SZYBKI TEKST O GOTOWANIU

Tagi:

 

Ciężko się pisze na TXT, kiedyś było znacznie łatwiej. Teksty same się układały, prawda, a pomysłów więcej się gubiło niż dziś poniekąd znajduje. Stare dobre czasy, jak za PRL-u. Kto dziś nie pisze na TXT o polityce, nie ma szans na przeżycie. Trzeba pisać o polityce albo o łże mediach, względnie – durnych dziennikarzach. Nie przymierzając, jak ostatnio ja. W ramach pokuty proponuję słowo o jedzeniu.

Otóż, prawda, referentowa opuściła mnie na pewien czas, zostawiając na pastwę własnych umiejętności kulinarnych i wrodzonej niechęci do wysiłku fizycznego. Zaraz po jej wyjeździe, zachowując jeszcze trochę animuszu, poszedłem do sklepu. Kupiłem kilka puszek pomidorów w puszce, kilka puszek fasoli również w puszce, pierś kurczaka, kawałek indyka, makarony, ryż do risotto, pomidory żywe, ogórki żywe, ser kozi dojrzewający, ser pleśniowy, kamembery i inne takie podobne, nizinne oscypki, kefir, koncentrat pomidorowy, kabanosy, pitę, chleb i pesto. Zapomniałem kupić jajek.

Po powrocie nie miałem dużo czasu, bo zostało mi tylko pół godziny do meczu, więc wrzuciłem na rozgrzaną oliwę cebulę (poniekąd pokrojoną; połówkę znalazłem w lodówce, musi być, że ze starych zapasów), zrumieniłem, zdjąłem, mocno podsmażyłem pokrojonego w drobiazgi kurczaka, dorzuciłem do niego z powrotem cebulę, wylałem puszkę pomidorów, dodałem pesto, dodałem ostrego koncentratu z węgierskich papryczek (leżał w lodówce), łyżkę adjiki (znalazłem w lodówce), wymieszałem, poszurałem patelnią i zostawiłem do, prawda, zredukowania. Kiedy się jak sądzę za bardzo redukowało, podlewałem czerwonym winem. Zapomniałem bowiem dodać, że otworzyłem portugalskie czerwone wino, które skończyło się w połowie pierwszej połowy meczu; mniejsza o szczegóły. Wstawiłem makaron i kiedy był jeszcze niedogotowany – wrzuciłem w dekokt. Dekokt bulgotał, makaron leżał, po czym zmarnowałem czysty talerz, bo… wyłożyłem pokarm na talerz. Jadłem z talerza. Na wierzchu kupy położyłem porwane liście bazylii z parapetu. Talerz umyłem tuż przed powrotem referentowej (“odmiękał”). Posiłek był smaczny. Aha, zapomniałem, oczywiście do wywaru dorzuciłem kawałek sera koziego i sporo świeżo mielonego pieprzu. Soli nie dawałem, bo i ser, i adjika zupełnie starczały.

W poniedziałek nie chciało mi się gotować. Po pracy zjadłem podłe parówki, które kupiłem w sklepie pod domem. Wzięły i się nie przygrzały. Pies je trącał. Do parówek wypiłem wino białe.

We wtorek byłem zmęczony. Zjadłem resztę parówek, tym razem dałem im szansę i podgrzały się wzorowo. Niestety, nie smakowały mi. Pewnie były za gorące. Postanowiłem nie jeść więcej parówek.

W środę przez chwilę zastanawiałem się, czy indyk jest jeszcze kulinarny… Nigdy się tego nie dowiem, ale zrobiłem z nim to samo, co w niedzielę z kurczakiem, tyle że bez cebuli, bez sera koziego (ostatni kawałek zjadłem z rana; dodałem pleśniowego), bez pesto, papryki i adjiki, bo dla tych ostatnich nie chciało mi się brudzić dodatkowej łyżki, a palcem jednak nie wypadało sięgać ze słoika (obciach). Poza tym rozgotował się makaron, przy czym tutaj mam usprawiedliwienie, ponieważ pochłonął mnie w pokoju dokument sporządzony przez jednego z moich referentów, którego zwolniłbym od ręki, gdyby nie to, że nie mam pewności, czy nie zastąpi go jeszcze większy dureń. Za to wino trafiłem wyjątkowo smaczne. Piłem wino czerwone (portugalskie, ale inne).

