Wyborcy partii się doczekali, a reszta wreszcie spotka swój los. Rząd zapowiedział skierowanie do Sejmu ponad stu projektów ustaw, w tym kilkudziesięciu przygotowanych przez komisję Palikota. Olimpiada się co prawda skończyła, ale partia i tak zamierza bić rekord. Strategia rządzenia za pomocą rozporządzeń i niewydawania zbyt wielu nowych ustaw, w myśl maksymy — "bo i tak jest ich już dużo", została chwilowo odłożona ad acta. Teraz przyszedł czas szybkiej i obfitej legislacji. Sto ustaw na trzysta dni premiera.

Dla mniej obznajomionych z trudną sztuką tworzenia prawa wyjaśniam, że "szybka legislacja" polega na podniesieniu ręki w odpowiednim momencie przez grupę osób zgromadzonych obok siebie na sali sejmowej (w tzw. kupie). Jeżeli liczba podniesionych rąk jest odpowiednia mamy do czynienia z aktem prawotwórczym. Z kolei nagromadzenie aktów prawotwórczych w krótkim czasie skutkuje interesującym zjawiskiem "biegunki prawodawcy", która to biegunka, zgodnie ze swoją naturą, pojawia się znikąd i przechodzi. Uczeni mówią też czasami o "inflacji prawa", ale mnie bardziej odpowiada swojski termin "biegunka". Przy nim też zostanę.

Przebiegły plan uchwalenia w jednym momencie (powiedzmy w ciągu miesiąca) setki ustaw ma, jak zresztą wszystko na tym świecie, wady i zalety. O wadach nie będę pisał, bo nie chcę uchodzić za pisofila, który wkłada demokracji kij w szprychy. Jeżeli natomiast chodzi o zalety nagromadzenia aktów prawodawczych i w związku z tym — efekt momentalnego ustanowienia prawa na megaskalę, muszę powiedzieć, że niewątpliwie główną korzyścią będzie postawienie do pionu prezydenta, którego dalej będę roboczo nazywał również "brzydkim bratem" albo "satrapą".

Skala i waga problemu jest taka, że prezydent nie zdąży przesłanych mu ustaw przeczytać i wpadnie w pułapkę, na którą zresztą solidnie pracował, możne nawet sam ją na siebie zastawił, a na pewno — zasłużył. Na czym polega pułapka? Otóż, dając imprimatur ustawie, z którą się nie zapoznał, "brzydki brat" w oczywisty sposób staje się odpowiedzialny za ewentualne niedoróbki i złe prawo. Negatywne skutki obowiązywania fuszerki będą przecież obciążały jego, jako osobę, która podpisała przepisy i skierowała je do publikacji. Każdy sąd to przyzna, nie wspominając o autorytetach. "Po co w takim razie podpisywał, skoro teraz znowu trzeba to poprawiać?" — padnie proste pytanie i trzeba przyznać, że będzie to pytanie stwierdzające "oczywistą oczywistość". Z kolei jeśli "satrapa" nie dochowa terminu na podpisanie ustawy (21 dni), bo — jaki on naiwny — zdecyduje się jednak reformę posła Palikota zrozumieć, zawsze będzie można postawić go przed Trybunałem Stanu i obsmarować w serwisach informacyjnych. Lepszy rydz, niż nic.

Ktoś zapyta, a co z wetem? Właśnie, prezydent może przecież zwrócić posłom ustawę z wnioskiem o ponowne rozpatrzenie. He, he... Niech spróbuje! Wetować ustawy, których się nie przeczytało, to jak wybuczenie Bartoszewskiego przez żołnierzy AK albo zaproszenie Gwiazdy do telewizji. "Brzydki brat" podłożyłby się równo, przecież to mogłoby wstrzymać starannie przygotowany program rządowych reform i doprowadzić partię do taktycznych sojuszy z postkomunistami (żeby odrzucić weta). Nie do pomyślenia; całkiem poza "imedżin".

