W czasie II wojny światowej Węgrzy dali niezwykłe świadectwo braterstwa polsko-węgierskiego symbolizowanego przez nazwiska Batorego, Bema i Petofiego. Niezwykłe dlatego, że Polacy i Węgrzy stali w tej wojnie po różnych stronach barykady.
Niemcy przygotowując się do agresji na Polskę, naciskały na swego węgierskiego sojusznika, by udzielił im pomocy. W odpowiedzi premier Węgier Pál Teleki, deklarując przynależność swego państwa do Osi, stwierdził jednocześnie, że jego kraj nie podejmie kroków militarnych przeciw Polsce „ze względów moralnych” (sic!). Decyzja ta była tym trudniejsza, że Węgry w 1938 r. dzięki Niemcom uzyskały zdobycze terytorialne na Rusi Zakarpackiej i w południowej Słowacji. Gdy Hitler spytał, „a gdzie wdzięczność?”, minister spraw zagranicznych Węgier Csáky odparł, że „godność narodowa nie pozwala nam jednak na to, aby walczyć przeciw Polsce”. Węgrów nie skusiła nawet obietnica korzyści terytorialnych kosztem II RP (okolice Sambora i Turki). Gdy węgierski rząd 10 września 1939 r. odmówił Niemcom możliwości przemarszu przez węgierskie terytorium na tyły wojsk polskich, hrabia Ciano zanotował w swoim dzienniku: „...Niemcy nie zapomną tej odmowy i Węgry prędzej czy później za to zapłacą”. Rzeczywiście tak się stało – doszło do napięć dyplomatycznych między oboma krajami, Niemcy wstrzymały pomoc militarną dla Węgier.
Dzięki węgierskiej odmowie możliwa stała się ewakuacja polskiego wojska i uchodźców cywilnych na Węgry, które udzielały im przyjaznego azylu. W sumie po wrześniu 1939 r. na Węgrzech znalazło się 110-140 tysięcy Polaków. Polscy żołnierze, formalnie internowani, nierzadko bez przeszkód przedostawali się do Jugosławii i dalej do Francji. W październiku 1939 r. w całości ewakuowała się tak brygada generała (wówczas pułkownika) Stanisława Maczka. Do maja 1940 r. Węgry opuściło kilkadziesiąt tysięcy polskich żołnierzy.
Do największych przykładów polsko-węgierskiego braterstwa doszło na Kresach Południowo-Wschodnich. Sympatia Węgrów do Polaków była tak wielka, że czasem dochodziło tam do humorystycznych wręcz sytuacji, rodem z komedii „CK dezerterzy” czy może raczej „Złoto dezerterów”.
Gdy Niemcy w 1941 r. zaatakowały ZSRR, przez Tarnopolszczyznę przechodziły także oddziały węgierskie. Jak wspomina świadek Ludwik Fijał z osady Łanowce (pow. Borszczów), gdy 8 lipca 1941 r. do miejscowości tej dotarły ciężarówki z „wyzwolicielami” spod sowieckiego jarzma, Ukraińcy z chlebem i solą wylegli na ulice. Kiedy jednak okazało się, że wyzwolicielami są Węgrzy (z którymi Ukraińcy mieli „na pieńku” z powodu konfliktu o Ruś Zakarpacką) a nie Niemcy, Ukraińcy pochowali się jak niepyszni, a na ulice wyszli Polacy i to oni bratali się z Węgrami.
Inny przykład daje dowódca samoobrony Przebraża Henryk Cybulski w książce „Czerwone noce”. Gdy Przebrażanie podjęli akcję ewakuacji zagrożonego przez UPA miasteczka Ołyka (styczeń 1944), załatwili sobie zgodę załogi węgierskiej na przekroczenie strzeżonego przez nią przejazdu kolejowego. Gdy ewakuacja opóźniła się, Węgrzy nie chcieli przepuścić jadącej po zmroku kolumny. Na drugi dzień po świtaniu, gdy zorientowali się, z kim mają do czynienia, przepraszali wręcz Polaków za stworzone niedogodności.