W czwartek wróciłem bardzo późno do domu, w zasadzie wróciłem już w piątek. W Blue Cacusie degustowałem wina i jadłem przy tym coś dziwnego, co miało kolor czarny, fioletowy i kawa z mlekiem. Wspominaliśmy stare dzieje jak prawdziwi Polacy. Wyszło nam, że los obchodzi się z nami nie najgorzej, ale i tak wszystko dookoła nas wkurwia (pardą).

W piątek leczyłem kaca, a potem nie miałem siły gotować. Zamówiłem pizzę. Epizod bez historii.

W sobotę miałem ambicję posprzątać w mieszkaniu, ale potem o tym zapomniałem, a na obiad przyrządziłem risotto. Niestety, znowu zabrakło czasu, więc szybko podprażyłem (dobrze piszę?) ryż (na maśle), rozpuściłem jakąś kostkę rosołową (napisali: “Prowansalska” – czadowa nazwa!), która leżała przypadkiem w lodówce i bulgotało mi tak wszystko ładnie pod przykrywką. Potem dorzuciłem jeszcze brokuły, pomidora (żywego) i fasolkę szparagową. Brokuły i fasolkę znalazłem pod postacią mrożonki spożywczej. Do risotto, moim zdaniem, pasowało białe wino, które – z uwagi na pogodę – w pewnym momencie zmieniłem w szprycera.

W niedzielę miała wrócić referentowa, ale nie wróciła, bo wróciła w poniedziałek. Tak mnie to skołowało, że straciłem ochotę kucharską i zamówiłem z libańskiej knajpy baraninę z ryżem, ichnie kiełbaski z sosami (ostreee!), po czym wszystko zjadłem. Pyszne. Wino mi już zbrzydło; organizm się zbuntował. Piłem wodę jak koń.

Resztę zakupów wyjadłem w międzyczasie.

referent

Średnia ocena
(głosy: 6)

komentarze

Ejże!

No, ładnych rzeczy się dowiaduję! Człowiek spokojnie nie może wyjechać z domu na tydzień, bo referent z głodu padnie…

Referencie, zamykaj referat i biegiem do domu – zobacz, co dojrzewa w piekarniku:

Image Hosted by ImageShack.us


-->Referentowa

Naleśnik? ;)

Bardzo ładne!


Referencie

pić wodę? Jak zwierzę?
Okropne.
Onegdaj wpadł do mnie mój kumpel, na którego moje dzieci mówią “Wujek Drzewo” (tu ci zostawiam pole do spekulacji), poszliśmy nad staw, na ryby. I złowił sie sum. Suma sprawiliśmy błyskawicznie, rzuciliśmy na ruszt i tak stoimy nad nim chwilę. Wreszcie “Wujek Drzewo” mówi- trzeba po wódke jakąś jechać, żeby ryba nie pomyślała, że ją małpy wpieprzyły.
I to tyle. Kulinarnie.

Pozdro

P.S. osobiście jestem zwolennikiem nie puszczania nigdzie żon i przykuwania ich za nogę do kaloryfera w kuchni. Jeśli jednak nie da sie inaczej- trudno, trzeba dzwonić do agencji towarzyskiej. Prostytutki z Białorusi gotują całkiem nieźle i z byle czego. Nie daj Boże trafić na prostytutkę z Francji a już kompletnym horrorem jest prostytutka szwedzka.
Niestety- takie gotowanie kosztuje dokładnie tyle samo, co te inne sprawy, ktore robią prostytutki, ale co kobieta w kuchni, to kobieta. Warte to każdych pieniędzy.

Bywaj!


Nicpoń

jedz se śledzia.
Prosto z beczki.
Solonego.


-->A. Nicpoń

Daj mi namiar na dziewczyny z Białorusi i nie mów na nie “prostytutki”, bo sąd cię skaże na 15 000 PLN. Ostatnio sądy zaczynają walczyć ze słownikiem języka polskiego. Mówimy zresztą o gotowaniu, a to przyjemność, a nie praca ;)

Nie pamiętam kiedy jadłem suma! A złowiłem tylko raz w życiu i do dziś uważam to za większe osiągnięcie niż maturę ;) Oj, fajnie tam macie, Panie Nicponiu…

