Skończyłem czytać polecany przez Pana tekst. Mam pewne uwagi:
Na stronie 14 autor pisze, że możliwość kreacji pieniądza przez banki komercyjne wzmacnia amplitudę cykli koniunkturalnych. Nie bardzo wiadomo, dlaczego banki rozdmuchują bądź gaszą akcję kredytową. A jest to skutek stadnego reagowania na bodźce i braku widzenia odroczonych skutków swoich decyzji przez szefów banków. Podgrzewanie koniunktury, gdy jest rozpalona i chłodzenie gdy wystygła jest charakterystyczne dla anglosaskiego sposobu działania.
Na stronach 14 i 15 autor pisze, że ostrzeżenia o przegrzaniu gospodarki, nie powodowały ograniczenia akcji kredytowej. Otóż, gadanie rzadko przekłada się na efekty. Natomiast znaczące podniesienie podatku od nowych kredytów załatwiłoby sprawę od ręki.
Na stronie 16 autor pisze o emitowaniu depozytu, czy zobowiązania. Co to znaczy?
Bardzo mądre zdanie jest na stronie 17: „…gwarancja państwowa zachęca […] do ryzykownych kredytów, co […] zwiększa ryzyko upadku […] banków i kryzysu.”
Na stronie 18 autor pisze o podejmowaniu przez banki komercyjne ryzyka, „które naraża je na większe prawdopodobieństwo upadku.” Tak, jakby „większe prawdopodobieństwo upadku” było jakimś zagrożeniem, a nie wskaźnikiem. Nie wiem, czy jest to bełkot oryginału, czy tłumacza, niemniej zagrożeniem jest upadek banku, a nie jego prawdopodobieństwo.
Na stronie 22 jako metody wprowadzania pieniądza na rynek są wymienione: „zakup obligacji skarbowych, zwiększenie wydatków rządu, obniżenie podatków, pożyczki dla banków lub poprzez kombinację tych metod.” Założenie, że rząd się może zadłużać jest zgodne z praktyką, ale przedstawiając metodę uzdrowienia systemu finansowego, należy założyć, że rząd nie ma prawa zaciągać kredytu u nikogo innego niż podatnicy i w postaci innej niż przedterminowe wpłacenie podatku.
W okresie przejściowym, bank centralny przejmie depozyty płatne na żądanie od banków komercyjnych, w zamian za co, bank centralny „uzyska roszczenie o tej samej wartości wobec depozytów przejmowanych od każdego z banków. Roszczenia te, określone terminem Zobowiązań Konwersyjnych […], a banki spłacałyby je stopniowo Bankowi Centralnemu przez okres kilku lat.” A co zrobi bank centralny jeśli po przekazaniu depozytów, bank komercyjny ogłosi bankructwo? Zobowiązania zostaną po stronie banku centralnego, a nie będzie od kogo ściągać „zobowiązań konwersyjnych”! Plan wygląda świetnie, tylko nie przewiduje prostych sposobów uniknięcia ponoszenia kosztów przez banksterów.
Objawami niekompetencji językowej tłumacza nie będę się zajmował. Nie warto.
Na stronie 32 autor postanowił zdefiniować pieniądz. Jest to tak kuriozalna definicja, że powinna powodować zarzucenie dalszego czytania tego bełkotu. Za czasów prl-u mieliśmy dwie waluty: złoty i dolar. W złotych i tylko w złotych można było płacić podatki, zaś do wszystkich innych celów, którym służy pieniądz stosowano dolar, który był zarówno miarą wartości jak i środkiem gromadzenia zasobów. Niemniej zgodnie z definicją autora, to złoty był w prl pieniądzem, a nie dolar!
Na stronie 34 „Istotną funkcją CBI jest bycie „bankierem banków”. Funkcja ta obejmuje udostępnianie bankom […] rachunków […]. Te rachunki […] pozwalają bankom […] na dokonywanie […] rozliczeń […].” Ciekawe, jak radzono sobie w czasach sprzed powstania banków centralnych?!
Na stronie 37 autor oburza się, że banki mogą używać depozytów jako środków finansowania akcji kredytowej. Przecież to jest rola banku! Udzielanie kredytu z powierzonych środków!
Na stronie 38 autor pisze o przychodach z tytułu emisji banknotów i monet. Mój komentarz sprowadza się do pytania o pokrycie „pieniądza” emitowanego przez bank centralny. Bo jeśli jest to „pieniądz” umowny, czy jak go tam ekonomiści zwą, to nie ma sensu nim zastępować innego umownego „pieniądza”.
Na stronie 79 autor pisze, „że depozyty w bankach muszą być gwarantowane przez państwo na koszt podatników.” Jest to oczywista nieprawda.
