Dopadł mnie wakacyjny nastrój, oglądam widokówki z wystawy światowej w Paryżu w 1900 r., zabrałem się za książkę Cenckiewicza i Gontarczyka. Czytam ją powoli, fragment po fragmencie, możliwie dokładnie. Wszystko jest bardzo ciekawe i ciekawe. Duże opracowanie, raczej nie da się go zbyć przez przemilczenie albo ataki personalne na autorów. Obserwując co dzieje się wokół publikacji, dochodzę do wniosku, że miernikiem przynależności do obozu III RP albo IV RP, względnie ― do prawicy albo lewicy, jest dziś stosunek do tej książki. Nieważne, że mało kto ją przeczytał, a są tacy, co deklarują, że w ogóle ich ona nie obchodzi. Nawet nienajbystrzejsze cwane gapy dostrzegły bezbłędnie, że podskórnie debata o TW Bolku jest ważnym głosem w starym sporze o fundamenty założycielskie naszego państwa. Niezależnie od intencji Cenckiewicza i Gontarczyka, których zresztą o naiwność nie posądzam.

Z książki wynika, że w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych były prezydent miał wątek agenturalny, donosił na kolegów ze stoczni, był współpracownikiem policji politycznej państwa komunistycznego. Paradoksalnie nie to jest jednak najważniejsze. W tle czai się bowiem pytanie, czy agenturalna przeszłość miała wpływ na prezydenturę L. Wałęsy, na podejmowane przez niego wówczas decyzje, polityczne wybory, sposób sprawowania władzy. Nie znalazłem w książce jednoznacznych dowodów potwierdzających linki między werbunkiem z lat siedemdziesiątych a ― na przykład ― reintronizacją esbeków na urzędy w administracji publicznej w latach dziewięćdziesiątych. Argumenty powoływane w książce (w tej sprawie) nie wychodzą poza powszechnie dostępną wiedzę gazetową, domysły i poszlaki. Możemy zatem przypuszczać, mieć podejrzenia graniczące z pewnością, śmiać się z pożytecznych idiotów, nie ulegać propagandzie "miłości", ale… twardych dowodów brak. I pewnie nigdy ich nie będzie, bo niby jak miałyby one wyglądać?

W świetle załączonych do książki dokumentów w kłopotliwej sytuacji znajdzie się sąd lustracyjny. Prawda historyczna, zdrowy rozsądek i przeciętna wiedza życiowa rozjechały się w tym przypadku z "prawdą sądową" jak rzadko. A może wcale nie tak rzadko, biorąc pod uwagę, że rzecz dotyczy byłego Prezydenta RP, czyli "szyszki". O sąd lustracyjny się jednak nie martwię. Poradzi sobie nie sięgając nawet do domniemania niewinności. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że zwyczajnie pozwą Cenckiewicza i Gontarczyka, "wymyślą" jakieś przestępstwo przeciwko wymiarowi sprawiedliwości albo zniesławienie. Się zobaczy...

Przyszła mi do głowy myśl, że sąd lustracyjny pańskim gestem mógłby pozwolić sobie na jakiś kompromis. Kompromis to teraz modne słowo. Co nie jest w ramach kompromisu zwykle jest podejrzane. Wyznawcy kompromisu często nie mają żadnych poglądów albo są koniunkturalistami, ale to akurat przykładowi nie szkodzi. Otóż, kompromis ze strony sądu lustracyjnego mógłby polegać na przyznaniu, że były prezydent L. Wałęsa był co prawda zarejestrowany i współpracował z tajną policją polityczną jako TW Bolek (papiery są dosyć mocne), ale ― w oparciu o dorobek orzeczniczy Trybunału Konstytucyjnego, wytyczne Sądu Najwyższego, rezolucje Rady Europy i jednolite stanowisko autorytetów moralnych ― ten sam sąd lustracyjny orzekłby, że TW Bolek nie był tajnym współpracownikiem, bo ― primo ― nie szkodził, a przynajmniej nie miał takich intencji; secundo ― był nieświadomy, że współpracuje, bo przychodził tylko porozmawiać, czasami oglądali z esbekami zdjęcia; tertio ― chlapał na prawo i lewo jęzorem (np. w mieszkaniu Gwiazdów), więc współpraca nie była tajna (jeśli już ktoś się upiera, że w ogóle była). Słowem ― TW Bolek nie był tajnym współpracownikiem w rozumieniu ustawy. Taką mam koncepcję...

Wracając do początku, czyli zdjęcia z wystawy światowej, bardzo podobała mi się prezentacja ruchomego chodnika. Jak widać też można było upaść.