Nie chciałbym nikogo przekonywać jak dalece oryginalnym i nieszablonowym twórcą był Frank Zappa.
Dla mnie był jednym z największych kompozytorów (sic!) i gitarzystów XX wieku.
Nie jest to miejsce na opisywanie, dlaczego tak sądzę, chodzi przecież o recenzję jednej jego płyty, a nagrał ich blisko setkę.
Dlaczego akurat ta płyta – spytacie, skoro w jego dorobku były przynajmniej dwa inne nagrania, które mogłyby bardziej kojarzyć się z jazzem (“Waka-Jawaka”, “Grand Wazoo”).
Otóż dlatego, że – przynajmniej dla mnie – jest to najlepsza płyta Franka Zappy, a jej związki z jazzem zauważył już dawno, dawno temu choćby Joachim Berendt, którego książką “Od raga do rocka. Wszystko o jazzie” kiedyś się zaczytywałem.
O niezwykłości tej płyty świadczy fakt, że zawarta na niej muzyka mimo upływu prawie 40 lat (nagrana w 1969 r.) nie trąci myszką i nie zestarzała się, jak stało się to w przypadku całej masy muzyki z tamtego okresu.
Ta płyta jest też niezwykła z innego powodu.
Otóż nigdy, ani przedtem ani potem, Frank Zappa nie nagrał płyty, która byłaby tak zdyscyplinowana i jednorodna.
Ci, którzy znają twórczość Zappy wiedzą, co mam na myśli. Tym, którzy mniej go znają, wyjaśniam.
W tym nagraniu nie ma stałego elementu muzycznego krajobrazu znanego nam z innych jego płyt – to jest pastiszu, kolażowości, pstrokacizny i kontrolowanego, a czasem i nie, chaosu.
Tym razem Zappa częstuje nas pozycją na wskroś dojrzałą, przemyślaną.
Nie znaczy to, iż jest to płyta na zimno wykalkulowana, a wręcz przeciwnie.
W nagraniu albumu Zappie nie towarzyszył jego stały zespół Mothers of Invention, lecz ekipa świetnych muzyków jazzowych i bluesowych, takich jak: Jean-Luc Ponty, Sugar Cane Harris (obaj na skrzypcach), basiści Max Bennett, Shuggy Otis, perkusiści Jon Guerin, Ron Selico, John Humphrey oraz gitarzysta Lowell George i wokalista Captain Beefheart.
Dla porządku muszę zaznaczyć, że w nagraniu tej płyty uczestniczył człowiek z Mothers, klawiszowiec i saksofonista Ian Underwood.
Ach, byłbym zapomniał. “Hot Rats” jest również niezwykła jeszcze z innego powodu. Jest jedną z nielicznych płyt studyjnych Zappy.
Cała masa innych też teoretycznie była studyjna, ale większość utworów była poskładana przez Zappę z różnych fragmentów koncertowych, tak więc na dobrą sprawę, trudno byłoby je traktować jako nagrania studyjne.
No, a teraz do rzeczy, czego możemy spodziewać się po tym albumie.
Już początek brzmi zachęcająco.
To instrumentalny “Peaches En Regalia” – nieziemsko brzmiący utwór, zachwycający energią i jakby taką bajkową atmosferą.
Duża niespodzianka dla znających muzykę Zappy z wcześniejszego okresu.
Ale to dopiero wstęp, następny utwór “Willie The Pimp” podnosi jeszcze wyżej poprzeczkę.
Jest to jedyny na tej płycie utwór wokalno-instrumentalny.
Oczywiście swojego głosu użycza Captain Beefheart.
Robi to w dobrze znanym swoim stylu, ale w takiej formie jeszcze go nie słyszałem. Cudowna gra basu i zachwycająca energią długa solówka Zappy dopełnia obrazu tego świetnego utworu.
Ta kompozycja to pokaz niezwykłych umiejętności Zappy jako gitarzysty.
“Son Of Mr. Green Genes” przynosi pozornie trochę uspokojenia i znowu ładnych (to brzmi dziwnie w przypadku Zappy, ale..) melodii, podobnych do tego co już mogliśmy usłyszeć na “Peaches En Regalia”.