Na stronie 84 autor pisze: „Gdy banki potrzebują płynnych środków, CBI nie może odmówić im rezerw.” Taki pogląd można było głosić przed rokiem 2008. Jeśli dostarczanie rezerw na żądanie nie zapobiegło kryzysowi 2008, to utrzymywanie, że jest to sposób na realizację celu banku centralnego świadczy o ograniczonych zdolnościach intelektualnych autora. Planowanie terapii na podstawie błędnej diagnozy ma małe szanse na bycie skutecznym.
Na stronie 91 autor pisze, by „były w 100-procentach pokryte bezpiecznymi i płynnymi aktywami, najlepiej rządowymi obligacjami.” Jak już pisałem, rząd nie powinien mieć prawa się zadłużać, więc trzeba wymyślić coś innego.
Na stronie 93 autor omawiając model „bankowości ograniczonych celów” pisze o „…bankach […], a więc firmy sektora finansowego i […] ubezpieczeniowe…” nie wskazując nigdzie czy takie rozumienie terminu „bank” obowiązuje w całym tekście, czy tylko w rozdziale poświęconym „bankowości ograniczonych celów”.
Na stronie 94 autor pisze „Wszelkie papiery wartościowe w systemie LPB podlegałyby ocenie przez Urząd Usług Finansowych (FSA).” Już to powinno skreślać omawianą metodę „bankowości ograniczonych celów”, bo uzależnianie czegokolwiek od decyzji urzędników jest błędem. „Za to” rozbudowa biurokracji też nie jest rozsądna.
Na stronie 95 autor pisze, „że system finansowy działający na zasadzie Bankowości Ograniczonych Celów nie mógłby upaść.” Wiara w to, że można stworzyć system finansowy, jaki nie może upaść, jest tak samo sensowna jak wiara w potwora spaghetti. Każdy system stworzony przez człowieka może zostać przez innego człowieka nadużyty i doprowadzony do upadku czy bankructwa.
Na stronie 97 autor pisze „Propozycja Pieniądza Suwerennego, choć bazująca na oryginalnej pracy Irvinga Fishera i jej wariantach, posiada swoje niepowtarzalne cechy.” Przecież to jest bełkot!
Na stronie 98 autor powtarza to, co już chwaliłem, a było zamieszczone na stronie 17.
Na stronie 113 autor pisze „Pieniądz ten może być pożyczany bankom, bankom regionalnym lub firmom udzielającym pożyczek peer-to-peer (bezpośrednich)…”. Rodzi się pytanie jak to się ma do definicji banków ze strony 93? Czyżby „banki regionalne i firmy udzielające pożyczek bezpośrednich” nie były „firmami sektora finansowego”?
Na stronie 120 autor pisze „…CBI mógłby zezwolić bankom na redukcję ich nadmiernych funduszy poprzez szybszą spłatę części ich Zobowiązań Konwersyjnych. Spowodowałoby to skuteczną redukcję podaży pieniądza.” Skąd założenie, że bank będzie chciał jak najszybciej spłacić zobowiązanie konwersyjne? To, że bank centralny się zgodzi na wcześniejszą spłatę, to nie znaczy, że dłużnikowi wyjdzie, iż opłaca się spłacić zobowiązanie konwersyjne, a nie zwiększyć akcję kredytową. Kolejna dziura w rozumowaniu autora opracowania.
Na stronie 123 autor pisze „Rząd będzie musiał mniej się zadłużać…”, co jest oczywistym nonsensem, bo rząd nie musi się zadłużać, a nawet powinien mieć zakazane zadłużanie się, o czym pisałem powyżej.
Na stronie 124 autor pisze „…Rachunki Transakcyjne w CBI będą oferować ich wolną od ryzyka alternatywę, wygodniejszą w użyciu, niż gotówka.” To, że alternatywa to co najmniej dwa elementy, z których trzeba wybrać jeden, to pikuś. Natomiast wiara, że istnieje coś nieobarczonego ryzykiem, to wiara w potwora spaghetti. Wystarczy jeden szaleniec z dostępem do systemu informatycznego banku centralnego i ryzyko utraty środków z rachunków transakcyjnych rośnie niebotycznie.
Na stronie 125 autor pisze „W systemie pieniądza suwerennego proces wymiany ISK na walutę obcą pozostaje w istocie taki sam, jak w systemie rezerwy cząstkowej.” Zatem „dobry” „pieniądz suwerenny” będzie wymieniany na inne waluty jak „niedobry” „pieniądz komercyjne”. Gdzie tu sens, gdzie logika. Gdyby „pieniądz suwerenny” mógł być wymieniany tylko na inny „pieniądz suwerenny” mogłoby to mieć jakiś sens. W przeciwnym razie jest to absurd.
Panie Piotrze!