Cybulski i inny dowódca wołyńskiej samoobrony, Jan Niewiński, zgodnie twierdzą, że Węgrzy na Kresach byli jednym z lepszych źródeł zaopatrywania się Polaków w broń.
Do jeszcze bardziej niecodziennej sytuacji doszło podczas walk 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty AK. 22 marca 1944 r. batalion por. Franciszka Pukackiego „Gzymsa” natrafił w miejscowości Turopin na opór bunkra broniącego dostępu do przejazdu kolejowego i mostu. Gdy załoga bunkra zorientowała się, że przybyłe wojsko to Polacy, wyszedł z niego oficer węgierski i poprosił o skierowanie do dowódcy. Jak pisze J. Turowski, “Węgier wyciągnął manierkę z rumem, wszyscy wypili z nim toast za przyjaźń polsko-węgierską. (...) Węgier stanowczo twierdził, że nie chce się bić z Polakami.” Żołnierski honor nie pozwalał mu jednak na poddanie placówki. Gdy otrzymał zatem propozycję boju pozorowanego, po którym mógłby się „honorowo” wycofać, oświadczył, że „jest (...) pośród nich wielu Rusinów trzymających z Niemcami i cała sprawa może się łatwo wydać.” Przyjazne lecz bezowocne negocjacje trwały cały dzień. W końcu por. „Gzyms” stwierdził krótko: „A więc będziemy się bić.” W tym czasie do bunkra dotarło niemieckie wsparcie. Doszło do zwycięskiego dla AK boju, w którym Polacy stracili kilku zabitych (straty Węgrów i Niemców nie ustalone). Relację Turowskiego potwierdza akowski meldunek: Węgrzy na Wołyniu użyci do akcji wycofują się z natarcia przeciw naszym oddziałom stwierdziwszy, że to Polacy, a nie Ukraińcy, nawiązują z naszymi oddziałami łączność i starają się być pomocni.
Niezwykle chwalebną kartę zapisali Węgrzy broniący Polaków przed ludobójstwem OUN-UPA. Wszędzie tam, gdzie stacjonowały siły węgierskie, tępiły one sprawców mordów na Polakach. Czasem próbowały stosować odpowiedzialność zbiorową, jak np. w kolonii Podłuże (pow. Dubno, Wołyń), gdzie porucznik Keczkejs wstrząśnięty mordem na znanych mu Polakach, kazał otoczyć i podpalić kilka chałup ukraińskich. Jak wspomina Wacław Czarniecki, wówczas jego brat Stefan zaczął histerycznie krzyczeć: “Tam są kobiety i dzieci! Tylko nie to! Nie pogłębiajcie nienawiści!” Bracia swą zdecydowaną postawą nie dopuścili do pacyfikacji. Sprawozdanie sytuacyjne AK z Wołynia za grudzień 1943 r. mówiło: Stosunek ich [Węgrów – D.B.] do ludności polskiej jest w odróżnieniu do Niemców bardzo przychylny, co starają się akcentować na każdym kroku. Czasami opowiadają chłopom na wsiach, że na tych terenach na pewno będzie Polska. Pojawienie się Węgrów powoduje u Ukraińców pewien niepokój.
Znacznie więcej sił węgierskich niż na Wołyniu pojawiało się w Galicji/Małopolsce Wschodniej. Także i tam sympatyzowały one z Polakami. Według G.Motyki już od wiosny 1944 r. Węgrzy domagali się od Niemców podjęcia zdecydowanych działań przeciw rzeziom UPA na terenach woj. stanisławowskiego. Miało na tym tle nawet dochodzić do zadrażnień między węgierskim a niemieckim dowództwem. W końcu w połowie maja 1944 r. Węgrzy przeprowadzili szeroką antyupowską akcję represyjną w kilku powiatach Galicji. Jednak i wcześniej Węgrzy dla Polaków byli jedyną instancją, do której ci mogli się odwołać. Na przykład, jak wspomina Emilia Cytkowicz, mord i rabunek dokonany na pocz. 1944 r. m.in. na jej ojcu i bracie w Dołhej Wojniłowskiej (Stanisławowskie), został zgłoszony dowódcy oddziału wojska węgierskiego. Żołnierze węgierscy dokonali rewizji, zastrzelili kilku Ukraińców i spalili kilka domów ukraińskich.