Z czym tu nie mamy do czynienia: i z fanfarami instrumentów dętych, świetną pracą sekcji rytmicznej, nieszablonowo brzmiącymi instrumentami klawiszowymi i improwizującą stale gitarą lidera.
Ten utwór, podobnie jak poprzedni, jest na tyle długi (około 9 minut), że pozwala na pokazanie się wszystkim uczestniczącym w nim muzykom.
Fantastyczne, energetyczne, trudno usiedzieć przy tej kompozycji w spokoju.
“Little Umbrellas” to taki krótki utwór, który – jak by temu nie zaprzeczał Zappa – wyraźnie świadczy o jego związkach z jazzem.
Piękna kompozycja ze świetnymi partiami fletu i saksofonu, oddająca atmosferę jakiegoś zamyślenia i nostalgii.
Zaraz po nim następuje opus magnum tego albumu – “The Gumbo Variations”.
Kompozycja ta mogłaby się spokojnie zmierzyć z innymi szczytami twórczości Zappy, takimi jak: “King Kong”, “Pound For A Brown”, “Big Swifty”. Prawdę mówiąc nie wiem, dlaczego tej kompozycji Zappa nigdy nie zagrał na żywo i dlaczego nie weszła ona do jego repertuaru koncertowego. Jest to kompozycja – monstrum.
17 minut wspaniałej improwizacji, niesamowitej energii i czadu, zaczynające się od długiego sola Iana Underwooda na saksofonie, a następnie kontynuowanego na skrzypcach przez Sugar Cane’a Harrisa.
Powiem szczerze, że nigdy później nie słyszałem tak ekscytującego sola na skrzypcach.
Prawdziwe mistrzostwo świata.
To jednak nie koniec, bo dla mnie prawdziwym finałem jest krótka, ale jakże efektowna partia basu.
Coś niesamowitego.
Nawet jeżeli Max Bennett miałby już niczego nie zagrać, to to co zrobił w ciągu jednej minuty pod koniec tej kompozycji zasługuje na Oskara.
Dla mnie “The Gumbo Variations” jest najlepszym utworem, jaki kiedykolwiek nagrał (zagrał), chociaż wiem, że pewnie fani Franka Zappy z tym się nie zgodzą.
Cóż jeszcze można zagrać po takiej kompozycji. Otóż coś spokojnego. Tym czymś jest “It Must Be A Camel”. Kolejny utwór, który może kojarzyć się z jazzem, nie tylko dlatego, że bierze w nim udział Jean-Luc Ponty na skrzypcach. Również przez to, jak brzmi w nim rozedrgany fortepian i zwariowana gitara Zappy, który jeszcze raz raczy nas swoimi patentami. Spokojne dźwięki fortepianu… i to już koniec płyty.
Płyty, którą obowiązkowo powinien mieć w swojej kolekcji każdy, bez względu na to, jakiej muzyki jest fanem. Dla mnie jest to jeden z kamieni milowych muzyki XX wieku i naprawdę traktuję “Hot Rats” na równi z takimi arcydziełami, jak “Kind Of Blue” Milesa Davisa czy “A Love Supreme” Johna Coltrane’a.
komentarze
"kompozytorów (sic!)"
nie rozumiem tego (sic!) ...
Zappa był przede wszystkim kompozytorem. jego muzyka i w ogóle sztuka jaką uprawiał była w najdrobniejszych szczegółach.
Zappa był do bólu zorganizowany.
Odsyłam do autobiografii “Takiego mnie nie znacie”.
