Skąd się brały dzieci we Wrocławiu dawnymi laty, albo brakujące fragmenty „Samych swoich”

Wpis drugi ważny, w którym narrator bawi się konwencją, pokazując, jak historia bawiła się ludźmi

Nosiciel Pana Y (nazwijmy go N, bo ten nosiciel, to wyjątkowo beznadziejnie brzmi) bardzo się śmiał, gdy ten ostatni zaistniał w blogu. Twierdził, że przypadkowość Y bierze się z jego planu, który wcale przypadkowy nie jest. Upierał się, przy okazji, przy tym, że normalni ludzie są przewidywalni, a ich zachowaniami rządzą związki przyczynowo skutkowe.

Pan Y, któremu oversocialized conception of man nie jest obca, ale za to go rozśmiesza, słuchał tego najpierw z roztargnieniem, a potem z przykrością. Jego zdaniem już to, że N przyszedł na świat było tak przypadkowe, jak przypadkowa była historia XX wieku. Uważa i upiera się, że trudno się w tym doszukać jakiegokolwiek porządku, a nawet sensu. Twierdzi, że N myli narracyjne następstwo czasu, ze związkami przyczynowo skutkowymi. I że się mądrzy, w ogólności.

Pan Y dobrze zna okoliczności, poprzedzające pojawienie się N, bo on sam często o nich opowiada, zazwyczaj budując z tego wizję przykrą i pesymistyczną. A Y przeczytał ostatnio na cudzym blogu, że brakuje optymistycznych historii o Polsce, dlatego postanowił opowiedzieć fragment prehistorii swego nosiciela, w trochę lżejszy, niż tamten to czyni, sposób.

Bo było to, trochę tylko ubarwiając, tak:

N nie pojawiłby się na świecie, gdyby jego mamusia nie znalazła się w stosownym czasie we Wrocławiu. To pewne. I w ten sposób dochodzimy do jednego z dziadków N…

Dziadek N to postać mityczna i legendarna. Zapytajcie w Kątach Wrocławskich…
Poleski chłop, rosły (dwa arszyny, werszków dziesięć) i mowny. Jeszcze przed dwudziestką trafiła mu się wojna z sowdepią, więc dosłużył się stopnia podoficerskiego. Potem wrócił na swoje błota i żył jak wszyscy wokół. Tyle, że był może trochę wyższy i bardziej obrotny. Być może właśnie z tej przyczyny, co i raz spadały na niego jakieś obowiązki, które nazwać by można obywatelskimi. No i na dodatek staranie przykładał do polityki rodzinnej.
W wieku 38 lat był zamożnym (jak na tą okolicę) gospodarzem, sołtysem niebogatej gromady, prezesem lokalnej Ochotniczej Straży Pożarnej i ojcem dwóch synów oraz trzech córek. Niechętni mówili, że sołtysem i prezesem był właśnie dlatego, że miał pięcioro dzieci. Z tego samego jakoby powodu kwitło (o ile na błocie coś kwitło) jego gospodarstwo. Po prostu do domu wracać nie chciał, to z nudów robił, co tam było do zrobienia, a może nawet trochę więcej. I tak było do września, który tamtego roku był wyjątkowo ciepły.

We wrześniu do wojska nie trafił (za stary, za dużo dzieci i w ogóle miał dbać o aprowizację). A w drugiej połowie września zestal wezwany do stawienia się w Pińsku. NKWD nie zajęło jeszcze wtedy kościoła, w którym chrzcił dzieci i rezydowało tam gdzie dawniej policja. Szło zasadniczo o rzecz prostą, o roztrzygnięcie kto z pośród „miejscowych” jest Białorusinem, tęsknie wyczekującym ratunku ze Wschodu, a kto nie. Rodzina Dziadka, podobnie jak wielu jego znajomych, uznana zostałą za zdrową, białoruską tkankę społeczną, gotową do przyśpieszonej kolektywizacji. Mówili jak trzeba, byli względnie niebogaci i nawet tożsamość religijną mieli (jak wielu w tamtej okolicy) cokolwiek indyferentną.
Wyjątek uczyniono dla Dziadka i jago najbliższych, przy czym on sam twierdził często, że zadecydowało nie jego sołectwo, ani nawet stopień podoficerski, ale Straż Pożarna, która jako struktura powiązana z Ministerstwem Spraw Wewnętrznych, musiała się tym (tu Dziadek zwykle używal słów brzydkich, choć potrafił zwykle powściągać język) z niebieskimi wyłogami kojarzyć z Dwójką. Czy to prawda, trudno orzec, ale faktem jest, że Dziadek dostał w papierach zapis „Polak”. Oczywiście objęło to także jego żonę, dzieci i nieletniego brata.

