Po pierwsze, jak wyjeżdżałem z Wrocławia, to było tak, że polskie firmy padały lub już padły a zagraniczne osiedłały się w stolicy ze względu na lotnisko. Ja chciałem się usamodzielnić i nie uśmiechało mi sie pracować za 700 zł na uczelni lub za 2000 u prywaciarza we Wrocku. W Warszawie od razu dostałem na rękę 6000 i wreszcie mogłem stanąć na nogi…
Po drugie, porównanie miasta do domu, w którym jest się w gościach mnie śmieszy. Ja tu nie jestem w gościach. Ja tu mieszkam i płacę podatki – więc w żadnych gościach nie jestem, tylko u siebie.
Po trzecie – o gustach mona dyskuować lub nie, lecz rdzenni Warszawiacy zamiast wybałuszać gały i dziwować się czemu przyjezdni tak na stolicę wybrzydzają, powinni się zastanowić, czemu to wybrzydzanie jest takie powszechne. Prawda jest bowiem taka, że aż okrutna. Warszawa jest okropnie brzydka i nie jest to jakąś trywialną oceną prowincjusza, lecz wynikiem porównania z urbanistyką i estetyką miast, które miały szczęście (jak Wrocław) rozwijać się, że tak powiem w oparciu o inny paradygmat. Mam na myśli zrozumienie dla podstawowych pojęć użyteczności publicznej, przestrzeni publicznej, wspólnotowości, zdrowo pojętego funkcjonalizmu.
Sęk w tym, że typowy Warszawiak w ogóle nie dostrzega problemu a wręcz mu zaprzecza. Jest jak kierowca Fiacika, który neguje ewidentne wady tego samochodu i gardłuje, że jemu Fiacik najbardziej na świecie się właśnie podoba a rozwiązania znane z Volvo czy Audi, to wcale lepsze od tych fiacikowych nie są i że on wie najlepiej czego mu trzeba i że te wady, to właściwie są zalety… Przez takich Warszawiaków, przez ich upór i głupotę od lat w stolicy nic nie udaje się zmienić, aby choćby troszeczkę ją “dohumanizować”.
Po prostu – brzydota Warszawy nie daje się przykryć jednym czy drugim ładniejszym skwerkiem czy ciekawym zaułkiem. To jest brzydota systemowa, wielowymiarowa, ustrukturyzowana, nawarstwiona i jej pokonanie również wymaga systemowego i ustrukturyzowanego podejścia, w którego centrum powinien być człowiek i jego potrzeby. Tymczasem miasto rozwija się dokładnie w przeciwną stronę, bezładnie, jeśli gdzieś zaspokaja jedną potrzebę, to na ogół ignoruje wszystkie inne, co zmusza ludzi do pokonywania ogromnych dystansów w celu załatwienia najprostszej sprawy. W tej sytuacji potrzeby estetyczne przegrywają z celami doraźnymi, z prostackimi interesami, z niezrozumieniem, że funkcja i forma powinny wzajemnie się uzupełniać a nie pozostawać ze sobą w sprzeczności.
Pani Gretchen powinna zauważyć jak genialnie we Wrocławiu Niemcy poradzili sobie z Odrą, powinna zauważyć kontrapunkt dla Rynku w postaci Ostrowia Tumskiego, powinna zauważyć jak wielki wpływ na charakter miasta mają rozległe i świetnie zaprojektowane założenia willowe na Krzykach, Wyspie Śródmiejskiej, Karłowicach. Powinna zauważyć wreszcie takie wizjonerskie realizacje urbanistyczne jak Sępolno, kapitalnie ulokowane parki miejskie czy wreszcie okalające ścisłe centrum miasta założenia kamieniczne Śródmieścia czy Kępy Mieszczańskiej.
Wrocław nie jest prostym skupiskiem kilku ładniejszych i kilku mniej ładnych budynków, lecz ma głębszy sens miejski, którego ani faszystom ani komunistom na szczęście nie udało się zniszczyć.
Dopóki rdzenni mieszkańcy Warszawy nie nauczą się tego sensu w urbanistyce innych miast dostrzegać a wręcz będą jego istnieniu zaprzeczać, dopóty nie będą mieli potrzeby zaprowadzenia go u siebie, w stolicy. I będą się kręcić bez sensu po mieście, w którym niby jest wszystko, lecz bardzo mało jest na swoim miejscu.
