Słynął z prostoty i surowości obyczajów. Dla starszych uosabiał wzór cnót obywatelskich.

Od godziny siedział na polnym kamieniu, zastanawiając się nad przewrotnością losu. Obok leżały rózgi i odwrócony lemieszem do góry pług. Odstawił do skupu rzepak, zakontraktowane świnie dostały najwyższą cenę, kwota mleczna zgodziła się co do litra, a jednak coś mu podpowiadało, że decyzja o pozostaniu na wsi nie była słuszna. Licząc na kolegów postąpił pochopnie. „A może czasy są takie, że nie potrzeba już bohaterów – pomyślał. – W każdym razie pole zaorałem i nie ma co liczyć na powtórkę z historii. Nawet jeżeli coś mi się zdarzy, nie będzie tak samo.”

Droga, przy której siedział, była ślepa; prowadziła tylko do polnego kamienia. „Wygrywałem batalie, miałem triumfy, przyjaciele ufundowali order mojego imienia – przed oczami przemknął mu złoty orzeł z brylantowymi oczami, zawieszony na niebiesko-białej tasiemce. – Omnia reliquit servare Rempublicam. Virtutis praemium. Esto perpetua. Kim jestem teraz? – poprawił rozwiane przez wiatr kędziory kruczoczarnych włosów. – Całe życie w służbie ojczyzny i dzisiaj mój dom jest tam, gdzie moja wypłata.”

Pochodził z bogatej rodziny. Jego ojciec był znanym warszawskim adwokatem, matka prowadziła kantor. Odebrał staranne wykształcenie; pierwszy urząd objął tuż po studiach. Należał do partii, wygrał wybory do Senatu. Decyzja o wyjeździe na wieś zaskoczyła jego société do tego stopnia, że pod koniec miesiąca przyjechali do niego i zaproponowali mu stanowisko doradcy premiera. Stał wtedy na polu, kończył ostatnią bruzdę pod ziemniaki. Przeprosił ich na moment, podjechał terenówką do domu, przebrał się w kupiony podczas ostatniego wyjazdu do Londynu frak i szybko wrócił. Po chwili teatralnego wahania przyjął propozycję.

„Błąd za błędem – zrezygnowany pokiwał głową. – Ludzie dziwią się jak pogodziłem cnoty republikańskie z naszą nową dogmatyką. Pogodziłem. Było to nawet łatwiejsze niż na początku się wydawało. Dzisiaj jest nas dwóch, z tego jeden na orderze. Moje alter ego.”