Idę do domu, cześć,

referent


Referencie

Cholera, aż tak?
A juz miałem na końcu klawiatury “dziwki”. No dobra, trzeba sie będzie przestawić na jakieś kurtyzany czy inne tancerki egzotyczne.
W kazdym razie- procedura wyglada następująco- dzwonisz do agencji i prosisz o dziwewczyne z Bialorusi. Doprecyzowujesz- ma być najstarsza i najbrzydsza. Nie będziesz jej wszak konsumował zgodnie z jej fachem, za to szanse ze dobrze gotuje rosną geometrycznie.
Mój kolega, kiedyś, przez nieuwagę, sprowadził sobie pannę czarnoskórką, jakąś AfroAfrykankę. Trochę miał później kłopotów z silnorekimi z tej agencji, bo kolega nie chciał zapłacic po tym, jak mu owa AfroAfrykanka usmażyła jajecznicę z ananasem i grejpfrutem. Dasz wiarę? Tak spieprzyc jajecznicę.
W kazdym razie z silnorekimi nie szło sie dogadać. Zwłaszcza, że smażenie jajecznicy uznali za “dodatkowe bajery & zboczenia” i policzyli mu podwójnie. Jak za jakiś, pardą, anal świeczką. Czy coś.
Do tego na protetyke dentystyczną poszło mu sporo kasy, temu mojemu koledze, więc AfroAfrykanki odradzam. Te z Białorusi sa ful wypas. Cos jak nasze, ale jeszcze sie nie nauczyły robic zupek z proszku i obsługiwać mikrofalówek. Żarcie więc pichcą smaczne, zdrowe i jak u babci. Zwlaszcza, jak babcia z tych, którym sie udało z Kresów uciec przed ówczesnymi rzadami miłości.

Pozdrówki


Od razu widać, że nicponiowa nie wie...

...że Nicpoń tu pisze.
:)) ... dziewczyny z Białorusi? Tyle, że się “boćkał” z Łukaszenką!

Wspólny blog I & J


Panie Referencie,

już nigdzie nie można się ukryć.:)
Ale pewnie Pan zdaje sobie z tego sprawę i z ostrożności żadne pikantne kawałki nie wypływają...
Bo, to, że daje Pan sobie pod nieobecność Pani Referentowej, jakoś radę i potrafi zjeść smacznie, pożywnie i niedrogo, świadczy o Panu jaknajlepiej.
Przebiegłość godna podziwu.

Wobec tego,przyznaję się (bo yassowa doskonale o tym wie, choć tego nie akceptuje), że ja w podobnych przypadkach, stosuję taktykę spalonej ziemi.

Wyżeram wszystko co jest w lodówce. Do czysta i barbarzyńsko, Nie zwracając uwagi na to, czy są to gęsie pasztety w słoiczkach, na specjalną okazję, czy zero- kaloryczne jogurty z otrębami, którymi na codzień się brzydzę.
Wszystko pochłaniam, bez zahamowań- dużą łychą.

Jeśli zaś chodzi o nicponiowego wujka, to przypomniał mi się kolega. Może mają coś wspólnego?

W szkole miałem panią od nauk o społeczeństwie. Opiekunkę szkolnego ZSMP. Ererkę schyłku komunizmu.
Żeby mieć u niej piątkę wystarczyło jakąkolwiek maksymę przypisać Leninowi. Nawet jeśli w ustach wodza rewolucji brzmiałaby cokolwiek absurdalnie.
Np.; jak mawiał Włodzimierz Lenin:
“Kiedy ludzie są tego samego zdania co ja, mam zawsze wrażenie, że się pomyliłem”.

Zacna ta pani, poza swą pryncypialnością wyróżniała się jeszcze jednym. zamiast prawej ręki miała protezę.
A jako że wspomniany kolega, był przewodniczącym koła ZSMP- jej prawą ręką, to zwany był “Drewnem”.

Pozdrawiam serdecznie


-->Yassa

Świetne! Już nawet nie będą kombinował z tym kolegą. Najlepsze historie przynosi życie ;)))


Panie Referencie,

znając porywczy charakter Artura i jego stosunek do czerwonego, trochę się przestraszyłem.
Po czasie.
Jak prawdziwy Polak, mądry jestem po szkodzie.

Co by się stało, gdyby okazało się, że mojego przewodniczącego ZSMP
łączy coś z wujkiem Drzewem?
Nieszczęście gotowe!
Co ja najlepszego zrobiłem? Biada mi!

