Bohusławek

Nie będzie dalszego ciągu “Braci”.

Będzie za to historia Grzesia, Maria i Bohuna. Osobno.

Kto chce, początki znajdzie we wpisach “Bracia”.

Formalnie. Bo dopiero splecenie tych trzech wątków stworzy całość.

Dziś Bohun.

A mnie w sumie jakby już nie było.

Takaja żyzń.

***

Bohun wysiadł z busa. Kolejny dzień poszedł się z dymem.
Zajrzy do Mariusza. Zresztą ma po drodze. Przecież w chałupie i tak nic na niego nie czeka.

Był może sto metrów od bloku Mariusza. Wieczór.
Zauważył jak z klatki schodowej wytacza się jego nabuzowany przyjaciel.

Bohun zatrzymał się zaskoczony. W jednej sekundzie podbiegł do przyjaciela. Mariusz minął go, przeszedł obok, obrzucił martwym, niewidzącym wzrokiem.

Wsiadł do opla.
Bohun stał i patrzył. Mario odpalił auto i ruszył z piskiem opon. Nie ujechał daleko.

Uderzył w śmietnik. Po chwili wyskoczył z samochodu. Oszalały, z zemstą w oczach, mokry od potu, ze ściekającą z ust śliną.

Podbiegł do bagażnika. Otworzył klapę, wyjął kij bejsbolowy. Ściskał go kurczowo oburącz. Widać było każdą napiętą zmarszczkę, każde ścięgno.

Bohun stał i patrzył. Wiedział, że lepiej nie przeszkadzać.

Mario cofnął się trzy kroki, dziwnym wzrokiem spojrzał na opla.

Nagle z furią zaatakował pojazd.

Prysnęło szkło. Kawałki rozlatującego się okna rozcięły Mariuszowi twarz. Walił raz za razem. I znów! I znów!
Dyszał. Spływająca z ust flegma zmieszała się z krwią. Wydzielina skapywała na ulicę. Trach! Pierwsze wgniecenie w karoserii. Następne! Następne! Powoli samochód przypominał pogniecione pudełko.

Bohun stał i patrzył. Obserwował przyjaciela. Patrzył dookoła, by mu pomóc, gdyby ktoś postronny zechciał interweniować. Na szczęcie nic takiego nie nastąpiło.

Bohun rozumiał Mariusza- dziś to opel jest wszystkiemu winny. To bogu ducha winne auto odpowiada dziś za wszystkie niepowodzenia swego właściciela.

Bohun patrzył. Powoli zaczynał zazdrościć, że to nie on jest na miejscu przyjaciela.
Gdy wydawało się, że z samochodu nie ma już co zbierać, z Mariusza automatycznie zeszło powietrze.

Osunął się na ziemię. Zaczął płakać. Łzy zmieszały się ze śliną i potem. Wreszcie wstał i wolnym krokiem ruszył do domu. Minął Bohuna. Poznał go. Położył się na ławce.

Leżał wyczerpany. Podszedł Bohun, siadł obok niego. Położył głowę przyjaciela na swoich kolanach. Spojrzał na niego jak ojciec patrzy na dziecko. Pogłaskał go po spoconym czole. Słuchał miarowego oddechu Mariusza. Wreszcie wziął go pod ramiona i niemal ciągnąc zaprowadził na górę.

***

- Ty mi lepiej powiedz, jakżeś Olkę poznał.

Zapadło krępujące milczenie. Mariusz poczuł niestosowność pytania, zrobiło mu się głupio. Wiedział, że naruszył tabu. Coś go podkusiło, ale nie dało się już cofnąć pytania. Zauważył, jak Bohun patrzył jakby na kogoś trzeciego, jakby zbierał myśli. Jakby nie wiedział od czegoś zacząć, jak w ogóle mówić. Wreszcie…

- Przypadkiem. Znaczy nie do końca. Jeszcze jak pracowałem w banku. Nawet nie pamiętam kiedy. Wiem, że ją znałem, zanim poznałem. Kiedyś robiła w hamburgerach…zacząłem żreć to gówno tylko dlatego, żeby ją widzieć...

