Zamiast studiować gwiazdy piśmiennictwa, które co i rusz utrudniają mi wykonywanie zawodu, bo ewidentnie nie wiedzą co czynią, czmychnąłem przed komputer. Niestety, nic nie daje się napisać, ani o polityce, ani o książkach, ani nawet o byle czym.

Wakacyjna polityka nie jest zresztą warta uwagi; bez przerwy wracają te same tematy, wyrosłe na głupocie, niewiedzy albo emocjach. Co to za polityka? Szkoda na nią zachodu. Z kolei pisanie o sprawach, które są istotne i wciąż do załatwienia (dalej bez nich ani rusz), może byłoby jakimś wyjściem z sytuacji, przy czym... znowu ― nie daje się napisać!, nie ma kontekstu, nie ma przekonania (do pisania), nie ma czytelników, nie ma nic... (za Kononowiczem ― kandydat na prezydenta).

Żeby pisać o książkach, książki trzeba czytać, a potem oszacować, czy należy opowiadać światu o tak osobistych sprawach jak lektura. Dozuję sobie Bobkowskiego i ― co najwyżej ― mogę zacytować tu kilka fragmentów. Inaczej nie ma sensu. Pseudouczone ględzenie o "Szkicach piórkiem" mija się z celem, na podobnej zasadzie jak poprawianie dobrego podręcznika albo rozebranie na części ulubionej zabawki. Jeżeli ktoś musi ― proszę bardzo; beze mnie.

O byle czym ewentualnie mógłbym coś skrobnąć. Chyba zresztą nawet to teraz robię. Pożytku wielkiego w tym jednak nie widzę, poza zabiciem chwili i zaspokojeniem ciekawości ― uda się, czy się nie uda, napisać tekst bez błędów ortograficznych.

Pisanie o byle czym przypomniało mi jeszcze, że w końcu muszę przemyśleć konwencję swoich blogów. Ich zaletą (o ile można tak powiedzieć) jest dyskusja "pod kreską" ― przychodzą porozmawiać ciekawi ludzie; tekst wiodący (notka) w zasadzie nie jest konieczny. Nieważne dlaczego tak się dzieje i czy to ― z mojego punktu widzenia ― dobrze. Skoro blog istnieje bez tekstu, może nie trzeba z tym walczyć. Są dowody, że niektóre teksty wręcz rozbijały dotychczasowy charakter strony, jak mawiano ―"nie pasowały tutaj". Przeszkadzały, szkodziły, utrudniały. Przykra sprawa, bo część z nich polubiłem. Nie będzie notek, będzie forum!

O!, to tyle. Sobota rano; idę po śniadanie. Po długiej jeździe obowiązkowej niepewna krótka jazda dowolna. Weekend w weekend, dzień w dzień, godzina w godzinę. Ostatnio zauważyłem, że również rok w rok i sezon w sezon. Pesymistyczne.