Pozdrawiam mocno zaniepokojony


Yasso

jakim cudem MNIE mogoby łaczyć cokolwiek z “Wujkiem Drzewo” gdyby on był choćby różowy?

Śpij spokojnie

;-)


Panie Referencie

Bardzo smaczny tekst, przynajmniej miejscami, że tak to ujmę.

Napracował się Pan, że podziw bierze.
Przy parówkach zrobiło mi się Pana żal, ale przyznać trzeba, że radził Pan sobie całkiem dzielnie. Gratulacje szczere.

Zupełnie mnie rozłożył na łopatki Blue Cacuś , ale przecież jak wieść gminna niesie, śmiech to zdrowie. :)

Widzę, że Pani Referentowa użaliła się nad Panem i to co w piecu, dech zapiera.
Co tam jest w środku?
Może by się Pani Referentowa ujawniła z przepisem?

Pozdrowienia.


Gretchen,

spoko, na razie prześladuję jedynie Ziggiego, ale jak mi się znudzi to kto wie…?:)

Arturze,
tak właśnie myślałem, choć ta inteligencka ma męka niepewności…:)

Pozdrawiam Was, lecę spać-dobranoc


Yasso

A ja nie tutaj Cię pytałam o to, nie tutaj.
Nie ma to jednak większego znaczenia grunt, że spoko. :)

I nie oszukuj, prześladujesz też Hodowcę!

Natomiast w ostatnim komentarzu potwierdziłeś, że przypuszczasz, co i ja niejako i ewentualnie dopuszczam do świadomości.
Choć niechętnie.


-->Gretchen

Tarta była szpinakowa. Szczegóły trzeba omówić z Referentową, ja mogę tylko potwierdzić, że mocno mi smakowała. Kiedy Referentowa w domu – lepiej ;) I żeby zaraz nie było, że tylko z powodu gotowania!

referent


-->Stopczyk

Żegnam,


Referencie,

smaczny tekst.

A ja jak na pobyt w Niemczech przystalo odzywiam sie w tym tyg kuchnia indyjska, chinska, wietnamska, prede mna jeszcze wizyta w knajpie japonskiej:.

Tylko narodowej potrawy niemieckiej czyli kebabu chyba juz nie zdaze sprobowac.

Pozdrawiam.


-->Grześ

To i dobrze, że miał Pan to szczęście, że narodowych pokarmów niemieckich Pan nie spróbował. Kiedy jest wybór, lepiej je omijać. Tym bardziej, że jest lato, a człowiek nie zasypia na zimę. Chociaż dobry kebab, jak słusznie Pan zauważył, przełamuje ten stereotyp ;)


Gretchen,

nie no… z Hodowcą to zupełnie inna sprawa.

Różnie mnie tu nazywano; s…syn, ubek, ch…j i pieszczotliwie; ch…jek.
Wszystko to odbywało się jednak w sympatycznej atmosferze i granicach kultury słowa.

Lecz pan Hodowca przegiął stanowczo!
Przekroczył wszelkie dopuszczalne granice!!
A przecież każdy ma swój próg wrażliwości!!!
Nawet ja!!!!

Żeby mnie, starającego się trzymać wysoki TXT standard, zelżyć od młodego, wykształconego, z dużego miasta???
Możesz to sobie wyobrazić?

To już jest naprawdę gruba przesada.
Gdzie administracja? Co na to nasz zgrany kolektyw?- pytam.

Takich ordynarnych wyskoków przecież nie możemy tolerować!!!

Mógłbym oczywiście wystąpić do sądu (15 tysi na ulicy nie leży), ale sądy, jak wiemy, są przeciążone, więc sprawę wziąłem w swoje ręce.

Pozdrawiam serdecznie


-->Yassa

To jest tak duża przesada, że jest aż (nieostrożnie) za duża.

Pozdrawiająco, pozdrawiająco,
referent


Yasso

Przypuszczałam, że ta obelga Cię poruszy do głębi. :)

Ale fakt, skandal. Skandal!