Uśmiechnął się do siebie.

- Bez słowa…- kontynuował- tylko „hamburgera poproszę” i „dziękuję”. Nic więcej. A potem…jakoś tak w przelocie. Nie wiem, może nie miałem odwagi, czy coś... też bez słowa. Chodziłem pod jej oknami i tak dalej. Wiesz…Z kimśtam chodziłem, ona też. Ale to nie to. Kurwa, wiesz, że my czekaliśmy na siebie? To tak, jakby…no kurwa…to tak, że te całe moje milczenie, jej milczenie, to że ona z kimśtam chodziła i ja też, nie wiem…

Rozrzewnił się. Biorąc pod uwagę jego gestykulację była to zmiana nieznaczna, ale jednak.

-Jeszcze inaczej. No to był jakby sprawdzian. Że niezależnie od wszystkiego, że jej nie znam, ona mnie, jesteśmy sobie przeznaczeni. O, wiem… na jakimś bankiecie…tak, poznaliśmy się już tak konkretnie na bankiecie. Ja byłem z jakąś zochą, ona z jakimś jołkiem…skończyło się tak, zocha poszła z jołkiem, a ja zostałem z Olą. Mario, rozumieliśmy się bez słów! Samo się działo…Wiesz. To było coś takiego, że wiesz, że to jest właśnie ta, albo po prostu żadna, no.

Zapalił papierosa. Mariusz słuchał przyjaciela z zapartym tchem. Słuchał i bał się przerwać. Pierwszy raz widział Bohuna w takim stanie.

- Nie wiem, ale cały świat był nią. Najdrobniejsza pierdółka dawała radość. I wiesz, że nie musiała nic robić, nic mówić...
To było w niej. Jak spinała włosy w kitę, uśmiechała…te jej piegi wokół czarnych oczu…- uśmiechnął się, jakby znów ją zobaczył- ...brwi…czarne, takie mocne…nawet to…szrama po pękniętym łuku brwiowym.

Zaciągnął się. Po chwili wypuścił nosem dym.
Mariusz był zadowolony.

- Kurwa, ty się otwierasz! Zdrowie!

- A zresztą wiesz, że ja kocham taką urodę: czarna , taka wiesz ukraińska, charakterna…no zbój taki…jak trzeba to cię przytuli, a jak trzeba opierdoli. ...Mariusz…o takie kobiety kiedyś wojny wybuchały.

Spoważniał. Rzucił Mariuszowi ciężkie spojrzenie.

- Słuchaj…nikomu tego nie mówiłem i nie powiem… wiesz, że mój dziadek… był... był w UPA...?- przerwał- Czekaj…kurwa…nie mogę...

- Spoko, nie mów.

- Muszę. Chcę...Wiesz, że jej rodzina- Olki, mieszkała w Cisnej…a..a…kurwa…

Mariuszowi zrobiło się nieswojo. Nie wiedział, że naruszając tabu przyjdzie mu poznać mroczną przeszłość rodziny swego przyjaciela.

- ...a mój dziadek dowodził oddziałem, który zaatakował Cisną.- kontynuował Bohun- No. Brali dzieci i żywe wrzucali do ognia…a jednego faceta…jednego faceta to normalnie owinęli drutem kolczastym…i patrzyli kurwa…jak mu oko wypływa. Żonę przy nim gwałcili, a on…a on rzucał się...i wiesz, te druty…jeszcze bardziej…kurwa, nie mogę...czekaj.
...to oko…kurwa. Widzisz, tego fajnie się słucha. Ale jak nagle dowiadujesz się...dowiadujesz się, że twój dziadek kazał piłować ludzi, a może nawet wbijał dzieci na sztachety…Kurwa, Mario! Mój dziadek mordował ludzi i dostał za to medal!!! A wiesz, mój ojciec- oby nigdy z pierdla nie wyszedł- wygadał Olce kim był jego batko…i chuj…dostała wstrząsu. Widzisz: przeszłość wyjebała przyszłość. Wyobraziła sobie, jak dziadunio podrzyna gardło jej rodzince, bo czemu nie, pewnie tak nawet było… I chuj, po jakimś czasie odeszła…