Wspomnienia świadków potwierdzają dokumenty polskiego podziemia: Obecność wojsk węgierskich w Małopolsce Wschodniej jest z punktu widzenia polskiego wysoce korzystna. Wszędzie, gdzie są Węgrzy, stan bezpieczeństwa wybitnie się poprawił. Stosunek Węgrów do Polaków jest niemal z reguły dobry a często nawet przyjazny. Węgrzy bezwzględnie tępią antypolskie wystąpienia band ukraińskich i zdarzają się często wypadki, że oddziały węgierskie specjalnie udają się do miejscowości, gdzie ludność polska może być zagrożona ze strony band ukraińskich, aby przewieźć ją wraz z mieniem do bezpiecznych ośrodków. (meldunek z 5.05.1944).
Węgrzy niejednokrotnie dezerterowali do AK. Dywizja węgierska otaczająca latem 1944 r. Warszawę została przez Niemców wycofana na Węgry z obawy przez przyłączeniem się jej do Powstania. Niemniej kilkudziesięciu żołnierzy węgierskich przeszło do oddziałów akowskich w Puszczy Kampinoskiej. Do podobnej sytuacji mogło dojść na Wołyniu – gdyby nie ukraińscy nacjonaliści. Jak podaje G. Motyka, w marcu 1944 r. Ukraińcy rozbroili i zapewne zabili 22 Węgrów idących „do Polaków”. Gdy dowiedzieli się o tym Niemcy, nie dość, że nie przeprowadzili żadnej akcji represyjnej, to jeszcze zalecili bić Węgrów dezerterujących do polskiej partyzantki.
Doszło za to na Wołyniu do innych, pogłębiających polsko-węgierską solidarność, zdarzeń.
W kwietniu 1944 r. grupę rannych żołnierzy 27 WDP AK wojsko węgierskie wzięło do niewoli. W Ziemlicy – pisze J. Turowski – wozy z rannymi wjechały w mrowisko wojska niemieckiego i węgierskiego. Żołnierze niemieccy z okrzykiem “banditen” rzucali się do wozów rabując resztki rzeczy osobistych, zdzierając nawet medaliki z szyi wystraszonych Polaków. Z pomocą przerażonym partyzantom przybył oficer węgierski, który przegonił żołdactwo od furmanek (...). Był to jednak początek gehenny akowców. Po wymuszonym przekazaniu polskich jeńców Niemcom, ci natychmiast zostali zmuszeni do kopania sobie zbiorowego grobu. Kiedy tak zrezygnowani wykonywali swoją pracę (...) nadjechało konno trzech oficerów węgierskich. Jeden z nich wyższy rangą, widząc scenę kopania grobu, bardzo się zdenerwował. Wzburzony głośno krzyczał coś do Niemców, a następnie rozkazał partyzantom rzucić łopaty (...). Niemcy nie protestowali. Dzięki temu wielu polskich jeńców przeżyło, choć musieli jeszcze przejść piekło obozów jenieckich.
Za ten piękny gest (nic o nim nie wiedząc) odwdzięczył się bratankom oddział por. Władysława Czermińskiego „Jastrzębia”. Po rozbiciu 27 Wołyńskiej Dywizji AK, tułający się po lasach i bagnach przetrzebiony batalion „Jastrzębia” przyprowadził ze sobą na poleskie rozlewisko sześciu węgierskich jeńców. W krytycznej sytuacji oddziału – pisał J. Turowski – Węgrzy stali się dla niego ciężarem. Nie mógł on wyżywić jeńców wojennych, sam nie mając źródeł zaopatrzenia. Węgrzy to rozumieli, a zachowanie ich wskazywało, że spodziewali się rozstrzelania. “Jastrząb” jednak zdecydował się wypuścić ich na wolność. Byli nieufni. Odchodząc pod wieczór, z wyraźną obawą wchodzili do wody, oglądając się niespokojnie do tyłu. Nikt jednak nie chciał strzelać do nich, szczególnie że byli to Węgrzy. Gdy oddalili się od wyspy, a później wyszli na brzeg rozlewiska, długo jeszcze machali rękami na pożegnanie, stojąc w czerwieni zachodzącego słońca. Potem znikli w lesie.
