Mniej więcej już wiadomo, że jestem w stosunkowo nielicznej grupie, która protestowała przeciwko obecności w S24 blogera podpisującego teksty pseudonimem Ketman. Wbrew temu, na czym skupiła się późniejsza dyskusja, od początku było dla mnie bez znaczenia, czy ów Ketman wykazał zręczność literacką (niedostępną jego krytykom), czy zapisywał intrygujące i mądre spostrzeżenia, wreszcie — czy wyrażał ukryte pragnienia milionów. Nie kwestionowałem prawa do anonimowości blogera Ketmana; nie przyszło mi też do głowy, żeby zakazać mu wyśmiewania mikrofali Wildsteina albo fiaska POPiS-u. Świat przez niego kreowany jest mi obcy, ale przecież świata tego nie odkryliśmy dzisiaj.

O co zatem chodzi z tzw. sprawą Ketmana? Skąd problem?

Otóż, przede wszystkim należy wyciągać wnioski ze swojego niedawnego oburzenia, które co do istoty nie powinno mieć wektora prawicowego albo lewicowego. Donosy Maleszki i wiedza o krzywdach, jakie nimi wyrządził, nie są abstraktem. Nie chodzi przy tym o jakiegokolwiek TW, ale o człowieka, który po dziś dzień jest przekonany, że nie zrobił źle i że to on jest ofiarą.

Było jasne, że salonowy Ketman to uzurpator, żartowniś, facecjonista. Jego intencje również nie pozostawiały wątpliwości. Zamiar destrukcji S24 i jego ośmieszenie poprzez wykazanie słabości prawicowych oszołomów i PiSiaków zostawiam na boku. Nie mam tu wyrzutów sumienia; byłem ostrożny. W tej części Ketman zrobił test właścicielom i administratorom portalu. Nieważne, nie mój cyrk, nie moje małpy. Mnie interesuje coś zupełnie innego.

Pojawienie się w S24 zjawiska zwanego Ketman pokazało, gdzie jesteśmy. Ze smutkiem przyjmuję, że w 2008 roku nadal trzeba wykazywać, że osoba podpisująca się tym pseudonimem, nawiązująca w tekstach do prawdziwych wydarzeń i postaci, nie jest jednak ani pośmiertnym wcieleniem Miłosza, ani "sztuką ukrywania prawdziwych zamiarów i poglądów". To mniej więcej tak, jak byśmy mieli wątpliwości, czy grupa mężczyzn w szalikach z napisem "Legia", to kibice, czy żołnierze legii cudzoziemskiej. Bo "legia" ma przecież tak wiele znaczeń.

Innymi słowy — czy osoba podpisująca się Ketman, z tym co wiemy o zjawisku Ketman, z całym bagażem skojarzeń i utrwaloną w świadomości społecznej symboliką, może być dziś (15.9.08) blogerem w S24? Nie jest bowiem tak, że mówiąc "Ketman", mamy wątpliwości o co chodzi, wreszcie — że autor bloga nie zdawał sobie sprawy z konotacji swojego nicka. Czy Ketman przestał być już dla nas postacią haniebną? Czy cofnięto mu wilczy bilet? Czy zmieniło się coś w postrzeganiu jego aktywności jako tajnego współpracownika?

Stosunek do Ketmana jest w gruncie rzeczy sprawdzeniem naszej oceny współczesnej historii. Ujawnienie jego sprawy miały dla wielu osób ogromne znaczenie. Jeżeli chodzi o lustrację, być może było nawet punktem zwrotnym. Nie waham się użyć porównań do tzw. afery Rywina, czy oskarżenia jednego z premierów o szpiegostwo. I w tym kontekście spotkaliśmy się w S24 z kreacją, która przyszła zweryfikować nasze poglądy. Zostaliśmy poddani próbie i — niestety — marnie z niej wyszliśmy. Wyjaśnienia I. Janke, że skarcił Ketmana i nie będzie eksponował jego notek, bo: "(…) teksty były bardzo prowokacyjne i niezwykle agresywne, wywoływały fatalne reakcje, ściągały trolli. Nie jedyny to taki przypadek w Salonie. Ale takich tekstów nie dajemy na SG właśnie dlatego, bo mam dość awantur tutaj" — są moim zdaniem nie na temat. Zupełnie nie o teksty chodzi.

Salonowy Ketman odniósł względny sukces. Prosta cyniczna prowokacja obnażyła ideową pustkę i zagubienie, kiedy należy dokonać obrachunku w sytuacji nie do końca jednoznacznej, i nie hamletyzować, tylko powiedzieć "tak — tak, nie — nie". Nagle okazało się, że mówimy o "wolności słowa", "wymianie poglądów", "dyskusji", a nawet — cokolwiek to znaczy — o "demonicznym aspekcie «prawiczków»". Mówimy o wszystkim, tylko nie na temat. Słyszymy, że dzwonią, ale nie wiemy, w którym kościele.

Dziękuję gospodarzom za gościnę. Pozdrawiam przyjaciół!


referent