Emisja pieniądza
Emisją pieniądza w państwie mogą zajmować się dowolne instytucje. Wartość pieniądza wyznaczana jest przez minimalny koszt godziny pracy niewykwalifikowanej brutto (z wliczonymi wszystkimi obciążeniami typu podatkowego – podatek, obowiązkowe składki emerytalne, chorobowe i wszelkie inne) jaki musi ponieść pracodawca zatrudniając pracownika w kraju, w którym ten pieniądz jest emitowany. Jeśli ten sam pieniądz jest emitowany na obszarze więcej niż jednego kraju, to przyjmuje się do przeliczeń najmniej korzystną wartość, czyli z tego kraju, gdzie praca niewykwalifikowana jest najdroższa. Likwiduje się w ten sposób emigrację zarobkową osób o niskich kwalifikacjach i wyzysk pracowników w krajach „trzeciego świata”. Produkty chińskie po przeliczeniu ich ceny według proponowanego tu przelicznika są bardzo drogie…
Obecne kursy walut są czystą sufitówą i nie mają niczego wspólnego z czymkolwiek, więc nie spełniają jednego z kryteriów konstytuujących pieniądz. Waluty nie są miernikami wartości. Ta sama praca niewykwalifikowana wykonywana w różnych krajach ma „różną wartość”, co jest oczywistym (?) absurdem. Oparcie się na cenie pracy niewykwalifikowanej jest o tyle korzystne, że jest to dobro powszechnie występujące wszędzie tam, gdzie występuje człowiek. Nawet na stacjach kosmicznych takie czynności jak sprzątanie są konieczne, więc nie ma problemu z ustalaniem ceny. Obecny bałagan w dziedzinie walut zawdzięczamy czasom, gdy pieniądzem było złoto i niektóre kraje zgromadziły jego spore zapasy.
Zasadniczo są dwie drogi określenia płacy minimalnej:
1. tam, gdzie jest oficjalnie ustalana stawka minimalna, należy wziąć jej wartość na godzinę; jeśli stawka jest wyrażana jako dniówka, tygodniówka, czy stawka miesięczna, to należy ją przeliczyć na stawkę godzinową; podstawą przeliczenia jest dzień, tydzień czy miesiąc w którym pracownik pracuje najmniej godzin, a ma płaconą pełną stawkę;
2. tam, gdzie władza nie reguluje takich spraw jak płaca minimalna, można oszacować taką stawkę na podstawie badań rynku pracy lub oszacować poprzez ceny koszyka produktów, których ceny są w stałej relacji do stawki minimalnej.
Obowiązek szkolny i pokrewne
Wiedza jest dobrem i marnowanie tego dobra jest sprzeczne z interesem obywateli. Nauczanie powinno być dostępne dla wszystkich chcących się uczyć. Natomiast zniesiony jest obowiązek szkolny.
Szkoła nie jest miejscem wychowania. Środowiskiem odpowiedzialnym za wychowanie dziecka jest rodzina. Możliwe jest wsparcie wysiłków rodziny poprzez instytucje takie jak kościół, harcerstwo czy ruch oazowy, niemniej władza dowolnego szczebla nie ma prawa ani obowiązku wychowywania kogokolwiek.
Szczytem absurdu jest organizowanie lekcji „wychowania patriotycznego”. Jest to typowy przykład chciejstwa czyli myślenia życzeniowego. Zasadza się ono na przekonaniu, że patriotyzmu można nauczyć tak jak matematyki. Takie myślenie świadczy o kompletnej nieznajomości mechanizmów kształtujących normy i postawy. Tak, jak „przygotowanie do życia w rodzinie socjalistycznej” nie przygotowywało do niczego, a już na pewno nie do życia w jakiejkolwiek rodzinie, tak „wychowanie patriotyczne” z nikogo nie zrobi patrioty.
Marnowanie pieniędzy na „powszechną” edukację skutkuje brakiem pieniędzy na kształcenie ludzi wybitnych. (Pomijając niechęć do tworzenia „gett”.)
Czym państwo nie powinno się zajmować
Nie jest rolą państwa wychowywanie czy uczenie kogokolwiek. Władza ma zarządzać dobrem wspólnym i dbać o równość szans oraz możliwości.
Interwencja rządu w funkcjonowanie prywatnej stacji telewizyjnej w związku z rzekomo rasistowskimi wypowiedziami w programie jest kuriozalne i nie powinno się nigdy zdarzyć. (Brytyjska rzeczywistość początku 2007. roku)
Smaczku całemu zdarzeniu dodaje to, że rzekomo rasistowska wypowiedź była świadectwem głupoty autorki i zdemaskowała głupotę innych w tym członków rządu. Wypowiedź białej Brytyjki dotyczyła hinduski, a więc białej, i brzmiała „Ona chciałaby być biała.”!
