Przypadkowo odsłuchałem wczoraj koncert Kukiza. Wykrzykiwał swoje stare teksty, wszystko było jak dawniej, przekaz zgadzał się z treścią, z głośników płynął prąd, płynęła energia, nie czuło się fałszu i maskarady. Siedziałem w fotelu po marnym referenckim dniu, patrzyłem na niego i przyszło mi do głowy, że ostatnio wszyscy* jakoś się pogubiliśmy, coś wyszło źle i niepotrzebnie brniemy w to dalej; najwyższy czas się zatrzymać, rozejrzeć gdzie jesteśmy, odtworzyć w głowie wektory i powiedzieć ― sprawdzam! W moim wieku nie jestem już specjalistą od młodzieżowych zespołów muzycznych, ale Kukiz to przecież żaden żart, czy niebieska tancbuda. Kto choć raz widział przyzna mi rację. Siedziałem więc i nuciłem cicho "virusa", gdy nagle dotarło do mnie, że to nie piosenki są stare, tylko koncert puszczono z odtworzenia! Koncert był niedzisiejszy i dlatego dałem się zwieść!

Kombinowałem dalej. Gdzie jest haczyk i o co mi chodzi?

Mocząc nogi w misce przypomniałem sobie, że ponad cztery lata temu zakończyła prace komisja rywinowska. Ci, co do tej pory nie wiedzieli, bo łykali oficjalną rzeczywistość jak rekin szprotkę, mogli przekonać się na własne oczy, na czym polegają mechanizmy władzy, i kto tę władzę ciągle sprawuje, mimo przemian, demokracji, wolności i wyprowadzenia wojsk radzieckich. Potem były wybory, mandat dostały dwie partie, które na sztandarach niosły lustrację, walkę z korupcją, szarpnięcie cuglami i przywrócenie moralności publicznej. Po drodze warto jeszcze wspomnieć epizod z rządem, który dopiero uczył się administracji i jak słoń w składzie porcelany rozbijał się o beton, nie potrafiąc skupić się na pryncypiach. Jego błędy, nasz koszt. Było minęło. Nieważne. Zostawmy to na razie.

"Co się stało? ― szukałem w głowie jakiejś w marę sensownej odpowiedzi. ― Przecież, do cholery, sprawy nie są jeszcze załatwione, jesteśmy w połowie, może nawet dopiero na początku drogi. Nie jest nas wcale mało. Młodzi nie zapominają; nie jest im wszystko jedno he, he, he... Skoro zgodziliśmy się, że trzeba ruszyć ten skansen i przegonić szkodników, to niemożliwe, żeby niechęć do jednej czy drugiej osoby, albo nawet do dwóch naraz!, odebrały nam rozum na tyle, że uwalimy całą sprawę! Czymś innym są środki, narzędzia, wehikuł na którym jedziemy ― te zawsze możemy zmienić ― a czymś innym istota zagadnienia, idea dla której ruszyliśmy się z domu. O co więc chodzi? Pogubił się Kukiz, pogubiłem się ja (przyznaję), a za chwilę wszyscy obudzimy się w dupie."

Zrezygnowany sięgnąłem za fotel i wyszarpałem ze stosu gazetę. Na drugiej stronie znalazłem coś takiego: "Marszałek Komorowski uważa, że prezydencka nominacja Bohdana Zdziennickiego na prezesa Trybunału Konstytucyjnego oznacza koniec podziału na środowisko solidarnościowe i postkomunistyczne; koniec podziałów historycznych, trzeba wybierać możliwości rozmawiania z każdym, w tym z lewicą". Rany boskie, co on wygaduje! Dlatego, że inni popełniają błędy chce unieważniać jasny przekaz, że komuś historia przyznała rację, a o kimś orzekła, że się mylił? Po co? Bo Kryże był wiceministrem sprawiedliwości? Panie ześlij marszałkowi rozum i otocz go opieką! Przynajmniej na czas urzędowania.

Odwracam stronę i widzę wywiad z Czumą, jedną z niewielu postaci, której do niedawna pożyczyłbym własne pieniądze. Co Czuma mówi dziennikarce? Proszę, mniej więcej tak: "Nie ma przeszkód, żeby oficer policji politycznej państwa komunistycznego był ekspertem, doradcą, merytorycznym zapleczem sejmowej komisji śledczej. Został zweryfikowany w niepodległej Rzeczpospolitej, ma dobrą opinię i w związku z tym głosowałem za jego kandydaturą." Człowieku!, przecież to jest klon tego ubeka, który jakiś czas temu cię przesłuchiwał, bił i fałszywie oskarżał! Panie pośle!, nawet jeśli to panu osobiście nie przeszkadza, proszę nie dawać takich lekcji niezorientowanym! Będzie się pan wkrótce wstydził; lojalność partyjna nie jest tego warta. Nazwisko ma się jedno.