@Drogie Panie
Po pierwsze, jak wyjeżdżałem z Wrocławia, to było tak, że polskie firmy padały lub już padły a zagraniczne osiedłały się w stolicy ze względu na lotnisko. Ja chciałem się usamodzielnić i nie uśmiechało mi sie pracować za 700 zł na uczelni lub za 2000 u prywaciarza we Wrocku. W Warszawie od razu dostałem na rękę 6000 i wreszcie mogłem stanąć na nogi…
Po drugie, porównanie miasta do domu, w którym jest się w gościach mnie śmieszy. Ja tu nie jestem w gościach. Ja tu mieszkam i płacę podatki – więc w żadnych gościach nie jestem, tylko u siebie.
Po trzecie – o gustach mona dyskuować lub nie, lecz rdzenni Warszawiacy zamiast wybałuszać gały i dziwować się czemu przyjezdni tak na stolicę wybrzydzają, powinni się zastanowić, czemu to wybrzydzanie jest takie powszechne. Prawda jest bowiem taka, że aż okrutna. Warszawa jest okropnie brzydka i nie jest to jakąś trywialną oceną prowincjusza, lecz wynikiem porównania z urbanistyką i estetyką miast, które miały szczęście (jak Wrocław) rozwijać się, że tak powiem w oparciu o inny paradygmat. Mam na myśli zrozumienie dla podstawowych pojęć użyteczności publicznej, przestrzeni publicznej, wspólnotowości, zdrowo pojętego funkcjonalizmu.
Sęk w tym, że typowy Warszawiak w ogóle nie dostrzega problemu a wręcz mu zaprzecza. Jest jak kierowca Fiacika, który neguje ewidentne wady tego samochodu i gardłuje, że jemu Fiacik najbardziej na świecie się właśnie podoba a rozwiązania znane z Volvo czy Audi, to wcale lepsze od tych fiacikowych nie są i że on wie najlepiej czego mu trzeba i że te wady, to właściwie są zalety… Przez takich Warszawiaków, przez ich upór i głupotę od lat w stolicy nic nie udaje się zmienić, aby choćby troszeczkę ją “dohumanizować”.
Po prostu – brzydota Warszawy nie daje się przykryć jednym czy drugim ładniejszym skwerkiem czy ciekawym zaułkiem. To jest brzydota systemowa, wielowymiarowa, ustrukturyzowana, nawarstwiona i jej pokonanie również wymaga systemowego i ustrukturyzowanego podejścia, w którego centrum powinien być człowiek i jego potrzeby. Tymczasem miasto rozwija się dokładnie w przeciwną stronę, bezładnie, jeśli gdzieś zaspokaja jedną potrzebę, to na ogół ignoruje wszystkie inne, co zmusza ludzi do pokonywania ogromnych dystansów w celu załatwienia najprostszej sprawy. W tej sytuacji potrzeby estetyczne przegrywają z celami doraźnymi, z prostackimi interesami, z niezrozumieniem, że funkcja i forma powinny wzajemnie się uzupełniać a nie pozostawać ze sobą w sprzeczności.
Pani Gretchen powinna zauważyć jak genialnie we Wrocławiu Niemcy poradzili sobie z Odrą, powinna zauważyć kontrapunkt dla Rynku w postaci Ostrowia Tumskiego, powinna zauważyć jak wielki wpływ na charakter miasta mają rozległe i świetnie zaprojektowane założenia willowe na Krzykach, Wyspie Śródmiejskiej, Karłowicach. Powinna zauważyć wreszcie takie wizjonerskie realizacje urbanistyczne jak Sępolno, kapitalnie ulokowane parki miejskie czy wreszcie okalające ścisłe centrum miasta założenia kamieniczne Śródmieścia czy Kępy Mieszczańskiej.
Wrocław nie jest prostym skupiskiem kilku ładniejszych i kilku mniej ładnych budynków, lecz ma głębszy sens miejski, którego ani faszystom ani komunistom na szczęście nie udało się zniszczyć.
Dopóki rdzenni mieszkańcy Warszawy nie nauczą się tego sensu w urbanistyce innych miast dostrzegać a wręcz będą jego istnieniu zaprzeczać, dopóty nie będą mieli potrzeby zaprowadzenia go u siebie, w stolicy. I będą się kręcić bez sensu po mieście, w którym niby jest wszystko, lecz bardzo mało jest na swoim miejscu.
Zbigniew P. Szczęsny -- 15.12.2008 - 17:26