Docent Stopczyk -- 07.01.2008 - 15:47była w najdrobniejszych szczegółach
przemyślana :) [wcięło mi]
Docent Stopczyk -- 07.01.2008 - 15:47czyżby
muzyka Zappy była przemyślana w najdrobniejszych szczegółach
Robred -- 07.01.2008 - 16:02wątpię
zbyt wiele chaosu jest w jego płytach
zresztą najczęściej były to zlepki z rożnych wykonań koncertowych tego samego utworu
co do jego książki na którą się powołujesz, to wybacz nie jest to jest to autokreacja genialnego muzyka, a nie fakty
No cóż dyskografia Zappy to kilkaset płyt
z czego lwia część to ciekawostki tylko dla fanów … za co do chaosu to się kompletnie nie zgadzam, w czym się ten chaos przejawia?
równie dobrze można by napisać, że “Trout Mask Replica” Cpt. Beefheart’a (w której to płycie Frank mocno maczałpalce), albo “Meditations” Coltrane’a to też chaos … że nie wspomnę o Sun Ra …
autokreacja nie wyklucza (a nawet wprost przeciwnie), że Zappa wiedział co robi i co chce osiągnąć. poza tym w jego twórczości ważny jest kontekst kulturowy. a jeszcze ważne jest to, że sztuka Zappy (nie tylko muzyka) to zabawa konwencjami, gatunkami, zamiłowanie do szmiry genialnej pod względem wykonania … to można dostrzec nawet w zlepkach solówek, ale nie każdy musi, to fakt ;-)
cyt: “co do jego książki na którą się powołujesz, to wybacz nie jest to jest to autokreacja genialnego muzyka, a nie fakty”
sory, ale to dopiero jest chaos :D
Docent Stopczyk -- 07.01.2008 - 18:46Się bym skłaniał ku docentu...
...bom wielokrotnie czytywał o próbach wielokrotnych, które prowadziły do absolutnego zgrania na koncertach. Może więc i chaos był w dużej mierze wykoncypowany czy przewidziany z góry…
jotesz -- 07.01.2008 - 18:50:)
muzyka łagodzi obyczaje?
:)
czy humor należy do muzyki?
:)
Docencie
Piszesz:
No cóż dyskografia Zappy to kilkaset płyt (nowy)
z czego lwia część to ciekawostki tylko dla fanów … za co do chaosu to się kompletnie nie zgadzam, w czym się ten chaos przejawia?
——————————————————————————————————————————————————————-
No cóż jest to kwestia odczuć, ale moim zdaniem niektóre płyty Zappy byłyby jeszcze lepsze, gdyby nieco narzucił sobie i innym muzykom trochę dyscypliny
Zappa większość swoich płyt tworzył wbrew wszelkim schematom. Na tym samym albumie pojawiały się utwory studyjne i koncertowe, dopracowane i będące zaledwie szkicami, a utwory koncertowe były specjalnie modyfikowane – z wielu koncertowych wersji danego utworu tworzył “nowy” utwór koncertowy. Utworem, w którym jest chyba najwięcej połączonych fragmentów to “Jesus Thinks You’re A Jerk” z płyty “Broadway The Hard Way” z 1988 roku, gdzie w 9-minutowej kompozycji znajdują się 22 połączone fragmenty z różnych wykonań na trasie koncertowej.
Hot Rats jest świetny, ale właśnie jest na nim widoczna dyscyplina, mimo świetnych improwizacji
——————————————————————————————————————————————————————-
Piszesz:
równie dobrze można by napisać, że “Trout Mask Replica” Cpt. Beefheart’a (w której to płycie Frank mocno maczałpalce), albo “Meditations” Coltrane’a to też chaos … że nie wspomnę o Sun Ra …
————————————————————————————————————————————————————-
“Trout Mask Replica” Cpt. Beefheart’a nie lubię, mimo, że uważana jest za arcydzieło
Co do Sun Ra to jeżeli słyszałeś jego powiedzmy kilkanaście płyt, to chyba nie możesz powiedzieć, że wszystkie są wspaniałe.
Powiedzmy sobie szczerze większość płyt Sun Ra to gnioty, ale ta mniejszość to perełki
np. “Space Is The Place”
———————————————————————————————————————————————————————
Piszesz:
autokreacja nie wyklucza (a nawet wprost przeciwnie), że Zappa wiedział co robi i co chce osiągnąć. poza tym w jego twórczości ważny jest kontekst kulturowy. a jeszcze ważne jest to, że sztuka Zappy (nie tylko muzyka) to zabawa konwencjami, gatunkami, zamiłowanie do szmiry genialnej pod względem wykonania … to można dostrzec nawet w zlepkach solówek, ale nie każdy musi, to fakt ;-)
————————————————————————————————————————————————————————
Masz rację, ale naprawdę sądzisz, że Zappa zawsze wiedział co robi, śmiem wątpić, bo wtedy nie wydałby chociażby takich gniotów jak Ship Arriving Too Late To Save A Drowning Witch , The Man From Utopia lub opus magnum chały Thing Fish
Robred -- 08.01.2008 - 09:41Wywołaliście szczury z nory...