__________
Literatura:
H. Cybulski, “Czerwone noce”, Warszawa 1966
R. Dzieszyński, “Polak, Węgier…”, Warszawa 1988
G. Motyka, “Ukraińska partyzantka 1942-1960”, Warszawa 2006
Z. Niedzielko (oprac.), “Kresowa księga sprawiedliwych 1939-1945. O Ukraińcach ratujących Polaków poddanych eksterminacji przez OUN i UPA”, Warszawa 2007
J.R. Nowak, “Węgry 1939-1969”, Warszawa 1971
J. Turowski, „Pożoga. Walki 27 Wołyńskiej Dywizji AK”, Warszawa 1990
H. Komański, S. Siekierka, „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie tarnopolskim 1939-1946”. Wrocław 2006.
S. Siekierka, H. Komański, E. Różański, “Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na Polakach w województwie stanisławowskim 1939-1946”
komentarze
Dymitrze,
pieknie napisane.
I ciekawie, szczególnie że pomimo wiedzy o zawsze pozytywnych relacjach polsko-węgierskich to takich szczegółów człowiek nie zna.
Tak się zastanawiam z czego te pozytywne polsko-węgierskie stosunki na przestrzeni wieków wynikały?
W sumie chyba jedyny sąsiad, z którym nie toczyliśmy wojen ni jakichś konfliktów większych nie mieliśmy.
Dzięki za tekst.
Pozdrówka.
grześ (gość) -- 09.06.2009 - 23:23magyar lengyel jo barat...
raczej mieliśmy wspólne niz rozbieżne interesy, i wyraźną – karpacką – granicę.
a też królowa Jadwiga i Batory przyszli własnie stamtąd.
dzień 4.06. na Wegrzech kojarzy się inaczej niz w Polsce – to rocznica niesławnego Traktatu Trianon, który z tego kraju zostawił ćwiartkę.
MAW -- 09.06.2009 - 23:58Grześ
ścigasz się z Marylą:))
Dymitr (gość) -- 10.06.2009 - 07:06Pierwszy byłem:)
ale fory miałem, bo tu wcześniej tekst był:)
Ale widzisz, to jest sztuka, twoje pisanie doceniam i ja i Marylka PP.
Chyba żaden inny bloger aprobatą ze strony tak różnych blogerów się cieszy.
Pozdro.
grześ (gość) -- 10.06.2009 - 07:42Dopisuję się...
...do aprobaty bardzo gorącej!
Oficer węgierski, mający kwaterę w domu mojej babci i dziadka w Łohiszynie na Polesiu, uratował życie mojej chorej cioci, wówczas niemowlęciem będącej. Dostarczył potrzebne lekarstwa oraz miód i cukier. Dla niego to był pewnie drobiazg…
jotesz -- 10.06.2009 - 08:10To jest piękny temat
Jest w tym coś magicznego, dziwne pokrewieństwo zupełnie obcych sobie nacji.
Ale relacje nie zawsze były pozytywne,a konflikty były. Czasem niebagatelne.
Mniejsze i większe historyczne zadrażnienia mogłyby dostarczyć pretekstu do wzajemnych animozji: polityczne ambicje Piastów, niesławny czyn Kazimierza wobec Klary Zach, pogrom Węgrów na dworze regentki Elżbiety, spór o Ruś Czerwoną, Bitwa pod Bardiowem w cieniu bitwy Grunwaldzkiej się znajdująca, klęska węgierskiej szlachty zadana pod Humennem przez Lisowczyków (którzy zniweczyli plany Gabora Bethlena zmuszając go do porzucenia oblężonego przezeń Wiednia), najazd Rakoczego na Rzeczpospolitą w dobie Potopu..a nawet spór o Morskie Oko czy legenda o powstaniu miejscowości Węgierska Górka !