Na tej samej zasadzie, czysto teoretycznie, rozważę uprawnienie "satrapy" polegające na kierowaniu ustaw do kontroli prewencyjnej przed Trybunałem Konstytucyjnym, który dalej będę roboczo nazywał również „apolitycznym gronem” (to coś jak „rosyjskie siły pokojowe”). Podstawowa kwestia: "apolityczne grono" czeka na wnioski "satrapy", z przyjemnością je rozpatrzy. "Satrapa" wie, że "grono" czeka, i że go nie lubi; domyśla się też, jakie będą rezultaty takiej kontroli. W blokach stoją oburzone autorytety z następującym komunikatem: "Niby taki profesora prawa, a Trybunał go obśmiał! Zupełna kompromitacja; tak to jest, kiedy kieruje się do Trybunału ustawy tylko z pobudek politycznych, żeby utrudnić, dopiec, poróżnić społeczeństwo, zohydzić i uprawiać politykę historyczną". I będą mieli rację, bo autorytety zawsze mają rację.

Co jeszcze można zapisać po stronie zysków megalegislacji na trzysta dni premiera? Upokorzenie prawników. Tak!, to nie jest bez znaczenia. Uchwalenie stu aktów normatywnych w miesiąc pokaże tym kauzyperdom miejsce w szyku. Żadnego opiniowania, żadnych konsultacji, uwag, ekspertyz, podpowiedzi. Zero! Sondaże opinii publicznej dowodzą, że prawnicy nie cieszą się szacunkiem i zaufaniem. Któż nie doświadczył przykrości w kontaktach z notariuszem albo radcą prawnym; zwykle mieli dosyć swobodny stosunek do punktualności, nie przygotowywali się do sprawy, a na koniec doliczyli do rachunku. Nikt nie będzie ich żałował, zresztą — gdyby opiniować projekty ustaw i korzystać z pomocy zawodowych legislatorów, stu ustaw nie da się uchwalić w miesiąc. Nie ma cudów. Po prostu się nie da.

Będzie więc sto ustaw, a po nich jeszcze jedna zmiana konstytucji. Sztandarowy projekt, okręt flagowy, opus magnum, ślad w historii, dziedzictwo przekazane pokoleniom, powód do dumy. Partia zmieni konstytucję, żeby kastrować pedofilów. Nie wnikam, czy chodzi o kastrację chemiczną, czy za pomocą rozpalonego żelaza (pamiętajmy, że konstytucja powinna unikać nadmiernej kazuistyki), w każdym razie stosowny przepis można umieścić na przykład w miejscu dzisiejszego art. 40 (o zakazie tortur, kar cielesnych oraz okrutnego, nieludzkiego i poniżającego karania).

Mówiąc poważnie i przechodząc do sedna sprawy chcę powiedzieć, że po raz kolejny z przykrością odnotowuję, że rządzą nami ludzie bez zasad. Można mieć różne poglądy, trochę w tę, trochę w tamtą stronę, możemy się o te poglądy spierać, unikać kontaktu z osobami, z którymi nie mamy punktów stycznych itd. Wiele konfiguracji jest do pomyślenia. Ale jakieś poglądy trzeba jednak mieć. Nasze wyobrażenie o świecie nie może być funkcją okoliczności, nastroju, czy — jak w opisywanym przypadku — sondaży wyborczych. Ci ludzie decydują o naszym losie! Czy program rządu polega na tym, że premier z doradcami czytają z rana prasę i spisują z pytań ośrodków badania opinii publicznej, które problemy są dla Polaków ważne i jak aktualnie kształtują się "słupki"? Tak to zdaje się wyglądać. Skoro 80% zapytanych chce kastrowania, to przyłączmy się do nich, to nasi wyborcy. Kiedy 40% chce tarczy antyrakietowej — poczekajmy; wznowimy negocjacje, kiedy skoczy na 55%. Ohyda.

Przy okazji deklaruję, że jestem przeciwnikiem okaleczania jako kary za przestępstwo. Przymusowe leczenia (w tych ramach dobrowolna kastracja), wyższe zagrożenia karami izolacyjnymi, ściślejszy nadzór po opuszczeniu zakładów karnych albo leczniczych — zgoda. Ale nie okaleczenia. W dodatku wykorzystywanie momentu społecznego wzburzenia, żeby przeprowadzić zmianę prawa, jest moim zdaniem niczym innym jak prymitywnym cynizmem i brakiem wyobraźni, pomijając już nawet, że emocje są zwykle najgorszym doradcą. Ohyda, panie premierze, za moment będzie pan bardzo kluczył, żeby z tego jakoś wybrnąć, bo wykonać tego pan nie zdoła.