Pański tekst nastraja do rozmaitych przemyśleń. Przykro mi, ale moich będzie spora dawka, na dodatek będą one nieuporządkowane, bo raczej asocjacjami będą, a nie dyskusją z Pańskim tekstem, z którym trudno mi się nie zgodzić.
Jeżeli przyjmiemy za punkt wyjścia, że pisać każdy może (w końcu – kim jesteśmy, żeby się na takie wiatraki porywać), to trzeba się zastanowić, co z tego wynika.
Najprościej jest pisać o blogach niezorganizowanych. Ot, każdy wedle woli i talentu robi sobie bloga. Na platformie płatnej, albo bezpłatnej. No problemo
Jak platforma jest płatna, to w ogóle, moim zdaniem, nie ma sprawy. Mogą tam być błogi Rzeczników i Dyrektorów, pod jednym drobnym warunkiem, że oni sami za te blogi płacą. Jak ktoś chce to czytać, to przecież mu zabronić nie można. Gorzej jest, jeśli za te pseudoblogi mają płacić podatnicy. To już skandal jest. Ale jeżeli na opłacanej przez partię stronie, jakiś polityk wypisuje cudności, to już jego i czytelników problem.
Trochę inaczej będzie z platformami bezpłatnymi, gdzie publikowanie takich pseudoblogów jest oczywistym nadużyciem. Ale znowu to problem właściciela platformy. Jemu się to może nawet opłacać. Przecież to żaden problem, żeby sobie dla uatrakcyjnienia platformy podnająć kilku ludzi, którzy przyciągną uwagę. Piórem, nazwiskiem, albo gołym biustem. Jakżeż by TXT zyskało, gdyby chciała na nim pisać tak zauważalna członkini Mensy, jak Pani Elektroda. Co piszę bez zgryźliwości, bo uważam, co prawda, że mogła by swój intelekt wykorzystywać lepiej, ale trudno mi jej zarzucić, że nie umie osiągać celów, jakie sobie stawia
Inaczej, moim skromnym zdaniem, wygląda sytuacja na platformach, gdzie blogi występują obok siebie. Wszystko co wyżej napisałem pozostaje w mocy, ale pojawiają się inne problemy, bo pojawia się mniej lub bardziej widoczna Redakcja. Mówmy tu o blogowiskach, jakkolwiek bowiem słowo blogowisko jest brzydkie, to pochodzi w końcu od blokowiska, a te też nie są ładne.
Ale zorganizowany zamiar, choćby nieujawniony, rodzi nowe kłopoty. Być może nawet większy niż wtedy, gdy jest ujawniony. I nie mówię tu o kwestii opłacalności takiego przedsięwzięcia, reklam itp. Zasadniczo, czym może się narażę niektórym, nie mam nic przeciwko reklamom. Nie znam takiej reklamy, której nie potrafiłbym wyłączyć. Poza kryptoreklamą.
Ale kryptoreklama, to właśnie jeden z problemów. Pseudoblogi mają tu znakomitą rolę do odegrania, bo przyciągają czytelników. I blogerów. Bo, w końcu, co innego publikować samotnie, a co innego obok rzecznika ZUS, dziennikarzy pisujących do gazet na pierwsze, albo drugie strony i polityków. Dobrze jest też mieć kilku profesorów, bo to podnosi rangę intelektualną.
Ja, co prawda, nie wiem, dlaczego autorytetem od prawa wyborczego ma być fizyk, ale OK. Przy okazji poproszę jakiegoś znajomego konstytucjonalistę, aby się ustosunkował do czegoś równie banalnego w sferze fizyki. Ot choćby do kwestii korpuskularno – falowej natury światła. Już widzę, jak mnie z kijem gonią po Krakowskim Przedmieściu. Ale to jest OK., profesor jest profesor, a zresztą niektórzy z nich piszą o tym na czym się znają.
Pseudoblogerzy nierzadko sami uprawiają kryptoreklamę (czasem, dla swojego intelektualnego potencjału, nawet sobie z tego sprawy nie zdając), ale są oni, przede wszystkim kryptoreklamą samą w sobie.
Tak samo są potrzebni Ci, których udanie nazwał Pan wirtuozami gry na młotku. W końcu chodzi o to, aby młotków też było dostatek. Oni nie tylko grają na młotku. Oni młotkami kierują ruchem. ruchem młotów. Proszę wybaczyć przyciężki (jak to przy młotkach) dowcip.
