Czytam kolejny raz (dla emiprycznej weryfikacji, nie dlatego, że nie rozumiem :) i zupełnie nie wiem z jakiego powodu od słów całość celnie spuentowała pytaniem,wiotka i blada racjonalistka z Finlandii , zaczynam się uśmiechać i tak już do końca tekstu. Mniejsza o to.
Swoje spojrzenie wyłożyłam we wczorajszym tekście, który jak błyskotliwie wnioskuję czytałeś, więc nie będę się powtarzać.
W kilku miejscach jednak się czepnę tego, co napisałeś.
Mam wrażenie, że sprzeciw wobec symboli religijnych w miejscach publicznych nie jest związany z troską, czy zainteresowaniem losem wspólnoty katolickiej (albo jakiejkolwiek innej), lecz raczej z potrzebą zachowania neutralności religijnej tych miejsc.
Oczywiście zdarza się, że ludzie lubią sobie pogawędzić o błędach i potknięciach Kościoła na przestrzeni dziejów, ale lubią też utożsamić islam z fundamentalizmem, a Dalajlamę z kretynkiem.
Po co? Powodów może być sto milionów: żeby coś uzasadnić, żeby siebie do czegoś przekonać, żeby czegoś w sobie nie zobaczyć, na zasadzie ty jesteś gupi,a ty też jeszcze gupszy , ze złości, w ramach sprzeciwu, bo są neofitami, czy też właśnie odstąpili od swojej wspólnoty religijnej, z powodu tęsknoty za wiarą, albo z powodu uważania wierzących za debili. I tak dalej.
Wszystkim religiom się dostaje. Jedni za pomarańczowi, inni zbyt czarni, tamci tylko koszerne i ze wszystkim lecą do rabina, a muzułmańskie kobiety nie mogą założyć bikini.
Tak było, jest i będzie, jak przypuszczam. Kwestia jest w tym, co z tym robić. Na razie widzę wzywanie do walki, a to budzi mój osobisty sprzeciw.
Widzę nakręcanie spirali niechęci.
W gruncie rzeczy, jakby się nad tym zastanowić, to po co mają być obecne symbole religijne w publicznych szkołach (np. szkołach)?
Oczywiście nie są one wyrazem jakiejkolwiek złej ideologii, ale co z tego, skoro wyrazem określonego systemu wartości są z całą pewnością?
Wyobrażam sobie klasę, w której wiszą symbole różnych religii, ale co z ateistami w tej klasie?
Moja skłonność do rozumienia mniejszości kiedyś mnie zgubi z pewnością, ale wciąż słyszę pytanie mojej niewierzącej przyjaciółki, która zaprowadziła swoją córkę na rozpoczęcie roku i okazało się, o czym nie była uprzedzona, że inauguracja zaczyna się Mszą Świętą, dlaczego tak jest w publicznych szkołach? Przecież nie pójdzie do kościoła, bo to idiotyczne.
Ta sama dziewczynka ma całkowicie wolne godziny lekcyjne, bo większa część jej klasy ma w tym czasie religię.
Moim zdaniem to nie jest w porządku wobec tych dzieci.
Mój przyjaciel posłał swoją córkę, żadną miarą nie Żydówkę, do szkoły Laudera. W pewnych środowiskach to jest cool i trendy, oraz w ogóle fajne bardzo więc ją posłał. No trudno żeby miał pretensję, że dziecko uczy się hebrajskiego, a w piątek lekcje są krócej, prawda?
Rozpisałam się straszliwie, za co przepraszam najuprzejmiej.
Na koniec dwa sprostowania:
1. Gretchen ma gabinet nie biuro
2. Mnisi buddyjscy żyją w celibacie
:))
Yassa
Czytam kolejny raz (dla emiprycznej weryfikacji, nie dlatego, że nie rozumiem :) i zupełnie nie wiem z jakiego powodu od słów całość celnie spuentowała pytaniem, wiotka i blada racjonalistka z Finlandii , zaczynam się uśmiechać i tak już do końca tekstu. Mniejsza o to.
Swoje spojrzenie wyłożyłam we wczorajszym tekście, który jak błyskotliwie wnioskuję czytałeś, więc nie będę się powtarzać.
W kilku miejscach jednak się czepnę tego, co napisałeś.
Mam wrażenie, że sprzeciw wobec symboli religijnych w miejscach publicznych nie jest związany z troską, czy zainteresowaniem losem wspólnoty katolickiej (albo jakiejkolwiek innej), lecz raczej z potrzebą zachowania neutralności religijnej tych miejsc.
Oczywiście zdarza się, że ludzie lubią sobie pogawędzić o błędach i potknięciach Kościoła na przestrzeni dziejów, ale lubią też utożsamić islam z fundamentalizmem, a Dalajlamę z kretynkiem.
Po co? Powodów może być sto milionów: żeby coś uzasadnić, żeby siebie do czegoś przekonać, żeby czegoś w sobie nie zobaczyć, na zasadzie ty jesteś gupi, a ty też jeszcze gupszy , ze złości, w ramach sprzeciwu, bo są neofitami, czy też właśnie odstąpili od swojej wspólnoty religijnej, z powodu tęsknoty za wiarą, albo z powodu uważania wierzących za debili. I tak dalej.
Wszystkim religiom się dostaje. Jedni za pomarańczowi, inni zbyt czarni, tamci tylko koszerne i ze wszystkim lecą do rabina, a muzułmańskie kobiety nie mogą założyć bikini.
Tak było, jest i będzie, jak przypuszczam. Kwestia jest w tym, co z tym robić. Na razie widzę wzywanie do walki, a to budzi mój osobisty sprzeciw.
Widzę nakręcanie spirali niechęci.
W gruncie rzeczy, jakby się nad tym zastanowić, to po co mają być obecne symbole religijne w publicznych szkołach (np. szkołach)?
Oczywiście nie są one wyrazem jakiejkolwiek złej ideologii, ale co z tego, skoro wyrazem określonego systemu wartości są z całą pewnością?
Wyobrażam sobie klasę, w której wiszą symbole różnych religii, ale co z ateistami w tej klasie?
Moja skłonność do rozumienia mniejszości kiedyś mnie zgubi z pewnością, ale wciąż słyszę pytanie mojej niewierzącej przyjaciółki, która zaprowadziła swoją córkę na rozpoczęcie roku i okazało się, o czym nie była uprzedzona, że inauguracja zaczyna się Mszą Świętą, dlaczego tak jest w publicznych szkołach? Przecież nie pójdzie do kościoła, bo to idiotyczne.
Ta sama dziewczynka ma całkowicie wolne godziny lekcyjne, bo większa część jej klasy ma w tym czasie religię.
Moim zdaniem to nie jest w porządku wobec tych dzieci.
Mój przyjaciel posłał swoją córkę, żadną miarą nie Żydówkę, do szkoły Laudera. W pewnych środowiskach to jest cool i trendy, oraz w ogóle fajne bardzo więc ją posłał. No trudno żeby miał pretensję, że dziecko uczy się hebrajskiego, a w piątek lekcje są krócej, prawda?
Rozpisałam się straszliwie, za co przepraszam najuprzejmiej.
Na koniec dwa sprostowania:
1. Gretchen ma gabinet nie biuro
2. Mnisi buddyjscy żyją w celibacie
:))
Pozdrowienia.
Gretchen -- 17.11.2009 - 21:43