Chyba Hamilton mówił kiedyś, że „Piraci z Karaibów” to najlepsza rozrywka od czasów „Indiany Jonesa”. Co prawda trzecia część przygód Sparrowa & his gang ani umywa się do trzeciego „Indy ego”, no ale dobra, niech tam fizykowi z Kwantowa bydzie. Fakt, że drudzy „Piraci…” są jednym z moich ulubionych filmów rozrywkowych.
Ale nie w tym rzecz. Rzecz jest o doktorze Henrym „Indianie” Jonesie. Lekko pierdolniętym (to dlatego go tak lubię) archeologu, który uważa, że eksponaty mają prawo być podziwiane przez zwyczajnych ludzi, a nie kisić się w gablotkach przesnobów, czy też służyć Złu. A już te indianodżonsowe metody poszukiwań eksponatów, no, to już zupełne wariactwo jest.
Moje pierwsze spotkanie z Indianą miało miejsce w głogowskim kinie, bodajże „Jubilat”. Ile lat miałem? Nawet nie pamiętam, ale chyba mało, skoro musiałem iść ze starszym kuzynem. Wtedy sala kinowa zdawała mi się równie wielka, jak sala kina „Warszawa” we Wrocławiu. Siedliśmy zatem w wypełnionej po brzegi sali. Dziwnym trafem, tylko jeden rząd, tuż przed nami był pusty.
Zrobiło się ciemno. Nagle zaczęła jakaś baba tańczyć, a ja mało nie rozpłakałem się. Baba wyskoczyła z jakiegoś pyska, tańczy śpiewa, wokół niej inne baby, a mój kuzyn kwiczy ze śmiechu. Ze mnie, czy z filmu, już sam nie wiem. I te baby dalej tańczą, a ja myślę, że bardzo nienawidzę kuzyna, który zabrał mnie na film o tańczących babach.
Po chwili pojawił się na ekranie doktor Jones…Zaraz za nim…żołnierze, którzy zajęli cały wolny rząd foteli. Kurwa mać! Teraz jestem mały, ze swoim metr siedemdziesiąt jeden wzrostu, to co dopiero x lat temu! Dryblasy straszne, wtulam się więc między nich. Gadają, śmieją się, a ja patrzę na tego doktora i nie wiem o co chodzi. Do końca filmu już nie wiedziałem. Cholerne szweje!!!
Dopiero kilka miesięcy potem dowiedziałem się co to za film. W Lubinie. Było to w kinie „Polonia”, kinie, które miało status zabytku. Po upadku komuny kino upadło, potem zmieniło się w dyskożulotekę, w której jedną z rozrywek była strzelanina. Tancbudę zamknięto. „Polonia” upadła, mimo statusu zabytku, dziękuję wam, o władze miasta za pielęgnowanie lokalnych tradycji.
Dobra, ale ja o czymś innym, tak? Zaraz mi tu Magia z Delilą zaczną trolować, więc do rzeczy.
No właśnie, film! Też wypełniona sala tyle, że bez szwejków. Za to z ojcem i wujkiem. Też zaczęło się tańczącymi babami i też był ten doktorek. Nawet nie wiedziałem, że ten koleś stanie się jednym z moich bohaterów. Ten jego wyskok z samolotu pontonem zamiast spadochronu, twarde lądowanie na lodowcu, by po chwili tym samym pontonem zlecieć z wodospadu…to trzeba zobaczyć. Ta scena, w której Indy ucieka kolejką podziemną…Ten splot nieprawdopodobieństw, to szaleństwo i szelmostwo bohatera…No, tego nie zapomina się. Oczywiście filmu nie rozumiałem i to nie dlatego, że nie mogłem odczytać napisów. Po prostu wujek, który siedział obok mnie, cały film przerżał. A co najciekawsze, butelka czystej, którą zawsze opróżniał w kinie, tym razem pozostała nietknięta.
I tu zaczyna się remiks. Było to Wygnańczycach. Latem. Wygnańczyce to ośrodek harcerski położony nad jeziorem. Niedaleko jest wieś Stare Strącze, potem Nowe Strącze. Do Wygańczyc jeździłem każdego lata. Na początku jako zuch, potem jako harcerz. Zawsze byli też Enerdowcy, których skubaliśmy ze słodyczy, a Enerdówki z… no, nieważne z czego. Do Starego Strącza chodziliśmy w każdą niedzielę do kościoła. To tak a propos tego, że ZHP prało łebkom mózgi. A jedyne pogadanki “ideolo”, jak chcieliby poszukiwacze czerwonej arki, to spotkania z byłymi partyzantami i powstańcami. Pewnego dnia przyjechało kino objazdowe. Instalowali się cały dzień. Wieczorem odpalili tuż nad jeziorem maszynę. Brudny i podarty, rozwieszony między drzewami ekran zaludnili kolorowi kolesie. Najpierw byli jacyś “Piraci XX wieku” film radziecki, którego nikt nie pamiętał. Potem nastąpiła przerwa. Nastąpiła jakaśtam cisza, bo kiedy przestał terkotać ten diabelny projektor, wszystko było ciszą. I poleciało. Też tańcząca baba, też doktorek. Ale jak to się tym razem oglądało! Dość powiedzieć, że na drugi dzień każdy harcerz był Indianą!