***

Bohun stał przed grobem. Prostą, skromną mogiłą. Żadnego krzyża, pomnika. Tylko gładka, marmurowa płyta z umieszczonym na wizerunkiem.

Miał na sobie bluzę ze znakiem „x” wpisanym w okrąg. Wyjął zza pazuchy zdjęcie. Spojrzał na nie, po czym przeniósł wzrok na wizerunek wyryty na nagrobnej płycie..

Taki sam, jak na fotografii. Patrzył na napis przy wizerunku: „Aleksandra…”, nazwisko zostało przysłonięte pękiem czerwonych róż.

Gdzieś, z głębi umysłu wydostało się siłą skrywane wspomnienie…

Ranek. Dzień był piękny. Druga połowa maja. Słońce. Lazurowe niebo. Bzy. I pełna porodówka.
Nie zwracał uwagi na obserwujących go z niepokojem ludzi. Miał gdzieś ich reakcję i oburzone spojrzenia, nawołującego do spokojnego zachowania. Chodził po korytarzu niczym rozjuszony kocur. Wydawało się, że zaraz zacznie biegać po holu. Rozluźnił krawat. Niezmordowany chodził z jednego końca korytarza w drugi.

Wydawało się, że jest równocześnie w dwóch miejscach. Musiał tak robić. Gdyby czekał spokojnie, zwariowałby. Chodzenie teoretycznie miało go uspokajać, jednak cały czas wyglądał jak kłębek nerwów. Lecz on wiedział swoje- jeden krok relaksuje, drugi pobudza. Bilans wychodzi na zero.Pielęgniarki patrzyły po sobie zakładając się, jak długo ów młody buhaj wytrzyma. Zazdrościły jego wybrance. Inny czekałby grzecznie w kolejce, albo zalewałby stres w przyszpitalnej knajpie. A ten, choć go prosić, grozić, on od trzech godzin niemal biega po korytarzu.

Popołudnie. Ludzie wciąż się zmieniali. Tymczasem Bohun jeszcze bardziej wściekły miotał się. Inni wychodzili stąd szczęśliwi, a on wciąż czeka! Co, do kurwy nędzy!? Cisnął marynarką. Był zlany potem. Korytarz pustoszał.

Noc. Bohun siedział na stołku oparty o ścianę. Drzemał z założonymi na piersi rękoma. Pielęgniarkom udało się doprosić, by choć przez chwilę odpoczął. Podały mu wodę zmieszaną z jakimś relaksacyjnym ustrojstwem. Odetchnęły, gdy wypił, usiadł na stołku i zasnął.

Z sali porodowej wyszedł lekarz. Podszedł do Bohuna. Ten zerwał się. Wróciło podekscytowanie. Słyszał, że zdarzają się wielogodzinne porody, ale nigdy nie przypuszczał, że będzie to dotyczyć akurat jego. Szybko pytał:

- I jak?

Lekarz spojrzał w twarz Bohuna.

- Pojawiły się komplikacje- mówił wolno.

- Komplikacje? Co to są komplikacje? Cesarskie cięcie?

Lekarz zaczął masować kciukiem czoło. Rzekł:

- ...Panie S….jesteśmy dorośli…

Dopiero teraz Bohun przyjrzał się lekarzowi i zdał sobie sprawę, że ten człowiek jest cały we krwi…Patrząc Bohunowi prosto w oczy lekarz mówił:

- Komplikacje…niestety dziecko urodziło się martwe…

Bohun poczuł, jakby coś w nim runęło.

