Przyjemnie i nowocześnie jest czasem przyznać się do czytania Pessoi, zwłaszcza jeśli towarzystwo sprzyja takim wyznaniom. Ja nie mogę. Czytam, podczytuję, staram się, daję mu kredyt - wszystko na marne. Pessoa mnie nie porywa, nie interesuje, nie rozumiem, o czym pan do mnie rozmawia. Owszem, zdarzają się niezłe fragmenty, celne ujęcia, ładne zdania. Choćby ten mój fragment z prawej kolumny bloga:

"Jestem okolicą wioski, której nie ma, rozwlekłym komentarzem do książki, której nie napisano. Jestem nikim, nikim. Nie umiem czuć, nie umiem myśleć, nie umiem chcieć. Jestem postacią z nienapisanej powieści, rozpływającą się, nim powstała w snach tego, co nie potrafił mnie stworzyć. [...] i z majestatu wszelkich marzeń jestem pomocnikiem księgowego w mieście Lizbona".

Zdarzają się, prawda, tylko co z tego, kiedy całość jest jakaś... nudna, banalna i epigoniasta. W czarnym swetrze to już z pewnością lepiej chodził Poe, że o Conradzie nie wspomnę. Co jest warte, to być może Pessoa na ścianach w Lizbonie. Niezłe, ciekawe i ładne są, prawda, twarze Pessoi z Lisboa w sierpniu. Choćby taka:

 

                                           zdjęcie zrobione przez referentową

Zastrzegam, że Pessoi nie jestem w stanie pojąć; moje stanowisko może więc w pewnych okolicznościach być nie do obrony. Poza tym jestem wściekły, bo referentka napisała mi taki tekst, że mam nic i muszę pisać od początku. Napatoczył się Pessoa, że hej! Pechowiec. Coś w tym musi być.