Trochę później obejrzałem „Poszukiwaczy zaginionej Arki”. Zaprosiłem do „Polonii” Martę, w której podkochiwałem się w podstawówce. Wyłudziłem od rodziców kasę na kino, kupiłem bilety, a po skończonym seansie kazałem Marcie oddawać szmal. Marta miała dwa pudle, białego i szarego, strasznie nie lubiłem tych bydląt i prawdopodobnie niechęć do tych stworzeń przeniosła się na Martę.
W sumie film za bardzo mi się nie podobał, ale po kolejce górskiej, czyli poprzedniej, czyli późniejszej, lecz chronologicznie wcześniejszej części ta, choć pierwsza jednak mi się nie podobała.
Minęły lata i nadeszły złote czasy wideo, w których kina padały, a dystrybutorzy odcięli nas od filmów. To wtedy udało mi się dorwać „Batmana” z chińskimi napisami. Nie, nie chiński, to japońskie chyba były. Po latach, gdy obejrzałem w kinie film stwierdziłem, że ten mój “Batman” to jednak pocięty był. Brakowało jakichś dwudziestu minut.
Aż trafiłem na trzeciego „Indianę”. Na bazarze. Mieliśmy w Lubinie bazar „Skorpion”, na którym sprzedawało się wszystko i jeszcze trochę. Było też dwóch kolesi, którzy w dwóch krańcach targowiska sprzedawali filmy na kasetach wideo. Oczywiście nie trzeba dodawać, że jakość była gorzej niż słaba. Jeden z tych kolesi miał takie koronki na zębach, ja wiem, zawsze mi się zdawało, że takie zęby mają króliki. A miał takie półafro. I seplenił. Ale znał się na filmach jak cholera. A ten drugi, co ze dwa metry wzrostu mierzył, czarną brodę miał. I taką szopę. Jak patrzyło się w tę jego brodę można było wiedzieć, co facet jadł na śniadanie. W ogóle koleś wyglądał, jakby spał w jaskini, opakowany w niewyprawioną skórę i z maczugą pod pachą. Trzeba jednak przyznać, że ci dwaj kolesie wyglądający jak karykatury byli apostołami Zachodniego Swiata. Mieli wszystkie filmy i wszystko o nich wiedzieli.
No dobra, ukradłem im film. „Indiana Jones i ostatnia krucjata”. Trzecia i jak do tej pory szczytowa historia przygód kopniętego archeologa. Taaa…Oglądaliśmy ją u Maćka na wideo, bo rodzice uznali, że własny magnetowid będą mieli dopiero zimą. Póki co, trzeba było sobie jakoś radzić.
Zresztą magnetowid kupiłem w Legnicy, w Pewexie, rodzice wysłali mnie i siostrę. Kosztowało toto 499 dolarów. Panasonic, czterogłowicowy, co automatycznie czyniło mnie debeściakiem wśród wszystkich ludzi na świecie.
Jednak zanim Maciek odpalił nam film, musieliśmy trochę odczekać. Pograliśmy w piłeczkę, a gdy skończyliśmy Maciuś dał nam znać, jak to wielce od niego zależymy.
Nieważne. Dla Indy ego warto było.
I oglądaliśmy z wypiekami na twarzach. Dowiedzieliśmy się, dlaczego Indy został Indym, jak to możliwe, że wzorem do naśladowania nie był własny ojciec, lecz bandzior. I Graal. Szukanie nierealnego. Ojciec Indiego. Walka z czołgiem. Odjechany pościg motorówkowy.
Gęby otwarte cały czas. Do momentu, aż…skończyła się kaseta.
Kilka lat potem zobaczyłem zakończenie filmu. I już wiem, że „Ostatnia krucjata” to choć film maksymalnie przygodowy, to pod tą bajkową fasadą chodzi o coś większego. Niematerialnego.
Indiana Jones w jakimś stopniu ukształtował mnie. Może dzięki niemu żyję, jak żyję, choć wiem, że to zbyt uproszczony pogląd. W końcu splot setek, jeśli nie tysięcy czynników sprawił, że jestem, kim jestem.
Ale Indy jest we mnie.
A to jest klip własnoręcznie wystrugany:
I nieważne jaka będzie zbliżająca się najnowsza Wielka Przygoda Indy ego.
komentarze
Panie Piesie,
jest takie zdanie, w “Świątyni”, które spowodowało, że jestem, kim jestem.
