w jakiej „dobroczynność” promuje producenta, media reklamujące „dobroczynną” akcję, a nie sprawę, na którą rzekomo zbierane są fundusze.
Jeżeli na szczytny cel przeznacza się 1 gr, zaś na zysk producenta (usługodawcy) około 1 zł, a dla mediów dodatkowo kilkanaście groszy, to taki układ jest niemoralny.
Publiczne zbieranie pieniędzy
Zakazane jest publiczne zbieranie funduszy przez organizacje inne niż fundacje. Dla każdego powinno być oczywiste, że ten, kto zbiera publicznie pieniądze musi się również publicznie rozliczać. Działanie oszustów takich jak niejaki Polkowski z „Towarzystwa Nasz Dom” jest karane.*
Nie mam niczego przeciwko ludziom, którzy chcą pomagać innym. Nie mam niczego przeciwko publicznym zbiórkom pieniędzy. Natomiast mam bardzo dużo przeciw nakłanianiu do niekorzystnego rozdysponowania środków (pieniędzy) przez innych pod płaszczykiem dobroczynności. Wspomniane towarzystwo przez lata zbierało publicznie pieniądze, ale nigdy nie przedstawiło rozliczenia swojego budżetu. Zatem, jeśli celem statutowym towarzystwa jest robienie dobrze prezesowi, a pieniądze poszły właśnie na to, to zgodnie z prawem wszystko jest w porządku. Tyle, że zgodnie ze zwykłym poczuciem przyzwoitości nic nie jest w porządku.
Propagowanie działalności władzy za publiczne pieniądze
Żaden organ władzy nie może propagować swojej działalności za pieniądze podatnika. Jeżeli partia wygrywa wybory do „władzy” wykonawczej, to politykę rządu/województwa/starostwa może propagować ze swoich środków lub środków mecenasów. Działanie takie jak propaganda rządowa „za” w sprawie przystąpienia do unii europejskiej, jest sprzeczna z zasadami państwa prawa i koszty poniesione przez podatnika muszą być pokryte przez SLD niezależnie od wyniku referendum.
Podobnie „Prawo i Sprawiedliwość” oraz „Porozumienie” muszą pokryć wydatki poniesione na reklamowanie zrzeczenia się części suwerenności w zamian za kasę z unii brukselskiej („nowy plan Marszala”). [dopisane 1.5.2021]
Finansowanie działalności partii z pieniędzy podatnika nie jest właściwe (patrz rozdział „Podatki – jak najprostszy system”). Zatem, jeśli grupa obywateli, którzy przegrali wybory nie może propagować swoich poglądów na koszt podatnika, to czemu ma móc robić to grupa, która wybory wygrała? To jest nierówne traktowanie ludzi przez prawo, a więc sprzeczne z zasadami państwa prawa.
Jeśli władza chce poprzeć swoje działanie ekspertyzami fachowców, prowadzić „kampanię informacyjną”, to musi je zamówić w ramach zamówień publicznych ekspertyzę w minimum dwóch ośrodkach eksperckich, a następnie wszystkie otrzymane ekspertyzy opublikować niezależnie od tego w jakim stopniu uzasadniają poczynione wybory. Ekspertyzy zamawiane w procesie decyzyjnym nie mogą stanowić elementu „polityki informacyjnej” zaś ich dostawcy muszą zaznaczać, że byli zaangażowani w proces decyzyjny jeśli dostarczają nowe ekspertyzy.
To obywatel jest najwyższą władzą w państwie, więc to on ma mieć pełny obraz sytuacji, a nie propagandową papkę. Władza ma wykonywać wolę obywateli, a nie używać ich do uzasadniania swoich decyzji.
* Zbieranie publiczne pieniędzy z wykorzystaniem instytucji publicznych takich jak polskie radio lub poczta polska (słynna „pocztówka do świętego Mikołaja”) i „zapominanie” rozliczenia się są nie tylko nieuczciwe, ale wręcz odrażające.