Chyba zwierzęta lubiłem od zawsze. Bo zawsze jak dostałem manto za niewinność, a niestety było to często (takie czasy i metody wychowawcze), to szedłem do komórki. A tam zjawiał się jakiś zwierzak, który, niekiedy dosłownie, wylizywał moje rany na duszy i ciele.
Później mieszkałem w mieście i o zwierzakach nie myślałem, bo uważałem, że to zboczenie, aby więzić je w bloku.
Ale jak przeniosłem się na wieś, to zaraz po zakończeniu budowy, kiedy tylko głód przestał nam zaglądać do oczu, uznaliśmy, że zaopiekujemy się jakimś zwierzakiem. Na początek był kociak od sąsiadów.
Przyznam, że wiele się od niego (podobnie jak od swoich dzieci) nauczyłem. Przede wszystkim, że żyją równolegle z nami, a kontaktują się jedynie w pewnym fragmencie istnienia. I nadmierna troskliwość zabija ich indywidualność. A zwłaszcza koty chcą być niezależne i pełne godności.
Kocięciem będąc mój kot Łatek chciał być postrzegany jako wspaniały, samodzielny i sprawny. Kiedyś wykonywałem jakieś prace na działce. Łatek był w pobliżu. (Bo koty, inaczej niż psy, chcą być w pobliżu, ale nie tuż przy nas; raczej w pewnej odległości). No i kot łaził po drzewie, Wszedł na wysuniętą gałąź (tak niby nic, ale żeby go podziwiać), i jak doszedł do jej końca to się omsknął i zleciał. Ja w śmiech. Kot zdeprymowany, naburmuszył się i poszedł sobie. W domu nie nocował obrażony.
Następnego dnia gdzieś jechaliśmy całą rodziną. Dzieci jeszcze małe. Rwetes. Szarpanina. A tu przychodzi Łatek i się jakoś dziwnie kręci. Tak jakby chciał mnie wywołać. No w końcu idę za nim. (Przy domu stało wysokie, drewniane rusztowanie, jeszcze nie rozebrane po tynkowaniu domu). Łatek na gazie wdrapał się na sam szczyt i zlazł dopiero jak powiedziałem, że jest dzielny kot.
Kilka lat później mieliśmy już dwa psy i kota. Żona wybrała się na spacer z psami, ale Łatek uznał, że też mu się należy. Niedaleko domu zatrzymał się jakiś samochód ; gościu wysiadł i coś sprawdzał. Kiedy żona przechodziła z moimi niezwykle łagodnymi zwierzakami wspomniany facet zaczął ujadać, że po drogach wolno chodzić tylko z psami w kagańcach. Nie zostało to dobrze przyjęte przez towarzystwo, pojawiły się nawet zęby. Żona odwołała zagrożenie.
I tu na arenę wkroczył Łatek. Został z tyłu, podszedł do samochodu , odwrócił się i przez pozostawione otwarte drzwi „napstrykał” swej wydzieliny do środka. I w podskokach dołączył do reszty.
(Tekst dedykowany Igle za próbę „odstrzelenia). A do zwierząt jeszcze wrócę.