Jakim cudem stwierdzenie, że biały chce być biały, może być rasistowskie, tego nigdy nie zrozumiem…
Dobroczynność urzędowa
Rolą władzy jest takie organizowanie ram życia mieszkańców, aby pomnażać dobro wspólne, a nie je marnować. W sytuacji niedostatku środków władza powinna kierować aktywność ludzi w taką stronę, by przynieść wzrost zamożności mieszkańców, zamiast powodować topienie posiadanych środków w studni bez dna. Szczytem nieporozumienia jest dobroczynność na koszt podatnika.
Dwa przykłady pozornie niezwiązane ze sobą niemniej dobrze obrazujące ideę omawianej zasady:
1. Obecne władze Rzeczpospolitej utrzymują szereg szkół specjalnych dla dzieci upośledzonych intelektualnie i topią w ten sposób ogromne środki. Natomiast dla dzieci wybitnie uzdolnionych nie ma żadnego programu rzeczywistej pomocy. Podstawowym argumentem przeciwko szkołom (klasom) specjalnym dla dzieci wybitnie zdolnych intelektualnie jest twierdzenie, że to by było tworzenie gett. To, że szkoły dla dzieci upośledzonych intelektualnie są takimi gettami nikomu jakoś nie przeszkadza. Natomiast korzyści z zainwestowania w najzdolniejszych są wymierne. Choćby skrócenie okresu nauki o ⅓ ÷ ½, co przekłada się na spore pieniądze. (Doktorat przed dwudziestką.) Praca tych zdolnych młodych ludzi może od razu pomnażać bogactwo ich samych, zatrudniających ich firm i regionów zamieszkania. Będzie z czego dokładać do edukacji dzieci upośledzonych.
2. W czasie powodzi 1000 lecia zbierano publicznie pieniądze na pomoc ofiarom powodzi. Następnie całość lub część zebranych środków (większość zbierających nie rozliczyła się publicznie) została z wielkim hukiem wyrzucona w błoto. To znaczy pieniądze poszły na bardzo szczytne cele, bo na pomoc domom dziecka, żłobkom, przedszkolom, itp. Tyle, że tego typu placówki są w stanie wchłonąć każdą ilość pieniędzy nawet bez powodzi. Natomiast nie tworzą one żadnego przychodu. Gdyby zebrane pieniądze zainwestowano w prywatne firmy zniszczone przez powódź, wchodząc do nich jako partner z kapitałem, to pozwoliłoby to przeznaczyć zysk z kapitału na działalność charytatywną, zaś ożywienie gospodarcze dzięki inwestycjom podniosłoby trwale poziom życia na obszarach dotkniętych powodzią i zwiększyłoby przychody z podatków.
Nie twierdzę, że proponowane przeze mnie podejście jest humanitarne, chrześcijańskie, czy podyktowane miłością bliźniego. Nie twierdzę, że dbałość o najsłabszych jest moim celem. To, że biedni, słabi i wykluczeni, skorzystają na proponowanych rozwiązaniach, to jest korzyść dodatkowa. Ja jestem przeciwnikiem miłosierdzia za cudze pieniądze. Czym innym jest jałmużna dawana przez człowieka ze swoich pieniędzy, a zupełnie czym innym jest świadczenie przyznawane przez urzędnika z pieniędzy publicznych.
Rynek pracy
Rynek pracy z definicji powinien być rynkiem, a zatem musi być wolny. Wszelkie regulacje mogą być skierowane tylko na refundowanie wydatków ponoszonych przez pracodawcę z racji zatrudniania nietypowych.
Przykładami takich świadczeń mogą być:
1. refundacja wydatków na opłacenie urlopu macierzyńskiego;
2. refundacja wynagrodzenia za okres opieki nad dzieckiem dla jednego z rodziców, dziadków, czy starszego rodzeństwa;
3. refundacja wynagrodzenia za czas poświęcony na rehabilitację dla kalek;
4. refundacja wynagrodzenia za zwolnienia chorobowe osób chorych na choroby przewlekłe, jak schizofrenia czy stwardnienie rozsiane, które umożliwiają pracę, ale w razie zaostrzenia stanu chorego wykluczają go z wykonywania tejże.
Natomiast wszelkie pomysły na urzędniczo ustalaną płacę minimalną są niedopuszczalne, gdyż jest to prosta droga do inflacji i psucia pieniądza oraz rynku.