Dostałem urlop. Kierownik mój chciał mnie wysłać na wczasy pracownicze, pod gruszę w Juracie, ale udało mi się wynegocjować, że wezmę tydzień urlopu bezpłatnego. Obiecałem też, że wcześniej dokończę pracę za szwagra kierownika, który – tak się złożyło – robi za nocnego stróża w kotłowni miejskiej. Koleżeńska przysługa. Nic to. Warunki przyjąłem, bo nie lubię tych wczasów po gruszą.

Będę wypoczywał aktywnie, czyli czytał i pisał. Wysiłkiem fizycznym się brzydzę. Wziąłem ze sobą traktat lizboński, Biblię i roczną prenumeratę Wysokich Obcasów. Wreszcie ocenię, kto ma rację. Nie mogę już tego odkładać. Muszę w końcu wyrobić sobie zdanie.

Jakby coś tam i siam, klucze ma Pani MEP. Jej proszę o wszystko pytać.

Pa, pa,
referent

----------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zanim pójdę, jeszcze słowo o winie, które piłem kilka dni temu.


Quinta Do Vale Meão Douro Meandro (2005)

Czerwone wina z doliny rzeki Douro (Duero - hiszp.) mają renomę. W Polsce łatwiej o wino z hiszpańskiej części regionu, ale - jak widać - trafiają się też wyroby portugalskie.

Moje Meandro to kupaż - 30% Touriga Nacional, 30% Tinta Roriz, 30% Touriga Franca, 5% Tinta Barroca and 5% Tinta Amarela.

Muszę zacząć od sprawy najważniejszej, która przesądza o powodzeniu całego przedsięwzięcia. Otóż: Meandro musi kilka godzin odstać!

Picie go zaraz po otwarciu butelki nie ma najmniejszego sensu. Zostanie tylko nieprzyjemny posmak w ustach i kołek zamiast języka. Może przesadzam, ale nie tak znowu bardzo. Słowem, trzeba dać mu pooddychać, a jeżeli ktoś jest wyjątkowo niecierpliwy - użyć karafki. Najlepiej jednak otworzyć butelkę z rana i pozwolić jej poczekać do - powiedzmy - późnych godzin popołudniowych. Przypomnieć sobie o nim ze dwie godziny po spóźnionym obiedzie.

W kieliszku wino ma głęboki ciemnoczerwony, purpurowy kolor. Nie przechodzi przez nie światło. Przynajmniej z punktu widzenia ludzkiego oka.

Nie jest mocno zbudowane. Bywa, że wina, które mają 14% są aż gęste i buchają aromatem. To wydaje się ciekawsze. Płynne, może lekko wodniste, po ściance kieliszka spływa wąskimi łzami. Wreszcie - ma osobliwy zapach.

O zapachu muszę napisać więcej, drukowanymi literami. Początkowo nie wiadomo o co chodzi. W nosie zostaje coś nieprzyjemnego, jakiś chaotyczny zestaw, przywodzący na myśl pleśń albo zepsuty korek. To jednak pozór. Z czasem, kiedy wino otwiera się coraz bardziej, pojawia się silny zapach suchej ziemi, popiołu i wyraźny pieprz. Nie ma w nim nic organicznego, żadne kwiaty, owoce czy zioła. Tylko pieprz i ziemia.

Przyznaję, że jestem łasy na takie atrakcje. Ale to jeszcze nie koniec. Minęło kilka godzin, został już tylko jeden kieliszek, i co się dzieje? Pojawiła się subtelna nuta owocowa. Jeżyny, suszone śliwki, może też karmel? Ciekawe...

Dłuższe oddychanie wyraźnie winu służy. Wraz z ewolucją bukietu, w smaku wyczuwalna staje się stosunkowo intensywna kwasowość. Nie powiem, przyjemna; może dlatego, że nieoczekiwana. Ale po kolei.

Smakiem rządzi niezmienna, mocno zarysowana, sprężysta goryczka. W pierwszym momencie wino jest wręcz trudne. Zmysły kalibrują się powoli, a wrażenie cierpkości i ściągnięcia jest dosyć agresywne i nieprzyjemne. Łatwo można temu zaradzić. Nie ulega wątpliwości, że mamy do czynienia z winem, które lubi towarzystwo jedzenia. Pasztet z gęsi, jakiś tłusty ser, suszony pomidor w oliwie. Nic prostszego. Tak zaopatrzeni możemy tylko wygodnie usiąść i wypić butelkę do końca. Potem pójść po następną... Ale nawet bez wspomagania jedzeniem, wino powoli łagodnieje i - ciągle wyraziste - daje się pić z dużą przyjemnością.

W sumie dobry zakup. Poważne wino za nieduże pieniądze. Jedna butelka, to jednak za mało, aby dobrze się z nim poznać.