Dublin, dnia 12 lutego 2008 r.



Szanowna Pani Grażyna Grześkowiak
Radna Miasta



Serdecznie dziękuję za widokówkę z Helu i życzenia zdrowia. Pamiętam, że zawsze wspominała Pani o dwóch marzeniach. Najbardziej chciała Pani, aby Miasto stanęło wreszcie na nogi i wyzwoliło się z resztek komuny, która wciąż czai się u nas na każdym kroku. To ciągle przed Panią. Drugie marzenie, doskonale je pamiętam, jakbym Panią teraz słyszał – „zobaczyć polskie morze”.

Nigdy nie widziałem polskiego morza. Nie wiem, czy jest ładne. Wydaje mi się jednak, że wszystkie morza są ładne.

Zwierzę się Pani, że nie podoba mi się ten Dublin. Jeszcze nie wiem dlaczego, ale zdecydowanie mi się nie podoba. Na każdym kroku spotykam Polaków. Obczyzna napędza w ludziach coś dziwnego. Staramy się wzajemnie unikać, podobnie jak obchodzi się obcego. Dzieje się to na takiej samej zasadzie, na jakiej zwykle podajemy sobie rękę. Bo, równie dobrze moglibyśmy podać sobie rękę! Nie spodziewałem się, że tak to będzie wyglądało. Nie wiem, czy Pani rozumie, o co mi chodzi?

Dziękuję, że nawiązała Pani do sprawy donosów. Podejrzewam, że pisał je Młodożeniec. Po co? Nie mam pojęcia. Jeżeli mogę prosić – niech Pani zbada skąd W. Karpik miał te wszystkie kłamliwe informacje na mój temat, kto mu dosyłał paszkwile i przede wszystkim – to może być trop – dlaczego z takim uporem stara się pozbyć z komendy Kuli. Wiem, że Pani też nie przepadała za Kulą. Nie będę go bronił. Czasami zachowywał się dziwnie. Fakt. Miał okresy, kiedy był wręcz nie do zniesienia. Dziwak. Tak, raczej dziwak. Tylko, wie Pani, tym razem nie chodzi o Kulę i jego humory, ale o Karpika! O Karpika, Przybyłka, Magdalińskiego i… być może samego Kosarza! Kosarza! Przecież Kosarz musi wiedzieć, co zamyśla Karpik i dlaczego pozbywa się ludzi z ratusza, z Miasta. Nie zdziwiłbym się, gdyby na koniec się okazało, że w tej sprawie istotny jest tylko Kosarz! Zresztą nie wiem. To nie na mój referencki rozum. Wiem jedno, w donosach na mnie nie ma słowa prawdy!

Myślę czasami, co by było, gdyby udało się Pani wówczas dokończyć lustrację w urzędzie. Ile trosk by nam to dzisiaj oszczędziło. Ile z tych twarzy nie musielibyśmy dalej oglądać. Zastanawiam się, dlaczego Pani to wszystko zostawiła i dlaczego ludzie Pani nie poparli. Znaczy – mieszkańcy Miasta. Szkoda, i to wielka. Druga okazja może się nie zdarzyć. Chociaż, nie wiem czy Pani pamięta, jak Kosarz w kampanii wyborczej obiecywał otwarcie archiwów… Tak, już to widzę, jak je otwiera. Razem z Karpikiem. Z pochodnią w dłoni.

Zawsze chciałem Panią przeprosić, że w stenogramach pisałem o Pani per „obywatelka”. O wszystkich tak pisałem. Do jednych pasowało jak ulał, do innych nieco mniej, do niektórych nie pasowało w ogóle. Kosarz wydał mi takie polecenie. Nie starczyło mi charakteru, żeby zaprotestować.

Nie przeczytałem jeszcze Pisma Świętego, które podarowała mi Pani na pożegnalnym spotkaniu w ratuszu. Było mi bardzo miło. Naprawdę. Dziękuję. Pismo trzymam na honorowym miejscu, obok innych książek, które zabrałem ze sobą. Same grube tomiszcza. Postanowiłem, że nie będę już czytał byle czego. Tylko kamienie milowe. Szkoda czasu na epigonów i oszustów.

Pozdrawiam Panią serdecznie. Mam nadzieję, że niczym Pani nie obraziłem. Ślę ukłony,

referent Bulzacki