Swego czasu poszukiwalem jakichś materiałów mogących stanowić ciekawostki dotyczące Gminy w której mieszkam.
I tu z pomocą przyszedł mój syn, który napisał prezentowane opowiadanie. Czy jest coś warte – sami Państwo oceńcie.
A wyjeżdżając z Warszawy na południe, tuż po minięciu wiecznie zakorkowanego (ostatnio już w obie strony) Raszyna, przejeżdża się między stawami opisywanymi w tekście.
Gwoli wyjaśnienia; Opowiadanie publikowane było w piśmie lokalnym i mam zgodę na niniejszą publikację. Tekst był napisany jakieś 3 lata temu. Obecnie syn jest na V roku medycyny.
Historia palcem na wodzie pisana, czyli skąd się wzięły Stawy Raszyńskie
Skąd wzięły się stawy znajdujące się na pograniczu Raszyna i Falent? Cóż... Pytanie to dręczyło mnie już od kilku lat, a nie skłamię mówiąc, iż odkąd przybyłem i osiadłem w tych stronach.
Szczególnie w posępne, zimowe wieczory spędzało mi sen z powiek. Mówią, że ciekawość pierwszym stopniem do piekła, jednak moja natura już taka, że przed zaspokojeniem jej żaden zakaz boski ni ludzki mnie nie uchroni. Dlatego też począłem szukać i szperać wszędzie tam, gdzie tylko miałem dostęp. Niestety, nasza ludzka wiedza o tymże miejscu jest cały czas niekompletna, a miejscami tylko fragmentaryczna. Jednak z pomocą podszeptu Przeszłości mogłem chociaż w małym procencie uleczyć moją chorobliwą ciekawość. A rzec muszę, iż wyniki dociekań są nader interesujące.
Wszystko wskazuje na to, że swój najdalszy początek tak zwane Stawy Raszyńskie mają mniej więcej 4 do 5 tysięcy lat przed naszą erą. Okres ten najbardziej znany jest nam jako czas osiedlania się Sumerów w Mezopotamii. A pochodzenie tego ludu jest nieznane. Pewne ślady wskazują, że mogły to być dwa odłamy tego samego plemienia, które wybrały różne kierunki swej przesiedleńczej wędrówki.
To tylko domysły, gdyż mało kto uwagę zwracał na to, co działo się na terenach nam najbliższych, a mianowicie w Europie środkowo-wschodniej.
Zapewne za przyczyną pomroczności dziejowej niewiele z tego okresu ostało się zarówno w księgach, jak i w archeologicznych znaleziskach. (Chociaż ostatnio prowadzone prace na stanowiskach archeologicznych usytuowanych w rejonie dawnych Falent Niedużych są nader interesujące).
Przez tereny obecnej Polski rozciągała się niekończąca się, mroczna puszcza, która wprawiała ludzi w przerażenie i to bynajmniej nie ze względu na naszą naturalną skłonność do lęku przed mrokiem, lecz dlatego, iż las był od zarania dziejów idealną kryjówką dla zbójów, złodziei i sił o nieokreślonym statusie. Większość wędrujących grup ludzkich czym prędzej udawała się w kierunku zachodnim i południowym, a rzadko która decydowała się na dłuższy (np. półroczny) pobyt pośród nie przemierzonych lasów, nie mówiąc już o osiędnięciu na stałe. Jednak były i takie. Do nich należało między innymi plemię Tam’talen, czyli wielbiących rośliny.
Nie udało mi się znaleźć żadnej wzmianki o tym kiedy Tam’talenowie znaleźli się na naszych ziemiach. Najprawdopodobniej przybyli z okolic północno-wschodnich Chin lub Mongolii ok. IX tysiąclecia p.n.e. Wędrowali po niekończącej się puszczy zakładając na krótkie okresy osady, opuszczając je jednak jak tylko tchnienie wiosny otarło się o tą część starego kontynentu. Być może to właśnie sprawiło, iż wędrujący ze wschodu ludzie, szukający schronienia na zachodnich ziemiach, nazwali Tam’talenów w swoim języku Bauwis, czyli znających puszczę. Możliwość wspólnego biwakowania razem z Tam’talenami była dla każdego przybysza darem niebios, gdyż znali oni puszczę tak dobrze, że żadne grupy zbójeckie nie mogły się z nimi równać wiedzą dotyczącą lasu.
Jednak zamknięty charakter plemienia Tam’talenów sprawiał, iż nikt nie pozostawał dłużej niż na jedną noc w ich obozie. Było to prawo bardzo rygorystycznie egzekwowane ze względu na dbałość o pozostawienie wewnątrz plemienia wielopokoleniowych tajemnic (o których wspomnę później).
Dlatego też, jeżeli kobieta wywodząca się z Tam’talenów, a nie będąca związana z mężczyzną z plemienia zaszła w ciążę, była pozostawiana w puszczy na pastwę hord zbójeckich i dzikich zwierząt. (Niekiedy udawało się jej przetrwać, i tą droga rezprzestrzeniała się wiedza o tym niezwykłym plemieniu).
Wracając jednak do sedna sprawy, właśnie gdzieś w piątym tysiącleciu przed Chrystusem Tam’talenowie odnaleźli tak długo poszukiwane, spokojne miejsce do założenia swojej siedziby i pałacu. A były nim okolice pomiędzy obecnym Raszynem i Falentami.
