Nie chcę być kontrowersyjny, ale coś jest jednak z tymi północnymi Amerykanami nie tak. Nie wiem kogo oni muszą wybrać na prezydenta, żeby wreszcie dorównać standardom naszej cywilizacji. Sięgnęli po demokratę o ciemnym kolorze skóry, który w młodości biegał za lewackimi bojówkami, od razu odetchnęliśmy z ulgą, bo wydawało się, że tym razem wszystko będzie w porządku. Tymczasem wybrany — jakby nic — zgłupiał już w fazie in spe. Nie dość, że chce zaprzysięgać się na urząd z Biblią za pazuchą, to jeszcze zamierza pójść na mszę. O tym, że będzie słuchał kazania klechy, którego krytykują "środowiska gejowskie" nie wspomnę. Szoking!

A dolary? Mówi, że będzie walczył z kryzysem, dosypie bankierom grosza z podatków — na pierwszy rzut oka nowocześnie — ale o wymazaniu z banknotów Pana Boga nawet nie wspomniał. Dziwny kraj; nie dość, że mają państwo wyznaniowe, to jeszcze w ogóle nie chcą się reformować. Całe szczęście, że prowadzą wojny, można przynajmniej wykazać, że są hipokrytami i w gruncie rzeczy nie wierzą w Pana Jezusa, bo nie wiedzą co to miłość.

Moim zdaniem raczej nie ma nadziei dla Amerykanów. Chyba że pomoże nasza Fundacja Helsińska. Co prawda nie ma za oceanem wyrzuconych funkcjonariuszy WSI i zlustrowanych profesorów państwowych uczelni, ale i tak jest sporo do roboty. Tyle tych praw człowieka wciąż i bez przerwy się narusza. Szkoda gadać.