Skończyłem czytać polecany przez Pana tekst. Mam pewne uwagi:
Na stronie 14 autor pisze, że możliwość kreacji pieniądza przez banki komercyjne wzmacnia amplitudę cykli koniunkturalnych. Nie bardzo wiadomo, dlaczego banki rozdmuchują bądź gaszą akcję kredytową. A jest to skutek stadnego reagowania na bodźce i braku widzenia odroczonych skutków swoich decyzji przez szefów banków. Podgrzewanie koniunktury, gdy jest rozpalona i chłodzenie gdy wystygła jest charakterystyczne dla anglosaskiego sposobu działania.
Na stronach 14 i 15 autor pisze, że ostrzeżenia o przegrzaniu gospodarki, nie powodowały ograniczenia akcji kredytowej. Otóż, gadanie rzadko przekłada się na efekty. Natomiast znaczące podniesienie podatku od nowych kredytów załatwiłoby sprawę od ręki.
Na stronie 16 autor pisze o emitowaniu depozytu, czy zobowiązania. Co to znaczy?
Bardzo mądre zdanie jest na stronie 17: „…gwarancja państwowa zachęca […] do ryzykownych kredytów, co […] zwiększa ryzyko upadku […] banków i kryzysu.”
Na stronie 18 autor pisze o podejmowaniu przez banki komercyjne ryzyka, „które naraża je na większe prawdopodobieństwo upadku.” Tak, jakby „większe prawdopodobieństwo upadku” było jakimś zagrożeniem, a nie wskaźnikiem. Nie wiem, czy jest to bełkot oryginału, czy tłumacza, niemniej zagrożeniem jest upadek banku, a nie jego prawdopodobieństwo.
Na stronie 22 jako metody wprowadzania pieniądza na rynek są wymienione: „zakup obligacji skarbowych, zwiększenie wydatków rządu, obniżenie podatków, pożyczki dla banków lub poprzez kombinację tych metod.” Założenie, że rząd się może zadłużać jest zgodne z praktyką, ale przedstawiając metodę uzdrowienia systemu finansowego, należy założyć, że rząd nie ma prawa zaciągać kredytu u nikogo innego niż podatnicy i w postaci innej niż przedterminowe wpłacenie podatku.
W okresie przejściowym, bank centralny przejmie depozyty płatne na żądanie od banków komercyjnych, w zamian za co, bank centralny „uzyska roszczenie o tej samej wartości wobec depozytów przejmowanych od każdego z banków. Roszczenia te, określone terminem Zobowiązań Konwersyjnych […], a banki spłacałyby je stopniowo Bankowi Centralnemu przez okres kilku lat.” A co zrobi bank centralny jeśli po przekazaniu depozytów, bank komercyjny ogłosi bankructwo? Zobowiązania zostaną po stronie banku centralnego, a nie będzie od kogo ściągać „zobowiązań konwersyjnych”! Plan wygląda świetnie, tylko nie przewiduje prostych sposobów uniknięcia ponoszenia kosztów przez banksterów.
Objawami niekompetencji językowej tłumacza nie będę się zajmował. Nie warto.
Na stronie 32 autor postanowił zdefiniować pieniądz. Jest to tak kuriozalna definicja, że powinna powodować zarzucenie dalszego czytania tego bełkotu. Za czasów prl-u mieliśmy dwie waluty: złoty i dolar. W złotych i tylko w złotych można było płacić podatki, zaś do wszystkich innych celów, którym służy pieniądz stosowano dolar, który był zarówno miarą wartości jak i środkiem gromadzenia zasobów. Niemniej zgodnie z definicją autora, to złoty był w prl pieniądzem, a nie dolar!
Na stronie 34 „Istotną funkcją CBI jest bycie „bankierem banków”. Funkcja ta obejmuje udostępnianie bankom […] rachunków […]. Te rachunki […] pozwalają bankom […] na dokonywanie […] rozliczeń […].” Ciekawe, jak radzono sobie w czasach sprzed powstania banków centralnych?!
Na stronie 37 autor oburza się, że banki mogą używać depozytów jako środków finansowania akcji kredytowej. Przecież to jest rola banku! Udzielanie kredytu z powierzonych środków!
Na stronie 38 autor pisze o przychodach z tytułu emisji banknotów i monet. Mój komentarz sprowadza się do pytania o pokrycie „pieniądza” emitowanego przez bank centralny. Bo jeśli jest to „pieniądz” umowny, czy jak go tam ekonomiści zwą, to nie ma sensu nim zastępować innego umownego „pieniądza”.
Na stronie 79 autor pisze, „że depozyty w bankach muszą być gwarantowane przez państwo na koszt podatników.” Jest to oczywista nieprawda.