No i wszak w II wojnie znajdowaliśmy się w przeciwnych sobie obozach.
Coś niebywałego sprawia jednak, że po obu stronach widzimy tylko jasne, łączące nas epizody -że właśnie tego chcemy. Dlatego pamiętamy Batorego, a nie Lisowczyków i Rakoczego.
SFTD (gość) -- 10.06.2009 - 10:56Szlacheckie pokrewieństwo z czasów Jagiellońskich ? Związki dynastyczne? Romantyczna Wiosna Ludów? Wspólne jarzmo komunizmu? Wszystko to mało by wyjaśnić to misterium przyjaźni.
Ważne, iż jest to dowód, że można żyć w pokoju i w wzajemnym szacunku -ale potrzeba do tego autentycznie dobrej woli obu stron.
I nie jest wtedy potrzebna nawet żadna KUL-awa “polityka historyczna”.
Ciekawe jeszcze że przecież
brak zupełny pokrewieństwa np. języków.
A jednak się jakoś dogadywały narody lepiej niż z tymi niby teoretycznie bliższymi sąsiadami.
Tak jeszcze pomimo konfliktów wielu to jakaś taka przyjaźń (przynajmniej później dużo, XVIII, XIX w) wytworzyła się pomiędzy Polską a Turcją.
grześ -- 10.06.2009 - 11:05bratanki
powiedzenie o bratankach, wzięło się właśnie z … pokrewieństwa języków :D
(chodziło oczywiście o Górne Węgry, czyli o Slowację, gdzie Polacy dogadywali się bez trudu)
tekstu o Turcji przez litość nie skomentuję.
MAW -- 10.06.2009 - 12:20Tu raczej chodzi o brak
konflikotowych celów w polityce zagranicznej.
I nienawiści rodowej a potem narodowej.
Słowacy?
Igła -- 10.06.2009 - 13:03Naród bez historii, który przypadł Madziarom a myśmy nigdy nie aspirowali, to samo z Rusią Zakarpacką.
W wrogów wspólnych co niemiara.
Turcja, Niemcy, Rosja.
@
Ale widzisz, to jest sztuka, twoje pisanie doceniam i ja i Marylka PP.
Chyba żaden inny bloger aprobatą ze strony tak różnych blogerów się cieszy
Ostatnio Major pochwały zbierał ze wszystkich stron, co zresztą zauważyłeś:)
Dymitr (gość) -- 10.06.2009 - 14:20tatko
I jeszcze jedna ciekawostka, nie wiem na ile prawdziwa ale natknąłem się na nią w paru miejscach.
adadniary -- 10.06.2009 - 16:32Naukowcy doszli do tego że Polacy (nie inni Słowianie) i Węgrzy mają wspólnego ojca, a żył on 15 tysiaków lat nazad.
Ciekawe, ciekawe…
MAW, ależ proszę komentować:)
ignorantom trzeba dowalać, jak na to zasługują:)
pzdr
grześ (gość) -- 10.06.2009 - 22:22Adadniary
Jaki tatko?
Dymitr Bagiński -- 10.06.2009 - 22:53Dymitr
Hm… ten wspólny domniemany praojciec Polaków i Madziarów.
adadniary -- 11.06.2009 - 00:00Raczej ostrożnie podchodzę do tych wszystkich spraw a`la haplogrupy,DNA, itp, ale o ile pamietam o tym czytałem min na dosć poważnej stronie.
Poszukam jej.
Pozdrawiam
Pewnie chodzi o
to, że polska szlachta wywodzi się z Sarmatów, którzy podbili miejscowych i ich schłopili.
Igła -- 11.06.2009 - 07:54Tak zrobili Madziarzy ze Słowianami.