A obok nich będą sobie zwykli blogerzy. Opowiadacze, fantaści, fetyszyści, kuchty, wariaci, poeci, malarze i pokaźna reprezentacja zarówno Delegatów Pana Boga na Polskę jak i Jego osobistych nieprzyjaciół. Oraz przyjaciele i wrogowie każdej, najbardziej nawet jarmarcznej, formacji politycznej.
I to rośnie jak kula śniegowa. Aż staje się nie do zniesienia.
Blogowisko. Setki Glogerów. Nie zawsze umiejących pisać. Groch z kapustą. Setki niekoherentnych opinii. Tysiące czytelników. Nie zawsze umiejących czytać. Reklamy, które pozwalają wyżyć . Dodatkowe, czasem bezcenne źródło informacji.
Ale to też wolno. Czemu nie.
Mnie, prywatnie, najbardziej denerwują blogujący dziennikarze, którzy w zasadzie nic nie robią, poza prezentowaniem swojej uniwersalnej niekompetencji. Są oni janusowym odbiciem blogujących polityków. Zaraza i bałagan.
Czy z bałaganu można zrobić porządek? Nie wiem. Wydaje mi się, że możliwe są różne drogi.
Pierwsza, najprostsza, to droga ku zapasom w błocie. Dla wielu atrakcyjna, choć inni będą sarkać, że powinna być galaretka i dobrze wyposażone panny, a nie faceci w średnim wieku i dzieci szkolne. Ale to jest droga. Droga ku internetowego skrzyżowani tabloidu z ukrytą kamerą.
Druga, też prosta, to droga do literatury (oraz innych form wyrazu artystycznego, także przez obraz). Zamknięty krąg twórców. Wąski krąg czytelników. Coś jak forum miłośników kuchni austriackiej. I żeby była jasność, zdarzało mi się jeść w Austrii znakomicie i zdarzało gorzej niż w Holandii. Nikt nie gwarantuje, że literatura będzie dobra.
Trzecia droga, to bliska memu zmęczonemu sercu idea klubu. Internetowe miejsce spotkań znajomych, choć otwarte i zapraszające gości, dające każdemu spróbować, choć niegwarantujące burzliwych oklasków za wciśnięcie głowy adwersarza do unitazu. Ciche i spokojne miejsce, gdzie ludzie odpoczywając, a nie pracując, wymieniają się poglądami. Pogadają, napiją się wina. Wrócą do rozmowy przerwanej przed miesiącem. Chętnie przeczytają tekst nowego gościa i trzy razy się zastanowią, zanim przeczytają drugi.
W końcu droga może nie najtrudniejsza, ale na pewno dla wielu atrakcyjna. Budowanie gazety nowego typu, przekształcanie blogowiska w alternatywne źródło alternatywnej informacji. Informacji atrakcyjniejszej, bo sprzedawanej z perspektywy bezpośredniego uczestnika albo równie bezpośredniego obserwatora, którym można zadać pytanie, a może nawet doczekać się odpowiedzi. Oszustwo prywatności, pomagające sprzedać taką czy inną ideologię. Nie ma gazet niezależnych.
Możliwa też wydaje się ucieczka w stronę nowych technologii. Ale na tym się nie znam.
Możliwe są też hybrydy i mieszanki.
Nie chce tu pisać o zagrożeniach, ale wiadomo, że z jednej strony mamy zagrożenie chamstwem, pałkarstwem i manipulacją, z drugiej niczym nieudokumentowaną przemądrzałością, nudą i marudzeniem (piszę to, w pełni świadomy tego, co sam czasem robię, gdy poczuję zapach, który mi nie odpowiada). Z jednej swoboda (bo już nie wolność) słowa, która obraża osoby o wrażliwszej konstrukcji, z drugiej cenzura, która dla wielu nie ma odcieni. Ale to nie ten temat, zresztą rozmawialiśmy o tym na TXT wiele razy.
Konkluzja po tak zabałaganionym wywodzie musi być prosta: nie ma czegoś takiego jak blogi i blogowiska. Są rozmaite formy pisania w Internecie. Niektóre są już sformatowane, inne się kształtują. Dobry jest wybór. Zła jest niepewność.
Pozdrawiam, przepraszając za zanudzenie czytelników Pańskiego bloga, który też nie istniej, zgodnie z powyższym, ma więc status równy sprawiedliwości
PS Może odłączylem się od klucza, ale przynajmniej trochę dymu naprodukowałem. No.