- ...martwe…- mówił wolno, jak przez mgłę- no tak…a jak czuje się moja żona…?- dodał, jakby odzyskiwał przytomność.

-Przykro mi.

Chwilę postał, jakby zastanawiał się, co ma robić, po czym ruszył do swego gabinetu. Pielęgniarki patrzyły na Bohuna smutnymi oczymi. W głębi korytarza stała oparta o framugę akuszerka. Chciała podejść do niego, powiedzieć, jak Ola kurczowo trzymała jej rękę, jak bezgłośnie wołała swojego męża. Akuszerka odwróciła się i wróciła na porodówkę.

Bohun osunął się na podłogę.

Dla niego świat już się skończył.

Lekarz zezwolił na wizytę w kostnicy.

Od kilku godzin Sławek siedział przy zwłokach żony i dziecka. Martwym wzrokiem patrzył gdzieś przed siebie.

Budził się dzień, gdy wszedł lekarz. Zauważył śpiącego przy zmarłych Sławka. Sercu mu się ścisnęło.

Sławek siedział na zydlu, głowę położył na brzuchu żony. Jego dłoń spoczywała na jej czole. Obok leżało dziecko. Lekarz podszedł. Najostrożniej jak mógł położył dłoń na jego ramieniu. Bohun zerwał się. Spojrzał na lekarza, jakby obudził się z koszmaru.

Po chwili doktor z pewnym przestrachem zauważył, że jest to już jakby inny człowiek. Wzrok Sławka stał się zimny i złowrogi. Twarz nie oddawała emocji. Była skorupą. Złą.

***

Bohun stał przed grobem. Rzekł przez zaciśnięte gardło:

- ...udało się...

Nachylił się. Najczulej, jak potrafił ucałował wizerunek Oli i dziecka na mogile. Stał i płakał. Pierwszy raz od wyjścia z kostnicy płakał. Spojrzał w niebo, przez chwilę patrzył na gonione północnym wietrzyskiem stada chmurzysk. Zza chmur przebiło się słońce. Podniósł dłoń. Długo patrzył na ślubną obrączkę. Odwrócił się. Wolno odszedł. Przy wyjściu z cmentarza czekał na niego Mariusz. Nieoczekiwanie Bohun chwycił przyjaciela w ramiona. Raz za razem wstrząsał nim płacz.

Po dziesięciu minutach poobijany opel bez szyb ruszył w drogę do miasta. Pochłonięty własnymi myślami Bohun nie zwrócił uwagi na Mariusza. Podparł pięścią brodę i niby to patrzył na migające sa oknem opla widoki. Czuł się jakby spokojniejszy, jakby pękła skorupa, którą odgrodził się od świata. Pękła, co nie znaczy, że rozpadła się. Ale pękła. Była to zmiana nieznaczna, ale jednak.

***

Po pogrzebie żony i dziecka nie wrócił do domu. Klęczał przy grobie. W milczeniu rozpaczał nad stratą. Nie zdawał sobie sprawy, że płacze. Kiedy zamykano cmentarz wyprowadzano go. Opierał się o mur, osuwał, na ziemię i zasypiał. Następnego ranka znów widziano go przy mogile. Wpatrywał się w Olę, w dzieciaka, którego nie zdążył nazwać. Przychodzący na cmentarz ludzie, zatrzymywali się widząc otępiałego Sławka.

W ciągu kilkudniowego koczowania na cmentarzu Bohun zaczął przypominać strzęp człowieka. Niektórzy podchodzili do niego, chcieli pomóc, coś mówili, lecz on nie słyszał. Nie widział. Nie reagował. Akurat padał deszcz. Bohun klęczał z dłońmi opartymi o mogiłę. Wieczorem, gdy kolejną noc spędzał pod murem, zatrzymał się policyjny volkswagem. Gliniarze spojrzeli po sobie, wysiedli, bez słowa wzięli go pod ramiona. Bezwolnie pozwolił się nieść.