To nie był dobry zapis.

Już wkrótce Dziadek odbył daleką podróż. Najdłuższą w życiu. Nad Białe Morze. Nie lubił o tym opowiadać, ale nikt z jego rodziny nie pamiętał, żeby kiedykolwiek później rąbał drewno. Mówił, że już narąbał.
Babcia z dziećmi pojechała do Kazachstanu, ale to historia smutna i Pan Y nie zamierza jej opowiadać. Nie teraz. Może zbyt często ją słyszał od tych, którzy byli wtedy dziećmi? Nieistotne. Tak, czy inaczej dziadek pielił tajgę i z rzadka pisał listy. Po dwóch latach dowiedział się, że już nie musi pielić i może pojechać do Buzułyku.

W zasadzie to była kwestia priorytetów. Dziadek postanowił najpierw odwiedzić żonę i dzieci. I prawie mu się to udało. Tyle tylko, że został złapany za jazdę bez biletu. Jego mętne tłumaczenie, że biletów i tak nikt nie sprzedawał, bo na towarowe nie sprzedawali, a osobowych nie było, nie do końca było satysfakcjonujące dal tych, którym to tłumaczył. Co prawda zatrzymano go jedynie do wyjaśnienia, ale kiedy wyjaśnienie nastąpiło, to nie tylko do Buzułyku, ale nawet do Taszkientu, nie było po co jechać. A do Iranu nie chciano Dziadka puścić. Za to pozwolono mu się zobaczyć z rodziną i dano awans na sierżanta. W ten sposób został żołnierzem Ludowego Wojska Polskiego. Jako sierżant intendentury za bardzo się nie nawalczył. Zdaje się, że był zajęty. Czymś zupełnie innym. Mniejsza. Nie dzisiaj.

Rodzinę repatriował już w 1946. Osiedli w Kątach Wrocławskich. Podobnie jak wielu ich sąsiadów. Nie wszyscy. Jego stryjeczny brat, który został dzięki woli NKWD został Białorusinem, dożył swych dni w Pińsku. Nigdy nie pozwolono mu wyjechać za granicę. Jeden z lemieszewickich sąsiadów Dziadka zdążył do Andersa. Trafił do Anglii. Jego rodzina nigdy nie mogła się repatriować. Inny został w Uzbekistanie. Ten cmentarz, ze wszystkimi honorami, odwiedziły rodziny w tym roku. Po raz pierwszy.
Ale jest to, mimo wszystko, historia optymistyczna, bo przecież dobrze się kończy. Tak się korzystnie złożyło, że we Wrocławiu była najlepsza w Polsce szkoła zawodowa dla głuchoniemych. I tam, pod koniec lat pięćdziesiątych śliczna głuchoniema dziewczyna, poznała przedwcześnie łysiejącego głuchoniemego chłopaka. I już. To jest dobra historia, choć można ją opowiadać inaczej.

Jeśli ktoś w tej historii nie widzi przypadków, a znajduje związki przyczynowo skutkowe, to – zdaniem Pana Y – sam jest sobie winien.
On sam zastanawia się, czy opowiedzieć historie, wyjaśniające, dlaczego Dziadek tu opisywany, nie był wcale Dziadkiem dla N Ulubionym. A ponieważ dziecko tegoż zdobyło adres tekstowiska, to szanse na opowiadanie o tym, jak to nieposzanowanie szóstego przykazania spowodowało, że na starość Dziadek został przemytnikiem, nie są znaczne, chociaż historie te traktowały by prawdopodobnie o przypadkach, bez których nie byłoby tego dziecka.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Yayco

Sam tytuł to “śfynstwo”.

A tera czytam dalej.
Grant’s – jak na razie.

Igła – Kozak wolny


Panie Autorze

Nauka juz dawno opracowala matematyczny wzor na splodzenie dziecka.

Wykorzystujac algorytm:

dziecko + zapalki = pozar,

odpowiednio go przeksztalcamy:

dziecko = pozar – zapalki

Proste? Proste.

It`s good to be a (un)hater!


Powiem tak

Historia oczywiście banalna, jak to u nasz w Polsce.

Mnie oczywiście zachwyciła, ale niby, kto ja jestem?
No, więc, zjadłem kartofle z sosem i żeberkami, jako jarzynka była kapusta z grzybami.
Sam pan powiedz, czy znasz Poleszuka u któreho nie stała w chałupie, w sieni, beczka z kapustą?
I jak po tym, przeczytałem drugi raz, sącząc 2giego Grant’sa , to pomyślałem sobie że w jakiejś Anglii czy innej Brukseli wyglądałoby to jak bohaterstwo. Ale co oni tam wiedzą.
Sam pan powiedz.
Co?