Na stronie 84 autor pisze: „Gdy banki potrzebują płynnych środków, CBI nie może odmówić im rezerw.” Taki pogląd można było głosić przed rokiem 2008. Jeśli dostarczanie rezerw na żądanie nie zapobiegło kryzysowi 2008, to utrzymywanie, że jest to sposób na realizację celu banku centralnego świadczy o ograniczonych zdolnościach intelektualnych autora. Planowanie terapii na podstawie błędnej diagnozy ma małe szanse na bycie skutecznym.
Na stronie 91 autor pisze, by „były w 100-procentach pokryte bezpiecznymi i płynnymi aktywami, najlepiej rządowymi obligacjami.” Jak już pisałem, rząd nie powinien mieć prawa się zadłużać, więc trzeba wymyślić coś innego.
Na stronie 93 autor omawiając model „bankowości ograniczonych celów” pisze o „…bankach […], a więc firmy sektora finansowego i […] ubezpieczeniowe…” nie wskazując nigdzie czy takie rozumienie terminu „bank” obowiązuje w całym tekście, czy tylko w rozdziale poświęconym „bankowości ograniczonych celów”.
Na stronie 94 autor pisze „Wszelkie papiery wartościowe w systemie LPB podlegałyby ocenie przez Urząd Usług Finansowych (FSA).” Już to powinno skreślać omawianą metodę „bankowości ograniczonych celów”, bo uzależnianie czegokolwiek od decyzji urzędników jest błędem. „Za to” rozbudowa biurokracji też nie jest rozsądna.
Na stronie 95 autor pisze, „że system finansowy działający na zasadzie Bankowości Ograniczonych Celów nie mógłby upaść.” Wiara w to, że można stworzyć system finansowy, jaki nie może upaść, jest tak samo sensowna jak wiara w potwora spaghetti. Każdy system stworzony przez człowieka może zostać przez innego człowieka nadużyty i doprowadzony do upadku czy bankructwa.
Na stronie 97 autor pisze „Propozycja Pieniądza Suwerennego, choć bazująca na oryginalnej pracy Irvinga Fishera i jej wariantach, posiada swoje niepowtarzalne cechy.” Przecież to jest bełkot!
Na stronie 98 autor powtarza to, co już chwaliłem, a było zamieszczone na stronie 17.
Na stronie 113 autor pisze „Pieniądz ten może być pożyczany bankom, bankom regionalnym lub firmom udzielającym pożyczek peer-to-peer (bezpośrednich)…”. Rodzi się pytanie jak to się ma do definicji banków ze strony 93? Czyżby „banki regionalne i firmy udzielające pożyczek bezpośrednich” nie były „firmami sektora finansowego”?
Na stronie 120 autor pisze „…CBI mógłby zezwolić bankom na redukcję ich nadmiernych funduszy poprzez szybszą spłatę części ich Zobowiązań Konwersyjnych. Spowodowałoby to skuteczną redukcję podaży pieniądza.” Skąd założenie, że bank będzie chciał jak najszybciej spłacić zobowiązanie konwersyjne? To, że bank centralny się zgodzi na wcześniejszą spłatę, to nie znaczy, że dłużnikowi wyjdzie, iż opłaca się spłacić zobowiązanie konwersyjne, a nie zwiększyć akcję kredytową. Kolejna dziura w rozumowaniu autora opracowania.
Na stronie 123 autor pisze „Rząd będzie musiał mniej się zadłużać…”, co jest oczywistym nonsensem, bo rząd nie musi się zadłużać, a nawet powinien mieć zakazane zadłużanie się, o czym pisałem powyżej.
Na stronie 124 autor pisze „…Rachunki Transakcyjne w CBI będą oferować ich wolną od ryzyka alternatywę, wygodniejszą w użyciu, niż gotówka.” To, że alternatywa to co najmniej dwa elementy, z których trzeba wybrać jeden, to pikuś. Natomiast wiara, że istnieje coś nieobarczonego ryzykiem, to wiara w potwora spaghetti. Wystarczy jeden szaleniec z dostępem do systemu informatycznego banku centralnego i ryzyko utraty środków z rachunków transakcyjnych rośnie niebotycznie.
Na stronie 125 autor pisze „W systemie pieniądza suwerennego proces wymiany ISK na walutę obcą pozostaje w istocie taki sam, jak w systemie rezerwy cząstkowej.” Zatem „dobry” „pieniądz suwerenny” będzie wymieniany na inne waluty jak „niedobry” „pieniądz komercyjne”. Gdzie tu sens, gdzie logika. Gdyby „pieniądz suwerenny” mógł być wymieniany tylko na inny „pieniądz suwerenny” mogłoby to mieć jakiś sens. W przeciwnym razie jest to absurd.
będę dalej uzupełniał:)I to by było na tyle…
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 04.03.2016 - 13:31