Po chwili dotarło do niego, że chcą go zabrać stąd. Zaczął się wyrywać. Bełkotał, krzyczał, że tu jest jego miejsce. Policjanci patrzyli wstrząśnięci. Nieoczekiwanie Sławek zwisnął im w ramionach. Bezsenność, stres, poczucie winy, zmęczenie, apatia, wszystko zlało się w jedno i dało znać o sobie. Patrzył jak policjant obszukiwał go. Jakby z oddali słyszał ich głosy. Policjant znalazł dokumenty, coś zapisał, włożył je z powrotem. Delikatnie posadzili go na tylnym siedzeniu. Samochód ruszył. Jeden z gliniarzy mówił coś do niego. Kierowca zauważył w tylnym lusterku, że Bohun wcale nie reaguje. Nic. Dał gestem znać koledze, by nic nie mówił, bo to nie ma sensu.

Gliniarze odwieźli Sławka na ulicę Sowią. Deszcz lał strumieniami. Jakby rzeka się rozlała. Nie było nic widać, szum ulewy zagłuszał dźwięk. Mimo włączonych świateł widoczność była beznadziejna. Gdy suka stanęła, policjanci odetchnęli. Ostrożnie wyjęli Bohuna z samochodu. Zaprowadzili do mieszkania. Zamek w drzwiach był otwarty.

Gdy wprowadzili go do przedpokoju, zdawało się, że zaczęła wracać mu świadomość. Rozejrzał się. Nic nierozumiejącym wzrokiem spojrzał na policjantów. Miał wrażenie, jakby wszystko wokół wyłaniało się z mgły. Nie patrząc na nich poszedł do kuchni, by sprawdzić, czy kogoś tam nie ma. Gdy wrócił, gliniarze byli zaskoczeni jego kamienną twarzą i złowrogim spojrzeniem. Mieli w pamięci obraz porażająco bezradnego człowieka na granicy obłędu. Wyszli bez słowa.

Patrzył przez okno.

Dopiero gdy suka minęła za zakrętem poszedł do pokoju. Spojrzał na ścianę, na której wisiało zdjęcie. Sławek i Ola. Szczęśliwi, roześmiani, objęci. U progu wspólnego życia. Stał i patrzył.

Czas mijał. Wciąż padało.

Było już grubo po północy, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Uchyliła się klamka. Weszli Grześ z Mariuszem. Po tym, jak zdecydowali się zostawić przyjaciela sam na sam, by mógł pogodzić się ze stratę, przyszli odwiedzić Sławka. Mieli zrobić to jutro, ale Grześka tknęło przeczucie.

Ponieważ Bohun miał cholernie silny charakter uznali, że jakoś to przetrzyma, zresztą nie lubił, gdy ktoś narzucał mu się z pomocą. Było ciemno, deszcz bił po szybach. Pomyśleli, że Sławek śpi.

Grzesiek wszedł do pokoju, w którym miało mieszkać maleństwo. Krzyknął. W pokoju, na haku, na którym miała być zamontowana huśtawka, wisiał Sławek.

Mariusz rzucił się, by przytrzymać u unieść drgające ciało. Grześ wszedł na dziecięce łóżeczko. Nadłamał oparcie. Poślizgnął się. Poleciał na podłogę. Trzask świadczył o tym, że musiał pogruchotać jakąś zabawkę. Niemal w tym samym momencie zerwał się na nogi i znów wszedł na łóżeczko. Był mokry od potu, ze skroni spływała krew. Sapał. Znów stracił równowagę, w ostatniej chwili ją złapał. Jest!

Niecierpliwie rozsupłał kabel, drżącymi dłońmi zdjął z szyi przyjaciela. Już. Po chwili Bohun leżał na podłodze. Mariusz wyjął z kieszeni lusterko, na którym robił kreski, przytknął do ust Sławka. Czekali na znak. Czekali…czekali…czekali…Wreszcie!