Igła – Kozak wolny


Panie Igło,

Bohaterstwo? Też coś. Nikt tak nie myśli przecież. Ale wie Pan co?
Ja nie znam ludzi bardziej zadowolonych z życia niż te dzieci Kazachstan pamiętające. Oni jak wrócili, to już zawsze byli zadowoleni. Świat ich wkurwiał i komuszyzm, ale tak naprawdę byli zadowoleni.
A co do kapusty, to Panu powiem, że obok beczek z kapustą (bo było kilka, a to z jabłuszkiem, a to z marchewką, a to z piercem ostrym) stała jeszcze beczka z kiszonymi grzybami. Ze ćwierć wieku tego cuda nie jadłem…

prostacki empirysta


Panie Yayco

Powiem tak.
Ja o nich, tych kiszonych grzybach, ino słyszałem, tak jak i o solonych, bo też takie są.

Ostatnią kiszeninę, dobroć i niebo w gębie, jaką jadłem ( niebanalna ), to był czosnek kiszony w soku z granatów, z Kaukazu.
Ja pare razy, sam, usiłowałem kisić czosnek, sam w sobie. Nie jest dobry. Gorzki.
Jeżeli jeszcze kisicie( żona w domu ) ogórki to polecam dać na słoika ogórków główkę czosnku, tak jak leci, ino opłukaną. Miód to jest ale po 2 miesiącach.

Bohaterstwo?
Panie, jak królowa nie ma kasy na wojnę i na mleko do herbaty ( w czasie wojny ) to się wojny nie prowadzi, no i Orderów Podwiązki tyż się nie rozdaje ( za bohaterstwo).

I tyle.

Igła – Kozak wolny


Igło,

czosnek to umie kisić mój kolega, który jego razem z papryką (ale jakąś przebieraną, nie byle jaką, bodaj czy nie węgierską, bo taka jest podługowata) w kamionkowe naczynia kładzie.
Ja to kiedyś ogórki kisiłem, ale już zaniechałem. Ale teściowa kisi, to jej powiem o tej metodzie.

prostacki empirysta


Zaniedbałem się w ...

@czytelnictwie. Na razie ślę pozdrowienia zaległe; wrócę tutaj [email protected]

Panie Referencie,

Pański sardoniczny udział zawszemile jest widziany

prostacki empirysta


Panie Yayco, ...

... przeczytałem z uwagą i dużym zainteresowaniem. Potwierdzam, historia ważna. Chętnie przeczytałbym jej ciąg dalszy albo przynajmniej wybrane elementy ciągu dalszego, ponieważ rozstrzygnięcie w tej chwili, czy mamy do czynienia z następstwem czasowym narracji (jakiej narracji), czy z ciągiem przyczynowo-skutkowym - jest niemożliwe. Potrzeba więcej danych :-). Przy okazji pozdrawiam wszystkich, nie tylko Pana - Panie Yayco... :-) Po drugie jest Pan zdecydowanie niedocenionym pisarzem. Uważam, że jako literat albo łże-literat niesie Pan ze sobą gigantyczne zagrożenie dla sławy i fortuny Aspika i mojej. Będę musiał na Pana uważać :-)! Po trzecie, moja rodzina z Wołynia. W podróży po Polsce, którą bolszewia zwała repatriacją (sic!), mój dziadek z rodziną też zaczepił o Wrocław. Na krótko. Przeniósł się potem w inne rejony. I tam został.

Referencie Pochlebny,

pisarzem to ja jestem żadnym. I na dodatek, a może : i co gorsza, niepiszącym. W tym zakresie, to akurat nie tylko pisarzem. A Panów twórczość tylko dla mnie wzorem być może. Dyscypliny, pomyślunku i stylu.
Choć przyznam, że myśl o pastiszu chandlerowskiego kryminału chodzi mi po głowie już od lat. Ale nie sądzę. Nie przy Panu.

Czy Pan zauważył, że jednym z elementów kresowego spadku jest narracyjność?
Ja zawsze staram się opowiadać historie. Krótkie i długie. Nawet jak rozmawiam, to mniej jest w tym dialogu niż opowiadania.
Jednego tylko nie pojąłem (może dlatego, że jadłem i krew z mózgu w trzewia mi uciekła, dla trawienia), kogo Pan tak żwawo pozdrawiasz?
prostacki empirysta:


Nikogo nie pozdrawiam ...