Kiedy ta panna, co to Pan wie, pyta doktora Jonesa jak on to robi, że jest taki, że ach, on spokojnie odpowiedział: “lata pracy w terenie”.
Choć moje badania terenowe nigdy nie były aż tak ekscytujące, zawsze miałem to w uszach.
yayco -- 03.01.2008 - 21:30I zawsze chętnie to zdanie powtarzałem…
hmm
Zupełnie nie rozumiem tej fascynacji Piratami, poza świetnym Deepem film jest nudny, a potwory tylko zabijają realizm, który mnie przynajmniej urzekał w filmach o piratach. Dla mnie Piraci to kompletny syf.
Ale Indiana Jones to co innego, Ostatnia krucjata i Arka Przymierza rewleka za humor, akcje, dialogi i postacie bohaterów, po prostu perełka.
galopujący major -- 03.01.2008 - 21:36Zobaczymy co będzie w IV ale pewnie będzie lipa
Panowie
Pierwszego Indi oglądałem jako cwaniak na Konfrontacjach. trochę później poszedłem z narzeczoną normalnie do kina, znaczy z moją Iwoną.
A mi się podobała bardzo taka scenka gdy na Indiego wyskakuje gość z takimi mieczami. Zda się sytuacja beznadziejna ale Indi przypomina sobie, że ma rewolwer i buch łobuzowi w brzuch!
strasznie mi się podobała ta akcja i jako jedyna zachwalałem, bo z zasady nie opowiadam filmów dziewczynom.
I patrzcie. cała scena wycięta. Normalnie nie było!
Ośmieszyłem się tym machaniem mieczami i rewolwerem.
Tak było
Jacek Jarecki
Jacek Jarecki -- 03.01.2008 - 22:12O jej,
ja też to widziałem na Konfrontacjach, w świętej pamięci kinie Skarpa. Ale ja od razu tam byłem z przyszłą żoną. Którą zresztą, w ogólności, poznałem byłem właśnie na Konfrontacjach, w kinie Skarpa, ale kilka lat wcześniej.
Na filmie, który się nazywał…
„Bliskie spotkania trzeciego stopnia”
Z tą sceną, co ją Panu wycieli, się wiąże anegdota. Znana, ale i tak ją powtórzę (relata refero). Podobnież, mianowicie, jak Lucas ze Spielbergiem dyskutowali, jak z tego gościa z mieczami wybrnąć, co go wpisanego mieli do scenariusza, to Harrison Ford zapytał: “A nie mógłbym go po prostu zastrzelić?”
yayco -- 03.01.2008 - 22:34Panowie Y. i JJ, prosze o łzy:
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 03.01.2008 - 22:39Mejdzer
Ale dla mnie własnie tylko dwojka “Piratow” istnieje. Bo tam, tak mi sie zdaje, jest ten klimat.
Bo trojka? To juz nie jest film piracki.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 04.01.2008 - 02:24a tak
Indy jest jedyny w swoim rodzaju! absolutnie jedyny
Sir H. -- 04.01.2008 - 19:47Mad...jesteś?
Odezwij się, jest sprawa.
Jacek Jarecki
Jacek Jarecki -- 06.01.2008 - 15:35UWAGA!!!
Jesli chce sie Wam jeszcze raz przeczytac, zrobcie to, bo uzupelnilem tekst.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 11.01.2008 - 11:56Mad
no to zaznacz to w textile te zminy i/lub uzupełnienia
max -- 11.01.2008 - 12:03Prezes , Traktor, Redaktor
Nie- e
Napawaj sie doskonaloscia calego tekstu.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 11.01.2008 - 12:13Maksiu
No dobra, podkreslilem, to co zmienilem, to raz.
Dwa, zrobilem mala podmianke. Zamiast klipu jutiubowego, sam wystrugalem klipa do mjuzyki Grindeja.
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 12.01.2008 - 21:41Mad
merci, dobrze to wygląda, a wyobraź sobie że 500 dolców to nadal fura kasy:)
max -- 12.01.2008 - 22:18Prezes , Traktor, Redaktor
Ha!
Nie ma to jak rodzina w Jujesej, nie?
:-D
It`s good to be a (un)hater!
Mad Dog -- 12.01.2008 - 22:20i co Maksina
Trzeba zamawiac bilety, co?
Human Bazooka
Mad Dog -- 04.05.2008 - 19:56a na kiedy?
jak się domyślasz mało w temacie jestem, w sensie dat, cen itp.
kiedy start?
Prezes , Traktor, Redaktor
max -- 04.05.2008 - 20:04druga połowa maja
Human Bazooka
Mad Dog -- 04.05.2008 - 20:24*Dobra, a teraz mówcie, jakie macie wrażenia?*
Human Bazooka
Mad Dog -- 19.06.2008 - 17:47