...i daję się nimi katować od wczoraj. Miło zabrzmiały mi skrzypce Sugarcane Harrisa, gdyż od razu przypomina mi mego ulubionego Johna Mayalla. W drugiej kolejce kojarzy mi się kolejny znakomity, przynajmniej dla mnie, skrzypek – Jerry Goodman z The Flock, których tenże Mayall anonsował na pierwszej płycie. Jerry Goodman to znowu przypomnienie Jana Hammera i ich pierwszych wspólnych płyt…
Nie rozwijając wątków podziękuję za przypomnienie albumu, który wywołuje tyle pozytywnych skojarzeń.
jotesz -- 08.01.2008 - 10:44:)
dzięki za dogłebną odpowiedź
ale “gdyby nieco narzucił sobie i innym muzykom trochę dyscypliny”
no ja myślę że w zespole Zappy dyscypliny wykonawczej to nigdy nie brakowało. wystarczy poczytać co mówią o tym różni muzycy, którzy z nim współpracowali …
wczoraj policzyłem, mam 34 płyty Franka (w tym 1 radziecki winyl ;P), ale jakoś ostatnio nie mam weny żeby ich słuchać :)
pozdro
Docent Stopczyk -- 09.01.2008 - 07:33Docencie
mam około 50 płyt Zappy
możemy się nie zgadzać każdy ma prawo do własnych odczuć
mogę tylko wyjaśnić co rozumiem pod pojęciem dyscypliny
Otóż jak wynika z wielu źródeł i to bynajmniej nie z autobiografii autoryzowanej przez Franka Zappę
ten wielki artysta wiele wymagał od siebie, ale jeszcze więcej od muzyków
Sam wypowiadał się, że gdyby nie byłliderem własnego zespołu to nigdy nie zaśpiewałby w tym zespole, ponieważ jego talent wokalny był co najmniej dyskusyjny
Wracając do pojęcia dyscyplina to w przypadku Zappy nie uważam, żeby dawał on zbyt wiele wolnej ręki muzykom w tworzenie improwizacji
Zawsze czuwał i pilnował, żeby wszystko było tak jak on sam sobie życzy
i w tym właśnie jest problem
po prostu niejednokrotnie Zappa dawał się ponieść swojej nieokiełżnanej wyobraźni
powiesz, Docencie i o to właśnie chodzi
tylko, że czasami te uniesienia dawały wspaniały efekt a czasami były powodem wydawania niezwykłych gniotów
to samo zresztą występowało u Sun Ra, na którego się powołujesz.
Ciekawostką jest, że jego najlepsze według mnie płyty czyli Hot Rats, Waka Jawaka, Grand Wazoo powstały faktycznie tylko w studiu, a nie jak większość jego płyt, które były zlepkiem rozmaitych fragmentów jego koncertów.
Co by jednak nie pisać był to facet o niesamowitym talencie.
Wracając jeszcze do jego twórczości, najbardziej cenię jego pierwszy okres począwszy od Freak Out a kończący się powiedzmy na Bongo Fury
drugi okres po 1976 r. był już znacznie mniej twórczy, choć zdarzały się świetne płyty jak chociażby
Does Humor Belong In Music
Faktem jest, że po 1976 r. pomijając jego płyty orkiestrowe i tragiczne syncklavierove, Zappa zaczął graćj konwencjonalna muzykę rockową.
Cas eksperymentów z epoki Uncle Meat, Burnt Weeny Sandwich i
Robred -- 09.01.2008 - 09:13Weasels Ripped My Flesh przeszedł już wtedy do historii.
okej
masz rację ... po prostu chciałem pociągnąć wątek o Zappie ;-)
Docent Stopczyk -- 09.01.2008 - 09:26