Pani Dorota popełniła u pana Andrzeja komentarz, w którym pośrednio domaga się diagnozy dwóch przypadków opisanych.
Niestety jest to raczej niemożliwe. Nie, dlatego że nie można używać internetu do pracy diagnostycznej czy terapeutycznej. Można, a czasem zdarza się, że objawy są tak wyraźne, że diagnoza narzuca się sama.
Czym innym jest diagnoza rozmówcy, a czym innym diagnoza bohatera opowieści. Jeśli ten drugi przypadek dotyczy rzeczywistej osoby, a nie hipotetycznego stanu, to wydaje mi się nieetyczne rozmawianie o tym kimś (w znaczeniu diagnozowanie go).
Od strony merytorycznej, to rzeczy (zachowania) uchodzące uwagi laika mogą być kluczowe dla diagnozy, zatem opis bardzo rzadko daje podstawę postawienia trafnej diagnozy. (Choć nie jest to niemożliwe.)
komentarze
>Panie Jerzy
Chyba mnie Pan nie zrozumiał. Nie domagam się diagnozy opisanych przypadów, nie jest mi ona do niczego potrzebna. Jak już wspominałam na blogu Pana A. Kleiny nie znam się ani na psychologii ani na uzależnieniach.
Opisałam te dwie rózne historie aby uświadomić Panu Kleinie dlaczego w sporze na temat nalogów i uzależnień bardziej przemawiają do mnie argumenty Artura Nicponia. Choć oczywiście nie neguję, że są przypadki, w których bez pomocy zawodowego psychologa lub psychoterapeuty ani rusz.
Pozdrawiam
Delilah -- 31.05.2008 - 11:58Pani Doroto!
Problem polega na tym, że zjawiska jakie Pani opisuje są znacznie bardziej złożone niż Pani opis. Nie jest możliwe przekazanie wszystkiego co Pani wie o tych przypadkach nie tylko w tamtym komentarzu, ale nawet w solidnym wpisie na kilka stron znormalizowanego maszynopisu. Nie, dlatego że Pani czegoś nie umie, tylko ze względu na charakter wiedzy – część informacji dociera do nas poza świadomością, bodźce podświadome, bądź informacje zablokowane przez procesy obronne.
Pani wiara w argumenty Artura Nicponia jest zrozumiała, ale niestety nie znajduje potwierdzenia w wiedzy praktyków. Tak jak pisałem w ramach tej dyskusji, mógłbym być przykładem potwierdzającym tezę Artura. Ale dotyczy to jednego uzależnienia (nikotyna). Natomiast ta sama silna wola wysiada w zderzeniu z HMMIII lub HMMV. Zatem ja jestem żywym dowodem ograniczoności jego podejścia. To, że ono czasem zadziała, to nie znaczy, że zadziała w jakimkolwiek innym przypadku.
Jeśli opisuje się przypadek, to oczywiste jest, że zakłada się jego diagnozę, nawet mimowolną, bo inaczej można by przytoczyć opis przyrody. Dopiero zdiagnozowana sytuacja może być argumentem w dyskusji nad stanem psychiki czy mechanizmami jej funkcjonowania.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 31.05.2008 - 12:13>Panie Jerzy
Ależ naturalnie, że ma Pan rację co do złożoności tych zjawisk, świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że przedstawilam historie obu pań w wielkim uproszczeniu.
Jednak niezaleznie od wszystkiego, jedna z kobiet sama poradziła sobie z problemami, zaś druga wiecznie szuka usprawiedliwień dla swojej niemocy.
Jasne że ma to wszystko jakieś głębsze podłoże, ale fakt pozostaje faktem.
Pozdrawiam
Delilah -- 31.05.2008 - 12:21Pani Doroto!
Śmieszniejsze w tym wszystkim bywa to, że często takie panie Basie używają psychologów, psychoterapeutów i psychiatrów jako usprawiedliwienia. „Przecież co tydzień chodzą na terapię i nic!”
Tyle tylko, że jest to argument przeciwko złym psychologom,[…], a nie za pozostawieniem ludzi na pastwę słabej woli. Podejrzewam, że na temat wiarygodności teorii psychologicznych i zakresu ich stosowania też będę musiał popełnić jakiś wpis.
Odnośnie teorii pana Artura, to jeśli komuś to pomoże, to szczęście i bardzo dobrze. Tylko jaki procent problemów da się takim podejściem rozwiązać?
Jerzy Maciejowski -- 31.05.2008 - 12:32Panie Jerzy,
ale mnie pokusilo… wróciłem z wnuczką od wód, znaczy się nogi moczyliśmy przed chałupą cały dzien w miednicach, zajrzałem do Pana i już od razu widzę, że robotę mam na wieczór :)
Andrzej F. Kleina -- 31.05.2008 - 17:55Pozdrawiam…
Panie Andrzeju!
Ciekawy jestem jaką.
Pozdrawiam
Jerzy Maciejowski -- 31.05.2008 - 21:26