Lusterko zaszło mgłą. Patrzyli na wracającego do żywych Sławka. Nie mieli pojęcia, że ich twarze wcale nie są mokre od potu.

Kiedy Maria przybiegła do Bohuna, przeraziła się. Ten człowiek potrzebował pomocy! Dzięki życzliwości matki jednego z jej uczniów, udało się skierować Bohuna na leczenie.

Sławek nigdy nie dowiedział się, że od głębokiej katatonii dzielił go włos.

W międzyczasie wyrzucono go z pracy na wskutek donosu. Nigdy nie sprawdzonego. Bohun nie miał za co żyć. I choć mozolnie dochodził do siebie, jakby poza świadomością pozostało pytanie: co dalej?

Jakoś w tym samym czasie Grześ został przyjęty do pracy na poczcie. Miał zostać listonoszem. Zrezygnował na rzecz Bohuna, który nigdy się o tym nie dowiedział. Mariusz, Młody i pani Marylka sądzili, że praca przywiedzie go do życia. Nie mieli pojęcia, że Sławka, którego znali, już nie ma.

Bohun żył z dnia na dzień. Zasklepił się w sobie.

***

Rankiem jak gdyby nic poszedł do pracy. Pobrał ponad dwadzieścia tysięcy złotych i wyszedł w rejon. Po południu ktoś przyniósł bohunową torbę i jego ubranie robocze. Wszczęto alarm.

***

Wieczorem tego samego dnia Bohun czekał na londyńskim Heathrow na samolot do Szkocji. Ponieważ do odlotu zostału trzy godziny, postanowił przejść się.

***

Szedł poboczem. Jego czarny ubiór zlewał się z nocą. Mijające go samochody odpędzały go klaksonami.

***

Postanowił zapalić papierosa. Paczka wypadła ma z rąk. Schylił się, by ją podnieść. Gdy już wyprostowany wyjmował papierosa z pudełka potworne uderzenie rzuciło nim w powietrze.

Jakby z otchłani usłyszał pisk opon i uderzające w siebie pojazdy.

Runął na ziemię. Czuł niewyobrażalny ból i coś wylewającego się z czaszki. Nie mógł się ruszyć. Był zgruchotany.

Pojął, że ból zaczął znikać.

Poczuł, że się unosi.

Uśmiechnął się.

Ujrzał Olę. I córeczkę.

***

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Meszuga kelewew

Mocne. Bardzo dobre.
Pozdrawiam. I nie gadaj ze Ciebie tu nie bedzie. Nielzja.


Borsuku

Dzięki wielkie.

A druga sprawa: ja tu coraz bardziej nie pasuję. Ot, co.

i tak to jest…


>Mad

lubiłem czytywać“Braci” chociaż nie komentowałem, bo w sumie nie bardzo wiedziałem co mam napisać ... Ty kurde patrz, grzesio też zniknął ...

ale powiem tak “Bohun wysiadł z busa. “ nie lubię takiej narracji … wiem że Twoje teksty są “skrojone pod film”, ale dalibóg czytanie scenariuszy zawsze mnie męczło … poza Monty Pajtonem :P

niemniej jednak historie masz fajoskie … Borsuk też:) (foty pliz!!!)


S.