Panie Sergiuszu,
Pański tekst nastraja do rozmaitych przemyśleń. Przykro mi, ale moich będzie spora dawka, na dodatek będą one nieuporządkowane, bo raczej asocjacjami będą, a nie dyskusją z Pańskim tekstem, z którym trudno mi się nie zgodzić.
Jeżeli przyjmiemy za punkt wyjścia, że pisać każdy może (w końcu – kim jesteśmy, żeby się na takie wiatraki porywać), to trzeba się zastanowić, co z tego wynika.
Najprościej jest pisać o blogach niezorganizowanych. Ot, każdy wedle woli i talentu robi sobie bloga. Na platformie płatnej, albo bezpłatnej. No problemo
Jak platforma jest płatna, to w ogóle, moim zdaniem, nie ma sprawy. Mogą tam być błogi Rzeczników i Dyrektorów, pod jednym drobnym warunkiem, że oni sami za te blogi płacą. Jak ktoś chce to czytać, to przecież mu zabronić nie można. Gorzej jest, jeśli za te pseudoblogi mają płacić podatnicy. To już skandal jest. Ale jeżeli na opłacanej przez partię stronie, jakiś polityk wypisuje cudności, to już jego i czytelników problem.
Trochę inaczej będzie z platformami bezpłatnymi, gdzie publikowanie takich pseudoblogów jest oczywistym nadużyciem. Ale znowu to problem właściciela platformy. Jemu się to może nawet opłacać. Przecież to żaden problem, żeby sobie dla uatrakcyjnienia platformy podnająć kilku ludzi, którzy przyciągną uwagę. Piórem, nazwiskiem, albo gołym biustem. Jakżeż by TXT zyskało, gdyby chciała na nim pisać tak zauważalna członkini Mensy, jak Pani Elektroda. Co piszę bez zgryźliwości, bo uważam, co prawda, że mogła by swój intelekt wykorzystywać lepiej, ale trudno mi jej zarzucić, że nie umie osiągać celów, jakie sobie stawia
Inaczej, moim skromnym zdaniem, wygląda sytuacja na platformach, gdzie blogi występują obok siebie. Wszystko co wyżej napisałem pozostaje w mocy, ale pojawiają się inne problemy, bo pojawia się mniej lub bardziej widoczna Redakcja. Mówmy tu o blogowiskach, jakkolwiek bowiem słowo blogowisko jest brzydkie, to pochodzi w końcu od blokowiska, a te też nie są ładne.
Ale zorganizowany zamiar, choćby nieujawniony, rodzi nowe kłopoty. Być może nawet większy niż wtedy, gdy jest ujawniony. I nie mówię tu o kwestii opłacalności takiego przedsięwzięcia, reklam itp. Zasadniczo, czym może się narażę niektórym, nie mam nic przeciwko reklamom. Nie znam takiej reklamy, której nie potrafiłbym wyłączyć. Poza kryptoreklamą.
Ale kryptoreklama, to właśnie jeden z problemów. Pseudoblogi mają tu znakomitą rolę do odegrania, bo przyciągają czytelników. I blogerów. Bo, w końcu, co innego publikować samotnie, a co innego obok rzecznika ZUS, dziennikarzy pisujących do gazet na pierwsze, albo drugie strony i polityków. Dobrze jest też mieć kilku profesorów, bo to podnosi rangę intelektualną.
Ja, co prawda, nie wiem, dlaczego autorytetem od prawa wyborczego ma być fizyk, ale OK. Przy okazji poproszę jakiegoś znajomego konstytucjonalistę, aby się ustosunkował do czegoś równie banalnego w sferze fizyki. Ot choćby do kwestii korpuskularno – falowej natury światła. Już widzę, jak mnie z kijem gonią po Krakowskim Przedmieściu. Ale to jest OK., profesor jest profesor, a zresztą niektórzy z nich piszą o tym na czym się znają.
Pseudoblogerzy nierzadko sami uprawiają kryptoreklamę (czasem, dla swojego intelektualnego potencjału, nawet sobie z tego sprawy nie zdając), ale są oni, przede wszystkim kryptoreklamą samą w sobie.
Tak samo są potrzebni Ci, których udanie nazwał Pan wirtuozami gry na młotku. W końcu chodzi o to, aby młotków też było dostatek. Oni nie tylko grają na młotku. Oni młotkami kierują ruchem. ruchem młotów. Proszę wybaczyć przyciężki (jak to przy młotkach) dowcip.