Żadne źródła nie podają jak wielu Tam’talenów przybyło w okolice dzisiejszych Stawów Raszyńskich, lecz z moich wyliczeń wynika, iż była ich niezliczona jak na owe czasy liczba, mianowicie ok. 900 osób (w tym kobiety i dzieci). Wydaje mi się, iż jest to fakt godzien zwrócenia uwagi, gdyż tak duża liczba ludzi dała możliwość wybudowania dużej osady pozwalającej z jednej strony na obronę przed najeźdźcami, (których nie brakowało w owe czasy), a także na rozwój społeczny. A przyznać trzeba, iż dzieło to było wielkie, któremu ogromem i rozmachem absolutnie żadna z później zbudowanych wież Babel nie dorastała do pięt.
Otóż Tam’talenowie nie na darmo nazywali się “wielbiącymi rośliny”. Wyrażało się to również, a może przede wszystkim, w ich sposobie budowania. Darmo szukać będziemy na terenie ich dawnych świątyń kamieni lub żelaza podtrzymującego stropy. Najprawdopodobniej jeszcze ze swych pierwotnych ziem przywieźli tajemnicze drzewa, które potrafili wedle własnej finezji i wyobraźni formować i właśnie ich, a nie cegieł, użyli do stworzenia swojej imponującej posiadłości. Nazywali je har i była to jedna z ich rodowych tajemnic. Hary rosły szybko zarówno na grubość jak i na wysokość, a co więcej, mogły wyrosnąć nawet na ubogiej glebie. Tam’talenowie jednak nie tylko szukali terenu spokojnego, ale także podmokłego i żyznego, bo to sprawiało, że hary rosły jeszcze szybciej.
Ale nie jest to jedyny cud architektoniczny będący dziełem tego niezwykłego plemienia. Tam’talenowie nie tworzyli przy pomocy harów i innych roślin wielokondygnacyjnych “wieżowców” wysokością odpowiadających obecnym drapaczom chmur, tak jak to czyniły niżej rozwinięte plemiona choć bardziej sprawne technicznie, budujące wieże Babel. Na powierzchni ziemi znajdował się dwuszeregowy, bardzo szczelnie utkany harami mur obronny, jednak za nim rozpościerały się miast wież, strażnic, domów czy świątyń – ogrody. Wszystko dlatego, że całe swoje życie plemię to spędzało pod powierzchnią ziemi.
Tam’talenowie dobrze wiedzieli, że o ile pilnie pielęgnowane hary są w stanie zapewnić im niemalże perfekcyjną obronę przed nieprzyjacielem, o tyle przed zimą zabezpieczają trochę gorzej niż płótno przed deszczem. Jednak kilka metrów pod powierzchnią ziemi mróz ustępował i sprzyjające warunki geotermiczne (przy wyborze miejsca osady również to zostało wzięte pod uwagę) sprawiały że panował tam latem przyjemny chłód, zaś zimą kojące ciepło z rzadka podsycane skromnymi ogniskami. (Tu muszę wspomnieć, iż Tam’talenowie wystrzegali się jak mogli używania drewna do rozpalania ognia i płomienie trawiły polana tylko podczas wyjątkowych mrozów).
Oczywiście to nie była jedyna rzecz, która powaliła mnie na kolana, kiedy się o niej dowiedziałem. Ponieważ hary podtrzymujące stropy i ściany wewnątrz tych gigantycznych piwnic potrzebowały wody i światła do życia, stworzono niewyobrażalnie skomplikowane sieci nawadniające i naświetlające. Dziś, kiedy upowszechniona została w całej Europie energia elektryczna, pompy i lampy, możemy nie zdawać sobie sprawy jak wielkim osiągnięciem technicznym był ów system. Do nawadniania użyto małej rzeczki, nazwanej przez Tam’talenów Salve, czyli rzeka życia, (dziś najprawdopodobniej jest to Raszynka, ale równie dobrze rzeka ta mogła zmienić kierunek, lub nie ma jej już wcale), gdyż rzeczywiście to dzięki niej wszystkie hary znajdujące się pod powierzchnią ziemi miały zapewnioną niezbędną ilość wody. Dodać muszę, że przyrost roczny tych drzew budulcowych można było regulować właśnie ilością doprowadzanej wody.
System nawadniający musiał więc być niesamowicie skomplikowany i sprawny ze względu na zapewnienie pełnej regulacji nasycenia gleby tą najpospolitszą, ale i życiodajną cieczą. A jak była ona transportowana? Oczywiście nie było żadnych rur. Z góry na dół oraz po poziomie woda rozprowadzana była w żłobionych w drewnie, półotwartych kanałach. W zależności od tego, gdzie miała być skierowana, stawiano na nich odpowiednie zastawki, kierujące wodę w odpowiednie miejsce wewnątrz tych nadzwyczajnych katakumb. Nie wykorzystana woda spływała ponownie do głównego pionowego kanału, który łączył się ze znajdującą się na dnie najniższej kondygnacji studnią zbiorczą. Woda z niej odprowadzana była na powierzchnię poprzez ogromne rośliny zwane pontalovehinis, czyli wciągające wodę na górę. Roślina ta osiągała niesamowite wysokości i posadzona na dnie zawsze wyrastała nad powierzchnię ziemi. U szczytu nacinano jej wiązki przewodzące tak, że woda wylewała się z niej ciągłym strumieniem do uprzednio przygotowanych kanalików odprowadzających.
Ciąg dalszy nastąpi.
Michał w. Wojtas