No, prawda, jeśli już tak sobie rozmawiamy, to pokażcie mi jakiegoś asa, który z powodzeniem mógłby zastąpić naszego Donaldu albo wcześniej Jarkacza; pokażcie mi, prawda, sensownego kandydata na premiera. Zostawmy wybory, partie i procedury, pytanie brzmi: czy jest w znanej nam przyrodzie taki jeden, co poprowadziłby tę tancbudę, i żebyśmy potem nie mieli po nim zbyt dużego absmaku; żebyśmy nie mówili, że: "taki wstyd", "o rzesz ty kór[...]a w dó[...]ę j[...]bany", "nie po to cię tam kmiocie posłaliśmy"... Proponuję podejść do rzeczy nieco, prawda, naiwnie i od ręki, póki kawa ciepła.

Po mojemu będzie tak:

  1. Kandydat nie może być komuchem. Bycie komuchem dyskwalifikuje kandydata w przedbiegach. Przeciwnie!, kandydat musi dać komuchom odpór i zawalczyć o nowe. Najlepiej gdyby powiedział: "Ustalenia stołu okrągłego mnie nie wiążą. Obchodźcie sobie rocznice i święta, ja jednostronnie wypowiadam tę umowę". 
  2. Musi wyczyścić z PRL-owskich złogów państwowe uniwersytety, sądy i urzędy. To kluczowe punkty, które zostały oddane walkowerem. Docenci marcowi i ich wybitni uczniowie; sędziowie, którzy orzekali w stanie wojennym na podstawie dekretów ogłoszonych w dzienniku telewizyjnym; kapusie komunistycznej policji politycznej — rządzą nami bez zmian, pouczają i oczywiście mają się znakomicie. To jest krwiobieg, rusztowanie, fundament. Nie może być przecież tak, żeby o demokratycznym państwie prawnym uczyły nas przechrzty sojuszy z bolszewią! Tak, szczególnej uwadze polecam wydziały prawa.
  3. Kandydat nie może być charakteropatą. Widzę go jako nieco smutnego pana (albo panią), który nie wykaże się małością, i nie będzie narażał spraw państwa tylko dlatego, że na dworze skoczyło ciśnienie albo załatwienie rzeczy zależy od współpracy z kimś, kogo osobiście nie lubi. Kandydat programowo musi być ponad niskimi pobudkami!
  4. Budowanie instytucji państwa — trwałych, powtarzalnych procedur, które będą działały nawet wówczas, kiedy przejściowo przyjdzie na premierowski stolec, proszę wybaczyć, idiota. To wszystko ma kór[...]a działać, nawet jeśli gów[...]o będzie z nieba padało, prawda... Przepraszam, uniosłem się, ale tak mniej więcej być powinno, a kandydat musi wiedzieć jak nam to zagwarantować. Musi więc znać i rozumieć mechanizmy rządzenia państwem w perspektywie dłuższej niż godzina kolejnej emisji "Kropki nad i", a nawet niż kadencja Sejmu. No, coś powinno po naszym premierze in spe zostać...
  5. Musi być cierpliwy i wytrwały. Mniej złotousty, bardziej robotny. Chodzi o to, żeby sprawy załatwić, a nie o nich gadać. Lepiej po cichu przygotować dobry projekt i znaleźć sojuszników, niż opowiadać jacy to źli i potężni nam podstawili nogę. Ewentualnie — złych i potężnych trzeba wyłapać i odesłać do prywatnych szkół wyższych; to w ogóle jest pytanie, czy komunistyczne sługusy powinny zasiadać w sądach i trybunałach — temat na inną okazję. Jakby co — pomożemy!
  6. Kandydat nie może być sam. Musi dobrze pracować w grupie, dobierać odpowiednich pomocników. Niech go ręka boska broni przed tworzeniem synekur dla kolesi partyjnych i innych nieudaczników. Zespoły, doradcy, think tanki — do konkretnych rzeczy, merytoryczne, żeby zrobić, a nie tylko robić (por. wcześniej pkt 5).
  7. Musi bronić naszych interesów za granicą, w organizacjach międzynarodowych. Stosunki z Unią Europejską to kontrakt oparcie na rachunku i rozumie, a nie emocjach i mrzonkach. Kandydata trzeba wcześniej z tego przepytać, bo ten punkt jest newralgiczny; ważni ludzie często głupieją od potrzeby międzynarodowego uznania, musi w tym być jakiś wabik...
Na razie tyle, jeśli coś mi jeszcze wpadnie do głowy — dopiszę. Pomóżcie dobrzy ludzie, bo na razie nikogo nie widzę. Kandydat pewnie gdzieś tam jest, prawda, ale właśnie, jakoś go nie widać...