Odziedziczyliśmy po systemie komunistycznym wiele instytucji życia publicznego, które nie przystają do normalnego funkcjonowania społeczeństwa ludzi wolnych. Jedną z tych instytucji jest Służba Zdrowia.
Najpierw kilka uwag. Już sama nazwa jakiej używamy sugeruje roszczenie do sprawowania nadzoru nad naszym zdrowiem. W ujęciu orwellowskim byłoby to Ministerstwo Szczęścia, Zdrowia, Pomyślności. Wszak są tacy, którzy lepiej od nas samych wiedzą , co dla nas jest dobre.
Sposób organizacji i przynajmniej teoretyczny zakres świadczeń w obecnym systemie oparty jest na zasadach wspólnoty wojennej, gdzie usługi świadczone są w oparciu o przekonanie, że pacjent nie jest odpowiedzialny za stan swego zdrowia. To chyba oczywiste. Potencjalny pacjent wykonuje powierzone mu zadania bez względu na istniejące zagrożenie. Może więc oczekiwać pomocy w każdym dostępnym zakresie, bez zwracania uwagi na koszty, bo to jest obowiązkiem Służby Zdrowia. To mu się po prostu należy.
System został przeniesiony ze stanu wojennego do komunistycznego społeczeństwa cywilnego bez żadnych zmian. W tej mierze brak jakichkolwiek różnic między pokojem, a wojną; wszyscy obywatele w społeczeństwie komunistycznym są poprzez obowiązek pracy poddani takim samym rygorom jak podczas wojny. Utrzymało się więc przekonanie, że nie jesteśmy sami odpowiedzialni za stan naszego zdrowia, a obowiązek ten przejmuje na siebie państwo i działa poprzez Służbę Zdrowia.
Interesujące, że zbliżoną poziomem debilizmu interpretację przyjęły sądy amerykańskie w wyrokach dotyczących odszkodowań za utracone zdrowie w wyniku np. palenia papierosów. Równie dobrze można przyjąć, że utrata zdrowia nastąpiła w wyniku jedzenia chleba.
Ciekawe konkluzje prawne wynikają z tak rozumianych założeń, a szczególnie wobec przyjętego już później dogmatu światopoglądowego, że życie i zdrowie to najwyższe dobro człowieka. Zderzenie tych dwu poglądów doprowadza do sytuacji, że nikt właściwie nie może nakazywać, a nawet samodzielnie podejmować działań mogących być zagrożeniem dla zdrowia i życia człowieka. Więcej , przestępca nie może odpowiadać za swe czyny, jeśli tylko mogłoby się to wiązać z jakimkolwiek uszczerbkiem na jego zdrowiu. I mamy tego coraz więcej przykładów.
Lekarze stają się etycznymi wyroczniami i dyktują także zasady stosunków międzyludzkich w innych relacjach społecznych. Jak bowiem inaczej ocenić ingerencję w układ pracodawca – pracownik, gdzie niezależnym decydentem jest lekarz. Wydaje się, że jest to znaczące przejęcie kompetencji, gdyż to pracodawca winien kierować pracownika do lekarza i zachowywać prawo do decyzji, chociaż podejmowanej na podstawie medycznego oświadczenia. Przyjęta zasada jest wtrętem w organizację życia społecznego pochodzącym z innych rozwiązań cywilizacyjnych. (Szczegółowe rozważenie tych zasad wykracza poza ramy niniejszego tekstu).
Nie twierdzę, że wszystkie rozwiązania są błędne i nielogiczne. Trudno jednak przyjąć za normę winienie Służby Zdrowia (i tym samym społeczeństwa) za bolący ząb w sytuacji, gdy z uporem omijaliśmy dentystę.
Przeniesienia odpowiedzialności dotyczą w tym systemie wszystkich chorych, starych, a także niepełnosprawnych. Skoro bowiem Służba Zdrowia , będąca wyspecjalizowanym ramieniem społeczeństwa, odpowiada za stan naszego zdrowia, to odpowiada tym samym za wszelkie przejawy odchyleń od stanu idealnego, gdzie parametry tego stanu określają dowolnie te odłamy społeczeństwa, które mają, w zależności od własnych potrzeb, lepszy dostęp do mediów. Przejawem takich oczekiwań jest np. nacisk medialny na wyasygnowanie znaczących środków na lek dla kilku dzieci chorych na rzadką chorobę, co wobec znanych niedoborów finansowych jest działalnością przynajmniej nieetyczną.
Tak więc przy powyższych założeniach Służba Zdrowia nigdy nie będzie miała dostatecznych środków na swoje funkcjonowanie, gdyż przy ich zwiększaniu zawsze mogą powstawać nowe potrzeby kreowane bądź przez samo środowisko medyczne, bądź przez wpływowe medialnie odłamy społeczeństwa.
Uzdrowienie Służby Zdrowia może więc mieć miejsce jedynie po przyjęciu odmiennego systemu wartości. Takiego, gdzie sami, suwerennie będziemy odpowiadali za stan własnego zdrowia, a pomoc medyczna będzie nam udzielana na własne życzenie, za wyjątkiem spraw nagłych. Konieczne jest zdjęcie ze społeczeństwa balastu odpowiedzialności za stan zdrowia wszystkich obywateli, także tych, którzy swą niefrasobliwością przyczyniają się do własnego upadku. Społeczny zakres świadczeń musi i może wynikać jedynie z okresowo odnawianej umowy społecznej dostosowanej do zasobności. W skrajnych przypadkach może mieć charakter opieki świadczonej przez Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Miłości założonego przez Matkę Teresę w Kalkucie.
Obowiązujący system obligatoryjnej składki na Służbę Zdrowia staje się coraz bardziej systemem patologicznym, pozwalającym na nieskrępowane kierowanie znacznych środków na cele niezgodne ze swym przeznaczeniem. Pozwala przy tym utrzymywać szereg wyspecjalizowanych i bardzo kosztownych placówek służących jedynie niewielkiej ilości pacjentów, co z punktu widzenia społecznego jest nieuzasadnione. Jest oczywistym, że wszelkie świadczenia ponad standardowe winny być finansowane z odrębnych, indywidualnych ubezpieczeń i ewentualnych dofinansowań i darowizn.
Tak więc, akceptując zasadę obowiązkowego leczenia stanów chorobowych sami wyrażamy zgodę na powolne stawanie się społecznością zniewolonych robotów stymulowanych bodźcami i chemicznymi podnietami. Zawsze też będziemy pozostawać w sytuacji stresowej wynikającej z przekonania, że nie daliśmy z siebie wystarczająco dużo, gdyż istnieje wielu ludzi (a liczba ich szybko wzrasta), którzy są mniej szczęśliwi i bardziej chorzy niż my. Zaś my sami mamy prawo oczekiwać pomocy od tych, którym powodzi się lepiej, gdyż oni będąc zdrowymi, czy młodymi uszczknęli kawałek dobra należącego się nam.
Dziwi zatem, że we wpływowych środowiskach medialnych często pojawiają się zarzuty stawiane polskiemu społeczeństwu, w których wymienia się zawiść jako cechę dominującą. Jednocześnie zaś te same media kreują model społeczeństwa którego zawiść jest cechą immanentną. Zrozumiałe staje się to jedynie wtedy, gdy przyjmiemy, że najwyższą formą liberalizmu jest debilizm.