A obok nich będą sobie zwykli blogerzy. Opowiadacze, fantaści, fetyszyści, kuchty, wariaci, poeci, malarze i pokaźna reprezentacja zarówno Delegatów Pana Boga na Polskę jak i Jego osobistych nieprzyjaciół. Oraz przyjaciele i wrogowie każdej, najbardziej nawet jarmarcznej, formacji politycznej.
I to rośnie jak kula śniegowa. Aż staje się nie do zniesienia.
Blogowisko. Setki Glogerów. Nie zawsze umiejących pisać. Groch z kapustą. Setki niekoherentnych opinii. Tysiące czytelników. Nie zawsze umiejących czytać. Reklamy, które pozwalają wyżyć . Dodatkowe, czasem bezcenne źródło informacji.
Ale to też wolno. Czemu nie.
Mnie, prywatnie, najbardziej denerwują blogujący dziennikarze, którzy w zasadzie nic nie robią, poza prezentowaniem swojej uniwersalnej niekompetencji. Są oni janusowym odbiciem blogujących polityków. Zaraza i bałagan.
Czy z bałaganu można zrobić porządek? Nie wiem. Wydaje mi się, że możliwe są różne drogi.
Pierwsza, najprostsza, to droga ku zapasom w błocie. Dla wielu atrakcyjna, choć inni będą sarkać, że powinna być galaretka i dobrze wyposażone panny, a nie faceci w średnim wieku i dzieci szkolne. Ale to jest droga. Droga ku internetowego skrzyżowani tabloidu z ukrytą kamerą.
Druga, też prosta, to droga do literatury (oraz innych form wyrazu artystycznego, także przez obraz). Zamknięty krąg twórców. Wąski krąg czytelników. Coś jak forum miłośników kuchni austriackiej. I żeby była jasność, zdarzało mi się jeść w Austrii znakomicie i zdarzało gorzej niż w Holandii. Nikt nie gwarantuje, że literatura będzie dobra.
Trzecia droga, to bliska memu zmęczonemu sercu idea klubu. Internetowe miejsce spotkań znajomych, choć otwarte i zapraszające gości, dające każdemu spróbować, choć niegwarantujące burzliwych oklasków za wciśnięcie głowy adwersarza do unitazu. Ciche i spokojne miejsce, gdzie ludzie odpoczywając, a nie pracując, wymieniają się poglądami. Pogadają, napiją się wina. Wrócą do rozmowy przerwanej przed miesiącem. Chętnie przeczytają tekst nowego gościa i trzy razy się zastanowią, zanim przeczytają drugi.
W końcu droga może nie najtrudniejsza, ale na pewno dla wielu atrakcyjna. Budowanie gazety nowego typu, przekształcanie blogowiska w alternatywne źródło alternatywnej informacji. Informacji atrakcyjniejszej, bo sprzedawanej z perspektywy bezpośredniego uczestnika albo równie bezpośredniego obserwatora, którym można zadać pytanie, a może nawet doczekać się odpowiedzi. Oszustwo prywatności, pomagające sprzedać taką czy inną ideologię. Nie ma gazet niezależnych.
Możliwa też wydaje się ucieczka w stronę nowych technologii. Ale na tym się nie znam.
Możliwe są też hybrydy i mieszanki.
Nie chce tu pisać o zagrożeniach, ale wiadomo, że z jednej strony mamy zagrożenie chamstwem, pałkarstwem i manipulacją, z drugiej niczym nieudokumentowaną przemądrzałością, nudą i marudzeniem (piszę to, w pełni świadomy tego, co sam czasem robię, gdy poczuję zapach, który mi nie odpowiada). Z jednej swoboda (bo już nie wolność) słowa, która obraża osoby o wrażliwszej konstrukcji, z drugiej cenzura, która dla wielu nie ma odcieni. Ale to nie ten temat, zresztą rozmawialiśmy o tym na TXT wiele razy.
Konkluzja po tak zabałaganionym wywodzie musi być prosta: nie ma czegoś takiego jak blogi i blogowiska. Są rozmaite formy pisania w Internecie. Niektóre są już sformatowane, inne się kształtują. Dobry jest wybór. Zła jest niepewność.
Pozdrawiam, przepraszając za zanudzenie czytelników Pańskiego bloga, który też nie istniej, zgodnie z powyższym, ma więc status równy sprawiedliwości
PS Może odłączylem się od klucza, ale przynajmniej trochę dymu naprodukowałem. No.
yayco -- 10.07.2008 - 16:37