I coś Ty Hodowcy zrobił, że tak zamilkł?
Ciekawe co na to króliki…


Gretchen,

widzę, że dobrze mnie już poznałaś.:)

Ale cóż ja mógłbym uczynić Hodowcy, takiemu wytrawnemu szermierzowi?
Zamilkł taktycznie, by nie zepsuć Merlotowi umizgów.:)

A króliki? Cóż, one nad blogowanie przedkładają seks.
Jak ja im zazdroszczę...:)

Pozdrawiam serdecznie


Yasso

Staram się, prawda, jak mogę. :)

Znaczy, z tego zamilknięcia, żeś potrzebny, to dobra wiadomość dowiedzieć się, że się jest potrzebnym.

Moim zdaniem jednak, Merlot nie ma jeszcze jasnych instrukcji. Co tam moim zdaniem! Sam napisał, że nie ma.

W tej sytuacji zupełnie nie rozumiem jak można sobie pozwalać na bycie królikiem, choćby i Hodowcy.
Chociaż może akurat ja, nie powinnam tego pisać.
Wycofuję :)

Pozdrowienia.


G + Y

Dobre.

Powiem więcej. Średnie.
Tyle, że nic nie posuwa do przodu. A raczej wręcz przeciwnie.

I o to właśnie chodzi, prawda?


Merlot

A w jakiej sprawie Ty do mnie rozmawiasz?

Zresztą, to też wycofuję, znowu odpowiesz (o ile) w taki sposób, żeby zabawa w mijankę trwała. Jak wczoraj, jak wczoraj…

Szczęśliwie czuję się przez Ciebie zwolniona z posuwania czegokolwiek do przodu, ale Ty oczywiście nie ustawaj, nie poddawaj się, działaj.


Gretchen,

odpowiadam jak najpoważniej. Wydawało mi się, ze dość neutralne emocjonalnie poparcie Cię w sprawie dziewczynki nie spowoduje lawiny dywagacji, dotyczących moich intencji.

Pomyliłem się.

Nie ma żadnej mijanki. Posuwanie do przodu nie jest związane z prywatnym konfliktem. Wolałbym rozwiązywać ten konflikt bez pośrednictwa nawet tak sympatycznych bytów wirtualnych jak Yassa i Referent.

Spróbuj się trochę odjeżyć.


Merlot

Pierwsze zdanie pomijam, bo jego treść jest oczywista.

Mijanka była, wczoraj. Ja o jednym, Ty o drugim. Przeczytaj sobie, jak nie wierzysz.

Nie wiem czym jest posuwanie do przodu, nie muszę wiedzieć, zwracam tylko uwagę, że ponownie mówisz o czymś, o czym rozmówca nie ma pojęcia.

Co do prywatnego konfliktu… Minęło trochę czasu i nadal nie zrozumiałeś o czym ja mówiłam, pisałam, czyli w czym rzecz. Już nie liczę, że zrozumiesz.
Jedyne na co było Cię stać, to drwina.
Nawet wczoraj, kiedy napisałeś (cytuję z pamięci) “dzieło Granica”.

Nie jestem najeżona, stoję twardo przy swoim stanowisku i wiem bardzo dokładnie dlaczego.


Gretchen,

drwina pojawiła się niedawno. Po wyczerpaniu innych środków.
I o dziwo działa, bo choć kulawo – rozmawiamy.

Ale na dłuższą metę to nie jest metoda, oczywiście.


Merlot

Jakże się mylisz!

Twoja drwina pojawiła się dawno temu, jakoś tak to szło, żebym się nad sobą nie użalała, bo Druga itede itepe. Ja mam pamięć, że ho ho . Spytaj swojego mentora. Jak tego nie potwierdzi, znaczy w nic mu wierzyć nie można. I tak nie można, ale to taki test. :)))

Więc nie twórz sobie iluzji.

Ja z Tobą nie rozmawiam.

Każdy kto ze mną rozmawiał to potwierdzi.

Nie ze mną te proste numery Merlot, że drwina pojawiła się niedawno, po wyczerpaniu innych środków.
Kpiłeś sobie znacznie wcześniej.

Kpij dalej.Dawaj i się nie oszczędzaj. Po co?

Wszak tak strasznie skrzywdziłam Twoich przyjaciół swomi nierozważnymi opiniami.

Mogłabym, killka tygodni wcześniej, napisać do Ciebie i ty Brutusie , ale jakież to dziecinne, nieprawdaż?

Metody już nie ma, no nie ma.

Się skończyły. Jak to w życiu.

Coś przegapiłeś Merlocie. Też się zdarza.

Życzę (nadal) nieustająco dobrego samopoczucia.


Subskrybuj zawartość