Lecę dalej. Niesiołowski chce debatować o IPN-ie i odwoływać Kurtykę, bo Cenckiewicz i Gontarczyk prowadzili badania naukowe i opublikowali na ich podstawie książkę. Czas i dalsza kwerenda ubeckich archiwów pokaże, kto w tej sprawie miał rację. Ale gdzie proporcje? Zresztą mniejsza, nie chcę za daleko odchodzić od tematu.

Obok tekst o Klichu. Dlaczego nie można dobić WSI, sowieckiej agentury wpływu w czystej postaci? Nie rozumiem. Po co nam w wolnej Polsce generał Dukaczewski? Czy nie lepiej, żeby prowadził agencję ochrony mienia Rywina? A co dalej z PRL-owskimi sędziami sądów wszelakich? Co z degrengoladą na państwowych wyższych uczelniach? Panowie!, litości...

Chciałem przejść na strony sportowe, kiedy mignął mi Palikot stojący na dziennikach ustaw. To jest dopiero niezły numer! Czy nikt nie widzi, że ta komisja jest jednym wielkim forum dla różnego rodzaju lobby. Przewodniczący komisji chwali się w gazecie, że ludzie przysyłają mu propozycje zmian prawa mailami, faksem, telefonicznie; czasami wpływają gotowe poprawki, zredagowane przepisy, wyliczenia, analizy prawne z prywatnych kancelarii, szkice na serwetkach z restauracji, notatki na wizytówkach. Jak to jest możliwe, przecież ta komisja to w czystej postaci "lub czasopisma" albo "inne rośliny", tyle że do kwadratu. Prawnicy sejmowi opracują legislacyjnie (zredagują) propozycje zmian, ale sama nowelizacja konkretnej ustawy, to element prowadzenia polityki państwa. Przez tworzenie prawa sprawuje się władzę! Nie może być tak, że rozstrzygnięcia prawodawcze podejmujemy poprzez akcję mailową, od anonimowych lub pseudoanonimowych nadawców. Czy o taką procedurę legislacyjną chodziło, kiedy Rokita przesłuchiwał kilka lat temu Jakubowską? Czy to jest ta transparentność, jawność i racjonalność decyzji? Wątpię.

Komisja Palikota przelała czarę goryczy. W dodatku woda w misce wystygła i laptop wyjątkowo niewygodnie leży mi dziś na kolanach. Szkoda gadać... Na wszelki wypadek nie będę już włączał telewizora, bo znowu trafię na Kukiza albo ― co gorsza ― Kaczmarskiego z Gintrowskim. Pogubiliśmy się** i za bardzo nie wiadomo, co teraz robić. Rzecz w tym, że największym zagrożeniem wcale nie są Kaczyńscy, Ziobro i Macierewicz. Za chwilę przecież może ich w polityce w ogóle nie być; mogą zniknąć razem z Wyborczą i Naszym Dziennikiem. Chodzi o to, że powoli, ale systematycznie, zacierają się nam pryncypia. Łatwo przystajemy na moderną gadkę o "potrzebie kompromisów" i "ucieczce w przyszłość". Wzbudza się w nas poczucie winy, że jesteśmy pamiętliwi i bezlitośni. Tymczasem nie ma szans, żebyśmy w tę przyszłość weszli bez ubeka, który jest ekspertem komisji śledczej*** i bez sędziów odmawiających ścigania sprawców stanu wojennego albo dowodzących, że lustracja narusza prawa człowieka i krzywdzi ludzi. W bagażu będziemy nieśli prawo z wmontowanymi mechanizmami korupcji, chory system biurokracji i wiele innych obciążeń, które niedawno obiecaliśmy sobie odrzucić. Poddaliśmy się manipulacji i już prawie nie pamiętamy****, na czym polega problem. Więcej, nieomal zapomnieliśmy, że ciągle jest problem, z którym trzeba się zmierzyć. I że ten problem jest nasz.

Ponarzekałem, ponarzekałem, przeklęty Kukiz... Zbieram się, muszę się wyspać, bo jutro z rana idę do referatu. Czołem!


---------------
* Mam na myśli mnie i moich znajomych, mnie podobnych, ale przede wszystkim ― niestety ― również mnie.
** Patrz wcześniej przypis oznaczony jako *.
*** Po pewnym czasie ekspert ― podobno ― sam zrezygnował.
**** Patrz wcześniej, przypis oznaczony jako **.