Bo to jest pocięte.
Będzie Grzesio i będzie Mario.
I dopiero jak zlepisz to wszystko, będziesz miał jedność.

i tak to jest…


>Mad

zlepię ... :)

wydrukuję sobie i będę czytał na kibelku …

You know what I mean ;-)


Tylko na wszelki wypadek nie na gładkim papierze:-))))

i tak to jest…


he he he

spoko spoko … zbinduję i będzie leżeć :P … jak przeczytam


Mad Dog

Spojrz inaczej na swoj blog. Spojrz jak na pewna projekcje. Spojrz tak jak na rodzacy sie w bolach film. To Ci powinno wystarczac.
Mnie takie podejscie styka.
Choc niejednokrotnie krew buzowala sie we mnie na pewnych blogerow i to co wypisuja. Np. historia JJ, po tym jak sie meczyl na TXT, opluwal nas na S24, wraca jak gdyby nic sie nie stalo. I co?
A gowno!!!
Nawet nie ma przepraszam Panowie, zbladzilem i Was w moje paranoje wciagnelem!!!
Czy mi z tym wygodnie? Pewnie ze nie, szczegolnie ze mnie tu zaprosil. Ale leje na to i Tobie radze to samo. Rob swoje. Tu i teraz i w przyszlosci.

I nie trac czasu na wewnetrzne starcia – szkoda nerw. Bloguj i tyle.
Pozdrawiam wzmacniajaco.


>Borsuku

piona!


Borsuku

Spojrz inaczej na swoj blog. Spojrz jak na pewna projekcje. Spojrz tak jak na rodzacy sie w bolach film. To Ci powinno wystarczac.

Powiem Ci tak…
Ostatnimi czasy nie przywiązuję wagi do “kategoryzacji” bloga mego. Od dawna nawet nie piszę konspektu, nie piszę na brudno, nie poprawiam, nie zastanawiam się nad składnią.
Chcę żywego słowa, przez które idzie m.in. moja emocja.
Są wyjątki, ale tylko w przypadku “Braci” oraz “Słownika”.
A reszta? Ciurka z głowy.

Choc niejednokrotnie krew buzowala sie we mnie na pewnych blogerow i to co wypisuja. Np. historia JJ, po tym jak sie meczyl na TXT, opluwal nas na S24, wraca jak gdyby nic sie nie stalo. I co?

Wiesz, mnie już nawet nie wkurwia, ile męczy takie prawie masowe, ja to na swój użytek nazywa txtowanie, czyli aluzje, aluzyjki, wykorzystywanie czyichś słów, na swój niekoniecznie fajny użytek, niepisanie wprost. Mnie to po prostu męczy.
Takie sztachetobranie w białych rękawiczkach.

Np. historia JJ, po tym jak sie meczyl na TXT, opluwal nas na S24, wraca jak gdyby nic sie nie stalo. I co?
Nawet nie ma przepraszam Panowie, zbladzilem i Was w moje paranoje wciagnelem!!!
Czy mi z tym wygodnie? Pewnie ze nie, szczegolnie ze mnie tu zaprosil.

No sam powiedziałeś, nie mam nic do dodania…

Ale leje na to i Tobie radze to samo. Rob swoje. Tu i teraz i w przyszlosci.
I nie trac czasu na wewnetrzne starcia – szkoda nerw. Bloguj i tyle.

Wiesz, nie wiem, czy mi się chce w tym towarzystwie, które zmienia TXT w jakiś...a zresztą, powiedziałem to już u Merlota, więc nie będę się dublował.

Blogować mogę, jasne, tylko nie wiem, czy akurat tutaj.
Bo i inne miało być to miejsce, a inne się okazuje.

Podkreślam: nie wiem, bo muszę sam sobie odpowiedzieć na parę pytań.

(Zresztą, skocz do mojego pierwszego wpisu.)

Pozdrawiam wzmacniajaco.

No dzięki Brachu, dzięki:-)

i tak to jest…


Panie Borsuku

Prawda, że to miłe jest, kiedy artysta powraca?
Tak se trzymając ręce w kieszeni.
A w niej brudna szmatka, robiąca za chusteczkę.
Do wysmarkiwania się.

Mad, przestań histeryzować, tak jakby to TXT zmykało ci możliwość działania?
Nie zamyka.


I.

A czy ja mówię o TXT?
Bynajmniej.
Mówię o…dobra, nieważne.

Jestem dumnym damskim bokserem


Subskrybuj zawartość