... tak mi się napisało. :-))) Napisało się "i co mu zrobisz". Jak się napisało. Dziękuję za docenienie mojej pożal się jednak Boże pisaniny (niech Pan cały pamięta, że w S24 mówią o nas - kółko wzajemnej adoracji). "Chandlera" absolutnie niech Pan pisze, zadanie to potwornie trudne, mimo że z pozoru język prostu i schematyczny. Ale imitować lub parodiować Chandlera, to ja sobie nie wyobrażam. Detale, opisy i... humor. Czarny taki, prześmiewczy, ponury. Jestem bardzo ciekawy, co Panu wyjdzie... Ma Pan we mnie czytelnika. Może coś w tym być, że narracyjność wiąże się w jakiś specjalny sposób z Kresami. Na pewno są jednostkowe przypadki, które to potwierdzają. Empirycznie :-). Czyżby Pan chciał jednak przez to powiedzieć, że wierzy Pan w następstwa przyczynowo-skutkowe a nie rwący do przodu i meandrujący czas. Hm... To ja już nie wiem, jak to jest. co potwierdza empiria... Pozdrawiam,

Panowie

A wracając do gruzińskiego ( i innych ) pisaliście już o tym tylko nie pamiętam gdzie.
Dziś nic nie pamiętam, jakoś tak mam ( dziś ).

Co myślicie o piciu wina z wodą a w lecie z lodem?

Tak dla zdrowotności i ukojenia, mniej dla smaku.

A gruzińskie właśnie piję. Półsłodkie i dolałem trochę wody. I wcale słodyczy nie czuję więcj cierpkości mi na podniebieniu zostaje.

Igła – Kozak wolny


Panie Referencie,

ja, to w żadne tam związki przyczynowo skutkowe nie wierzę. Ale ten, co mnie wymyślił (pisałem już o tym) ma z tym pewien kłopot. Zazwyczaj załatwia to metodologią, twierdząc, że on bada te związki jak są, a braku związków, przypadku i innych sił nie neguje (trzeba zaznaczyć, że w niedziele uczęszcza), ale prywatnie. Natomiast zawodowo, to on narzędzi nie ma, aby potwierdzić, albo nawet i zaprzeczyć. Więc stanowiska stanowczego nie zajmuje.

A z Chandlerem się zobaczy. Szanse małe. Już prędzej napiszęj, ak dziadek został przemytnikiem na starość, albo jak drugi z niewoli uciekł, a potem ją gonił, żeby wrócić.
prostacki empirysta:


Panie Igło,

ja wina z wodą nie piję, bo nie lubię, ale za grzech nie mam. Dla uspokojenia, to w lecie piję albo rakiję z wodą (ale mi się rakija prawdziwa skończyła, psia jucha), albo też czeski wynalazek, który się nazywa „beton” bo to jest becherovka z tonikiem.
Ale latem to ja jestem zasadniczo spokojniejszy, bo do roboty nie muszę uczęszczać.

prostacki empirysta:


Hmm

Od tonicu mnie mgli. Za słodki.
Chyba do jareckiego wrócę. Co zrobić cham jestem. Chciałem Referenta nasladować ale gdzie mnie do niego.

Igła – Kozak wolny


No, jak tak,

to tylko podstawowy koktajl można panu zalecić.
Znaczy: spirytus z wodą.

prostacki empirysta:


"Szprycer" to się nazywa ...

po naszemu, takie zimne białe wino z wodą sodową. Jak gorąco ludzie to piją... Ja, jak Pan Yayco - wina nie chrzczę, na pewno nie wytrawnego. Panie Igło, daj Pan spokój z tą kulturą...

jeszcze jest "świeczka"

wino z kolą, popularne na Słowacji…

Ale tak jakoś mi się widzi, że Panu Igle to w gorący dzień pastis by pasował, jakby chciał przerwę od tego jareckiego latem robić. Albo gdyby Nowy Rok pojechał witać w jakiej Tunezji czy innym Egipcie. Chociaż jakoś nie widzę Pana Igły na plaży pod piramidami, raczej przemierzającego pustynie niczym emir Rzewuski na białym arabie pożyczonym od Nicponia. I machającego szaszką nad głową, ku przerażeniu niewiernych.

Panom też pięknych snów życzę


No, na już widzę,

jak Igłą anyżowkę pije. Widzę i się kulam od tego widoku. Ze śmiechu.
Pani też spokojnej nocy, Pani Jull…
prostacki empirysta:


Przepraszam, ze sie wtracam, ale moze panowie napija sie tego?

darmowy hosting obrazków

It`s good to be a (un)hater!


Panie Szaleńcze,

po takiej zachęcie? Przed Świętami?
prostacki empirysta:


Y.

Zwłaszcza przed:-)

It`s good to be a (un)hater!


Subskrybuj zawartość